Historia

Jasiński: Niewyjaśniona zagadka powstania

Dlaczego żołnierze Armii Krajowej, którzy pięć lat przygotowywali się do podjęcia walki z wrogiem, po kilku godzinach powstańczych starć opuszczali Warszawę?

Późnym wieczorem 1 sierpnia 1944 roku opuściła Warszawę prawie jedna czwarta tych, którzy stawili się na zbiórkach o godzinie „W”. Na ogół wychodzili zwartymi oddziałami, wynosząc z miasta broń i amunicję, których rozpaczliwie brakowało. Opuszczali Żoliborz, Ochotę, Mokotów, ale także Wolę i Śródmieście. Celem ich marszu były podwarszawskie lasy. Dlaczego żołnierze Armii Krajowej, którzy pięć lat przygotowywali się do podjęcia walki z wrogiem, po kilku godzinach starć opuszczali miasto? Co kierowało ludźmi, którzy ich wyprowadzili?

***

Wojciech Worotyński: Kto opuścił miasto pierwszego dnia powstania?

Dr Grzegorz Jasiński: Prawdopodobnie znaczna część żołnierzy ze wszystkich obwodów, poza Śródmieściem. Po kolei: prawie wszyscy żołnierze II Obwodu- Żoliborz płk. „Żywiciela”. Została garstka oficerów, która otwarcie nie podporządkowała się rozkazom dowódcy obwodu. Częściowo wyszła Wola, w znacznym stopniu – jakieś 600–700 osób – Ochota z płk. „Grzymałą”. Mokotów wychodził na raty, ale to już zaczęło się pierwszej nocy. Z tego, co wiem, wyszły też jakieś pododdziały praskie. Na Okęciu sytuacja była jeszcze inna: te oddziały, który rozpoczęły atak na lotnisko, zostały zmiecione, a reszta się rozproszyła. Generał Kirchmayer w swojej monografii powstania ocenia, że wyszło około 5–6 tysięcy powstańców. Wydaje mi się, że jest to szacunek przesadzony, ale na pewno było to powyżej trzech, może cztery tysiące powstańców. Niestety są to dane szacunkowe, bo żaden z badaczy nie zajął się ewenementem, jakim było opuszczenie wówczas miasta.

Dlaczego nazywa to pan ewenementem?

W planie operacyjnym powstania przedstawionym dowódcom obwodów 25 lipca 1944 roku nie ma żadnej wzmianki o możliwości wycofania się do lasów w wypadku niepowodzenia.

A co zakładał plan na wypadek niepowodzenia?

Opracowując jeszcze w 1942 roku założenia planów powstania powszechnego, przyjmowano, że musi ono wybuchnąć w momencie gwarantującym jego powodzenie. Wariantu niepowodzenia nie przyjmowano. Założenie było takie, że trzeba wybrać moment, który będzie gwarantował sukces.

Czy mówi pan, że pułkownik „Monter” (dowódca Okręgu Warszawskiego AK), zawodowy wojskowy, dyplomowany oficer, przygotowując plan powstania, pominął to, co wpaja się w każdej armii dowódcom od szczebla drużyny – odpowiedź na pytanie, co robić w wypadku niepowodzenia ataku? Z czego wynikało w takim razie zachowanie kilu dowódców obwodów, którzy niezależnie od siebie pierwszego dnia walki podejmują decyzję o opuszczeniu miasta przez ich oddziały?

Być może były co do tego jakieś wytyczne ustne na odprawach przed wybuchem powstania.

I przez 67 lat nikt z  historyków zajmujących się powstaniem nie zbadał tego zagadnienia?

Nie, nikt tych pytań nie zadawał.

Skąd ta zgodność decyzji ludzi działających przecież w różnych warunkach i bez kontaktu ze sobą? Czy wyjście było działaniem zorganizowanym?

Byłoby zorganizowane, gdyby dowódcy obwodów porozumieli się z Komendą Okręgu i w uzgodnieniu z nią podjęli decyzję o wyprowadzeniu żołnierzy z miasta po niepowodzeniu pierwszych godzin powstania. Oni próbowali nawiązać łączność z dowództwem okręgu, ale nie byli w stanie tego zrobić i w związku z tym nie mogli dostać zgody na wyjście poza Warszawę. Podejmowali więc decyzje samodzielnie. O zorganizowanym opuszczaniu Warszawy możemy mówić tylko na szczeblu obwodów – a i to nie wszędzie, łączność szwankowała również tutaj i dlatego na Mokotowie zostały na przykład oddziały Zgrupowania „Baszta”.

Dowódcy podjęli więc decyzje na własną rękę, sprzeczne z obowiązującymi rozkazami. Czy postawiono im później jakieś zarzuty?

Kiedy dowództwo okręgu dowiedziało się o decyzjach podjętych w obwodach, wydało kategoryczny rozkaz powrotu. Łączniczce z Żoliborza nakazano jeszcze tej samej nocy wracać i przekazać ten rozkaz „Żywicielowi”. Taki sam rozkaz został skierowany do dowódcy Obwodu Ochota – wracał, ale dopiero po kilkunastu dniach, zginął przedzierając się do Warszawy. Dowódca Mokotowa nie mógł powrócić i został zdjęty ze stanowiska.

Dlaczego oni wyszli?

Decyzja o wyjściu z Żoliborza zapadła wieczorem. Możliwości walki wyczerpały się w niektórych miejscach po kilkunastu, a w innych po kilkudziesięciu minutach. Potem trwały jeszcze bezładne wymiany ognia, ale i one ustały około dwudziestej trzydzieści. Około dwudziestej drugiej podjęto decyzję o opuszczeniu dzielnicy. I nie była to decyzja tylko dowódcy obwodu, została podjęta na zebraniu dowódców rejonów, na jakie podzielony był Żoliborz.

Wynikała ona z poniesionych strat w sile żywej w ciągu pierwszych trzech godzin Powstania. Na Żoliborzu było to około 25 procent żołnierzy poległych, rannych lub zaginionych od siedemnastej do dwudziestej. To są straty w praktyce dezorganizujące oddziały, czyniące je niezdolnymi do dalszej walki bez uzupełnień, odpoczynku, otrząśnięcia się z tego. Cel wyjścia był następujący – połączenie z oddziałami w Puszczy Kampinoskiej, dozbrojenie i przeorganizowanie wojska, którego morale było złe. Liczono też na pomoc z zewnątrz: zrzuty materiałowe i – podświadomie być może – na brygadę spadochronową, choć każdy zawodowy wojskowy wiedział, że pomoc taka nie jest możliwa.

Na ile te oczekiwania były realne?

Pokazał to dalszy bieg wypadków: „Żywiciel” wrócił na Żoliborz 3 sierpnia z jedną trzecią sił, które wyprowadził, straciwszy znaczną część uzbrojenia.

Ale podobne rozterki przeżywało też dowództwo Armii Krajowej. Według relacji jednego z oficerów sztabu „Bora” (Komendant Główny Armii Krajowej), rankiem 2 sierpnia on sam miał zamiar przerwać walki i opuścić Warszawę,; dopiero wieczorem tego dnia dał się przekonać „Monterowi” o konieczności pozostania. Tak twierdzi w swojej książce generał Kirchmayer.

Czy ktoś to sprawdzał?

Nie. Zarówno to, co działo się bezpośrednio przed powstaniem, jak i przebieg jego pierwszych dni, a nawet godzin, nie były przedmiotem zainteresowania historyków. Kluczowe dla przebiegu Powstania kwestie nie zostały do dziś wyjaśnione. Przez lata toczył się spór o przebieg cyklu odpraw Komendy Głównej w dniach poprzedzających Powstanie i do tej pory nie został rozstrzygnięty. Do dziś nie ustalono, czy odprawa z udziałem dowódców obwodów była 25 czy 27 lipca. A to jest kwestia kluczowa. Bez ustalenia tego nie jesteśmy w stanie prześledzić procesu decyzyjnego dotyczącego wybuchu powstania. Front zbliżał się do Warszawy, sytuacja zmieniała się z godziny na godzinę i z wojskowego punktu widzenia dla oceny prawidłowości decyzji o powstaniu ma to zasadnicze znaczenie.

Kiedy powstanie wybuchło, już po kilku godzinach boju wiadomo było, że AK nie jest w stanie zrealizować nawet części zamierzonych celów.

I teraz na pytanie o sens dalszej walki można odpowiedzieć, tylko wskazując na nadzieję na pomoc z zewnątrz lub konieczność wynikającą z faktu, że powstańcy wraz z ludnością cywilną są rozstrzeliwani – a przypomnijmy, że powstańcy nie mieli wówczas praw kombatanckich. Bo już wieczorem 1 sierpnia wyciągnięto z domów przy Powązkowskiej około 50 mężczyzn, których potem użyto jako żywej tarczy.

Walczyć nie było czym. Mniej więcej co dziesiąty powstaniec spośród tych, którzy przystąpili do akcji, miał broń długą – jedyną przydatną do walki w mieście. A po paru godzinach walki kończyła się też amunicja. Liczono na zrzuty alianckie właśnie w lasach podwarszawskich. Ale do lasów wcale nie wszyscy wychodzili chętnie. Na Żoliborzu doszło do otwartego sprzeciwu wobec decyzji o wyjściu – rotmistrz Adam Rzeszotarski stwierdził, że „porozrabialiśmy w Warszawie – musimy teraz zostać, żeby chronić ludność cywilną”. I został ze swoim oddziałem.

A jak miał zamiar bronić ludności cywilnej bez broni i amunicji?

Już sama obecność oddziałów AK uniemożliwiała dostęp do terenów zamieszkałych. Pierwszej nocy Niemcy zamknęli się w punktach obronnych.

A jak długo mieliby w nich siedzieć? Przecież nie można było liczyć na to, że nie zorientują się w sytuacji.

Ale tu dochodzimy do kwestii oczekiwania na dalszy ciąg zdarzeń. Spodziewano się, że Niemcy wyjdą z Warszawy albo wkroczą Sowieci. Na dodatek nikt nie wiedział, jaka jest sytuacja w mieście. Nie było łączności ani z Komendą Okręgu, ani z innymi dzielnicami.

Mówimy o pierwszych godzinach powstania, kiedy jeszcze nic nie jest przesądzone, każdy scenariusz jest możliwy. I cały czas używamy określeń „być może”, „prawdopodobnie”…

Nie wiemy mnóstwa rzeczy o podstawowym znaczeniu. Dlaczego na przykład, dysponując niezbyt dużymi i słabo uzbrojonymi siłami, nie skoncentrowano ataków na najważniejszych dla dalszego przebiegu walk obiektach, atakując niemal wszystko, co powodowało rozdrobnienie sił i gwarantowało porażkę. Dziś, po niemal 70 latach, trudno jest to wyjaśnić. Źródła są rozproszone i niespójne, czasem sprzeczne. Na pytanie, dlaczego uderzono na tak wiele obiektów, dowódca powstania, wówczas już generał „Monter”, w relacjach powojennych twierdził, że zakazał ataku na wszystkie obiekty. Ale ponieważ atakowano wszystkie, to albo lokalni dowódcy byli zbyt ambitni, albo „Monter” kłamał. Jest rozkaz operacyjny, który przeczy jego słowom, ale on twierdził, że ustne rozkazy były inne.

Nawet w tomie poświęconym dziejom AK wydanym przez komisję Sztabu Generalnego na Zachodzie w 1957 roku nie ma odpowiedzi na pytanie, czy „Bór” chciał kończyć powstanie 2 sierpnia. Po opracowaniu w latach 50. materiały wyjściowe zostały rozproszone, komisja historyczna przestała działać i trudno się spodziewać wyjaśnienia tych kwestii.

A wracając do tych, co wyszli z Warszawy: nie umiem wyjaśnić zagadki, dlaczego nie ponieśli konsekwencji. Może to świadczyć o tym, że ich działania były zasadne i że taką możliwość przewidywano, bo inaczej konsekwencje musiałyby być wyciągnięte.

***
dr Grzegorz Jasińskihistoryk zajmujący się powstaniem warszawskim.

Całość tekstu Wojciecha Worotyńskiego, którego częścią jest ten wywiad, ukazała się w 29. numerze kwartalnika „Krytyka Polityczna” (2012).

POWSTANIE-UMARLYCH-HISTORIA-POWSTANIE-WARSZAWSKIE-Marcin-Napiorkowski

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij