Film, Historia

Majmurek o „Gierku”: Jest to nawet gorsze, niż się spodziewałem

Co nie wyszło? Wyliczmy: scenariusz, reżyseria, dramaturgia, aktorstwo. Czyli niemal wszystko.

Biografia Gierka to bez wątpienia świetny materiał na kino. Można na jej podstawie nakręcić dramat władzy, rozgrywający się w świecie elity PZPR. Można zrobić kino społeczne, pokazujące niezwykłą drogę od robotnika emigranta do lidera państwa. Można pokazać przemiany polskiego społeczeństwa, jakie zaszły w erze Gierka. Albo zmierzyć się z budzącymi ciągle wielkie społeczne emocje pozytywnymi i negatywnymi mitami, jakie narosły wokół Gierka, bardziej niż wokół któregokolwiek innego pierwszego sekretarza.

Niestety, obecny od piątku w kinach Gierek nie robi żadnej z tych rzeczy. Raczej ośmiesza siebie i sam temat.

Co nie wyszło? Poza gadżetami i dekoracją wnętrz wszystko: scenariusz, reżyseria, dramaturgia, aktorstwo.

Święty Edward jedzie do KC

Największy problem dotyczy tego, jak film portretuje tytułowego bohatera. Gierek jest w nim bez mała czerwonym świętym, szlachetnym społecznikiem, świetnym organizatorem, który „potrafi rozmawiać z ludźmi”. Ze Śląska do Warszawy przyjeżdża pełen idealistycznego zapału, chce zmieniać kraj. Jednocześnie tak pochłonięty jest służbą państwu, że stoi całkowicie ponad typową dla PRL-u polityką w rozumieniu „kto kogo”, partyjnych gier, budowania frakcji i sojuszy. W tej dziedzinie Gierek jest w filmie wcieleniem aż do przesady dobrodusznej naiwności. Co okaże się w końcu jego zgubą.

Filmowy portret Gierka przypomina to, jak twórcy filmów papieskich, które rozpleniły się po śmierci Jana Pawła II, portretowały Wojtyłę. Polski papież także był w nich pokazywany jako wybitny intelektualista, społecznik, święty kapłan, ponad realną wewnątrzkościelną polityką. Gierkowi, zgodnie z poetyką papieskich filmów, spokojnie można by dopisać podtytuł: „pierwszy sekretarz, który pozostał człowiekiem”.

Czy PRL wyzwolił kobiety?

Problem w tym, że gdyby Wojtyła i Gierek byli tacy, jak pokazują ich filmowe hagiografie, to pierwszy skończyłby kościelną karierę w najlepszym wypadku na stanowisku biskupa pomocniczego, a drugi nie zostałby nawet sekretarzem wojewódzkim.

W 1970 roku, gdy po wydarzeniach na Wybrzeżu upadał Gomułka, Gierek nie był naiwnym społecznikiem, gubiącym się w intrygach władzy. Kierował najbogatszym województwem w kraju, prowadził własną grę w wielowymiarowe szachy o władzę. Pozycji szefa KW w Katowicach, stolicy regionu produkującego kluczowy dla gospodarki PRL węgiel, nie zdobywało się w Polsce Ludowej dzięki umiejętności rozmowy z ludźmi czy zdolnościom organizacyjnym – choć były one bez wątpienia przydatne.

Liczył, że unowocześni socjalizm, a wprowadził do Polski kapitalizm

Konieczna była umiejętność prowadzenia agresywnej, partyjnej gry, do której filmowy Gierek wydaje się zupełnie niezdolny. W filmie, gdy proponuje się mu przyjęcie władzy po Gomułce, Gierek odpowiada: „ale to się tak nie godzi, on by się musiał najpierw podać do dymisji”. I nie chodzi mu o taktyczny manewr nieujawniania własnych ambicji, tylko o autentyczną skromność i szacunek dla Gomułki.

Tak się nie kręci kina politycznego!

Taki filmowy obraz Gierka nie tylko wypacza obraz epoki i tego, jak realnie wyglądała polityka w PRL-u, ale tworzy też po prostu słabe kino. Tym bardziej że Gierek konsekwentnie próbuje być gabinetowym dramatem władzy.

Niemal cała akcja filmu toczy się między siedzibą KC na Nowym Świecie, warszawskimi willami prominentów, ośrodkami rządowymi. Nie widzimy zmieniającego się społeczeństwa lat 70., przemian, jakie realnie przyniosła gierkowska dekada.

Odważ się być średnim!

Niekoniecznie musiałby to być zarzut. Problem w tym, że gabinetowy dramat władzy to tylko pozornie prosty gatunek. Wymaga bezbłędnego scenariusza, precyzyjnej dramaturgii, przekonujących aktorów, reżyserii, która potrafi ożywić statyczne gabinetowe dyskusje.

Nic z tego nie znajdziemy w Gierku. Scenariusz jest dziurawy, dramaturgia się sypie. Dialogi są tak żenujące, że wiele scen staje się niezamierzenie śmiesznych i zastanawiamy się, czy twórcy nie kręcą jednak komedii.

Nie ma w filmie ani jednej ciągnącej całość kreacji aktorskiej. Ryzykowny ruch z obsadzeniem w roli Gierka Michała Koterskiego radykalnie się nie sprawdził. Także kreacje doświadczonych aktorów – Małgorzaty Kożuchowskiej jako żony Gierka, Antoniego Pawlickiego jako Generała (najpewniej ze względów prawnych wiadome nazwisko nie pada, ale wiemy, o kogo chodzi) – zmieniają się w autoparodię.

Reżyseria jest toporna. Film wypełnia redundantna wata niepotrzebnych scen: ktoś idzie korytarzem, otwiera drzwi, oficjele witają się „czołem, Edziu”, „a witam serdecznie” – można by podobnych wypełniaczy wyciąć z filmu z kwadrans. Poza wypełniaczami otrzymujemy sceny rodem z kina socrealistycznego lat 50. albo osadzoną w latach 70. mniej śmieszną wersję Ucha prezesa.

Co jednak najważniejsze: dramat władzy musi mieć co najmniej dwóch równorzędnych przeciwników. Diabelnie inteligentnych i niebezpiecznych graczy, prowadzących grę na szachownicy o najwyższe stawki. Tu z jednej strony mamy Generała i nadzorującego bezpiekę towarzysza Maślaka (znów ze względów prawnych pewnie nie padło prawdziwe, także „grzybowe” nazwisko innego towarzysza), spiskujących razem z demonicznym szefem KGB przeciw Gierkowi, z drugiej naiwnego, pracującego dla Polski Gierka, który przegrał grę, zanim ta się tak naprawdę rozpoczęła.

Ten konflikt nie ma żadnego napięcia, realnej stawki, nie jest nas w stanie zaangażować. Gdy prymas Wyszyński ostrzega Gierka, że wokół niego zawiązał się spisek, ten potrafi tylko bezradnie odpowiedzieć: „mówili mi, ale nie wierzyłem”. Zamiast poważnego polityka przypomina w tym momencie syna Adasia Miauczyńskiego, mówiącego „bo ty mnie stresujesz” do ojca, próbującego bez skutku nauczyć potomka odmiany czasownika to be.

Teoria spisku

Spisek Sowietów, Generała i Maślaka ma w Gierku nie tylko fabularną funkcję. Na figurze spisku zasadza się też cała ocena dekady rządów Gierka, jaką prezentuje film. Każdy poważny film o tej epoce musi sobie zadać pytanie: „co się stało, że reformy Gierka ostatecznie skończyły się tak, jak się skończyły?”. Jak z dobrobytu pierwszej połowy lat 70. przeszliśmy do kryzysu jej końcówki i straconej dekady lat 80.? Jaką rolę odgrywał w tym gierkowski model modernizacji? Co w nim było źle pomyślane?

Gierek ma na to tyleż prostą, co nieprzekonującą odpowiedź: było dobrze, ale wszystko wykończył spisek. Kraj się rozwija, ludziom żyje się dostatniej, aż Maślak z Generałem nie zaczynają knuć. Szantażem zmuszają premiera do wymuszenia na Gierku podwyżek cen, które prowadzą do wydarzeń w Radomiu i Ursusie. Na polecenie „radzieckich” fabrykują otaczające Gierka czarne legendy. Prowokują kolejne kryzysy, by przejąć władzę i chwycić społeczeństwo za twarz.

Sen o elektryfikacji

Wszystko to jest częścią wielkiej operacji KGB, która wykorzystując słabość gasnącego na Kremlu Breżniewa, przejmuje realną władzę w ZSRR, a Gierka toleruje u władzy tylko w tym celu, by ściągnął do Bloku Wschodniego potrzebne mu technologie z Zachodu.

Rozumiem, czemu ta wizja może być dla twórców wygodna – zwalnia bowiem z myślenia o tym, co w projekcie Gierka się nie powiodło, i od zadawania trudnych pytań na temat epoki. Jest jednak kuriozalna, przypomina narracje o wszechwładzy dawnych komunistycznych służb, których dziś nie traktuje się do końca poważnie nawet w „Gazecie Polskiej”.

Taka wizja całkowicie odbiera też jakąkolwiek podmiotowość polskiemu społeczeństwu. Cały bunt przeciw Gierkowi i polityce PRL-u – od Radomia po Gdańsk ’80 – okazuje się w filmie tak naprawdę częścią pisanego na Kremlu scenariusza.

Są oczywiście wielkie filmy sprzedające wariackie teorie spiskowe. Na przykład JFK (1991) Olivera Stone’a. Stone był jednak na początku lat 90. w szczycie swojej artystycznej formy, JFK to arcydzieło filmowej perswazji, mistrzowsko wykorzystujące kilka gatunkowych konwencji, by przedstawić swoją teorię na temat zabójstwa Kennedy’ego. Reżyseria Gierka w swoich najlepszych momentach jest ciągle kilka lig niżej niż Stone w swoich najsłabszych chwilach. Gierkowi bliżej niż do JFK jest do nieszczęsnego Smoleńska.

JFK: ostatnie amerykańskie niewiniątko

W tę spiskową narrację wrzucona jest jeszcze współczesna publicystyka, w filmie osadzonym w latach 70. wyglądająca dość anachronicznie. Jednym ze scenarzystów Gierka jest alt-leftowy publicysta Rafał Woś i dość łatwo można się domyślić, które fragmenty scenariusza mogą być jego autorstwa.

W jednej ze scen Woś zresztą sam pojawia się w roli doradzającego Gierkowi ekonomisty, mówiącego niemal dosłownie Balcerowiczem, zalecając „terapię szokową”. Wychodzi z tego kiepski kabaret. Podobnie kuriozalnie wygląda scena, gdy Stanisława Gierkowa wychodzi z roli gospodyni domowej – przez większość filmu powtarza kwestie typu „Edziu, ale ty się przepracowujesz w tej Warszawie, w Katowicach wcześniej wracałeś do domu, chodź, zjedz zrazy na obiad” – i zaczyna tłumaczyć mężowi, czemu nie powinien dać się dyktatowi ekonomistów, a dług państwa nie jest takim problemem jak dług gospodarstwa domowego.

W ostatniej scenie Gierka amerykańscy bankierzy proponują Jaruzelskiemu, że gdyby chciał kiedyś budować gospodarkę rynkową, to mają młodego, zdolnego ekonomistę w Harvardzie, który chętnie doradzi, jak to zrobić. Innymi słowy, źli ludzi – bankierzy, Sowieci, polskie służby – wykończyli świętego Gierka, by otworzyć drogę dla Sachsa i Balcerowicza.

Gierek ludowo-narodowy

Podsumowując, zamiast poważnego kina historycznego otrzymujemy połączenie socrealistycznego produkcyjniaka, nieśmiesznego kabaretu i nieudolnego thrillera spiskowego. Zamiast dyskusji o dekadzie Gierka programową odmowę realnej refleksji o tym, co poszło nie tak, i fantazje pomieszane z niestworzonymi teoriami spiskowymi.

By już dłużej się na tym wszystkim nie znęcać, na koniec jeszcze kilka słów o ideologii tego filmu. Rozgrywa się on w komunistycznej Polsce, Gierek ciągle mówi o klasie robotniczej, ale matryca pojęciowa jest raczej prawicowo-populistyczna niż marksistowska.

Mamy z jednej strony naród zjednoczony z ucieleśniającym jego wolę przywódcą – od prostych robotników ze stoczni po wybitnego uczonego pracującego nad polską bombą wodorową – z drugiej knujące przeciw narodowi ciemne grupy interesów. Przywódca otrzymuje nawet rodzaj błogosławieństwa od prymasa Wyszyńskiego, choć sam jest niewierzący. Gierek i Wyszyński przedstawieni są w filmie jako dwie figury ucieleśniające narodową substancję w Polsce lat 70. Książę doczesny i duchowy. W jednej ze scen, już po utracie władzy, Gierek krzyczy przez telefon do Maślaka: „gówno zrobisz bez narodu”, na co ten odpowiada „za kilkadziesiąt lat nie będzie tego narodu”. Innymi słowy: Gierek walczy o ocalanie narodowej tożsamości przed pragnącymi ją zniszczyć siłami.

To o tyle ciekawe, że w podobnych kategoriach swoją misję opisuje obecna władza. Często zresztą porównywana do epoki gierkowskiej. I mam jakieś takie dziwne przeczucie, że jak za 20–30 lat ktoś pełny szacunku do Kaczyńskiego będzie kręcił film o tym, czemu PiS-owski projekt ostatecznie się załamał, to będzie tłumaczył naszego dzisiejszego Pierwszego podobnie, jak twórcy Gierka tłumaczą swojego bohatera.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij