Dzisiejsza historia pamięci jest historią Polski osadzonej w już oswojonej jednoetniczności.
Mój artykuł na temat książki Marcina Napiórkowskiego Pamięć umarłych. Historia pamięci 1944–2014 spotkał się z dwiema odpowiedziami. Reakcja autora książki ukazała się pod tytułem Czy wolno pisać książkę, która nie jest o Żydach. W tekście autor formułuje to pytanie jednak nieco inaczej: „Czy można w roku 2016 napisać książkę o Warszawie i pamięci, która nie byłaby książką o Żydach?”. Są to oczywiście dwa różne pytania: czy wolno i czy można. Tytuł sugeruje, że istnieje rodzaj nacisku, a może nawet obowiązku w kwestii pisania o Żydach. Z kolei w samym tekście Napiórkowski tłumaczy, że on się na tym aspekcie historii pamięci o powstaniu warszawskim po prostu nie zna, są inni, którzy się tym zajmują i że każdy ma prawo do takiego wykrojenia zakresu badań, jaki uważa za sensowny. Bartłomiej Sienkiewicz, w artykule Jak emancypować zombie, uznaje moją polemikę za wyraz konkurencji cierpienia i postuluje konieczność wspólnej żałoby.
Sienkiewicz ma rację, że konkurowanie na to, która nacja najbardziej cierpiała podczas wojny, jest nie tylko błędem, ale też klęską demokratycznej polityki. Z kolei co do argumentów Napiórkowskiego, trudno zaprzeczyć, że obowiązuje wolność wyboru tematów i zakresu badań naukowych. Należy jednak zapytać, czy możliwe jest zrozumienie historii pamięci o powstaniu warszawskim bez wzięcia pod uwagę tego, o czym podczas powstania musiano pamiętać. Czy tak wtedy niedawne powstanie w getcie, zbrojny opór, który został zmiażdżony i po którym pozostało ostrzeżenie w postaci ziejących ruin, nie powinien być jednym z początków tej opowieści?
Czy fizyczna, materialna, porażająca siła Zagłady, która wtedy realizowała się w Warszawie, urywa się w sierpniu 1944 roku?
Czy Żydzi nie są obiektem antykomunistycznej pamięci o powstaniu? Są to pytania merytoryczne: temat badań narzuca jednak jakieś konieczne minimum. Przekonywałam więc, że pominięcie tego wątku jest po prostu błędem.
Zastanowiły mnie jednak – i tytuł artykułu Napiórkowskiego, i sformułowanie tego pytania w tekście: „Czy wolno pisać książkę, która nie jest o Żydach” i „Czy można w roku 2016 napisać książkę o Warszawie i pamięci, która nie byłaby książką o Żydach?”. W obu wypadkach zakłada się, że moja krytyka jest domaganiem się książki „o Żydach” – osobno i, że się tak wyrażę, na całego.
Tymczasem moje pytanie brzmiało zupełnie inaczej: czy można w kontekście wojennej Warszawy napisać książkę o Polakach bez pisania o Żydach? Bez pisania o nich razem, bo mówi się o czymś, co się wydarzyło w tym samym czasie, w tym samym miejscu, z tych samych powodów. Razem, bo byli to ludzie ze sobą na tysiące sposobów powiązani. Razem, bo jest to historia miasta i pamięci w nim i o nim, a w mieście tym mieszkali i umierali – i Polacy, i Żydzi. Razem, bo ich wojenna historia była pasmem codziennej współpracy, konfliktu, pomocy, zdrady, śmierci.
Powtarzam, chodzi o historię polską.
Taka książka nie byłaby książką „o Żydach”. Byłaby właśnie książką o pamięci o „powstaniu umarłych”.
Gdy nazwałam mój artykuł Powrót niepamięci, chodziło mi o stan z pierwszych 30 lat powojnia, kiedy trwało oddzielanie polskiej historii od historii obywateli polskich innej religii czy etniczności. Polska została wtedy etnicznie „wyczyszczona” i wraz z całą Europą pisała swoją nową historię. Tamta niepamięć wydawała się bezpośrednim odreagowaniem wojny, budowaniem nowych społeczeństw, w których trudno było skupiać się na rozpatrywaniu niedawnej przeszłości. Już po ukazaniu się obu recenzji przeczytałam (z dużym zainteresowaniem) najnowszy numer „Przeglądu Politycznego” (136, 2016) poświęcony źródłom najważniejszych mitów funkcjonujących w obiegu politycznym – w tym żołnierzom wyklętym, mitowi smoleńskiemu i romantycznemu upojeniu śmiercią. Mity te i o nich rozważania mają oczywiście II wojnę światową w tle.
Podczas lektury potwierdziło się to, co zaniepokoiło mnie w książce Napiórkowskiego – ekskluzywny polonizm polskiego myślenia o kulturze i historii.
Dzisiejsza niepamięć jest inna niż ta tużpowojenna. Kultura jest narodowa i doskonale obchodzi się bez Żydów.
Status mniejszości narodowych jest widmowy, uruchomiany przez mechanizmy polityczne, o których pisze Bartłomiej Sienkiewicz, status ten służy bardzo konkretnym celom. Są historycy, którzy się nie zajmują polityką, tylko specjalizują w mniejszościach i publikują swoje prace w niszowych wydawnictwach. Nikt tu nie zakłóca rozmowy Polaka z Polakiem.
Książka Napiórkowskiego świadczy o tym, że dzisiejsza historia pamięci jest historią Polski osadzonej w już oswojonej jednoetniczności. Żydzi pojawiają się tylko w języku polityki, to byt zewnętrzny. W żywej pamięci już nie występują. Z wewnątrz nikt nie puka. „Tu jest Polska”.
***
Irena Grudzińska-Gross – historyczka literatury i idei, eseistka, pracuje na Princeton University, autorka m.in. książek „ The Art of Solidarity” , „ Piętno rewolucji. Custine, Tocqueville, Mickiewicz i wyobraźnia romantyczna” , „ Miłosz i Brodski. Pole magnetyczne”, współautorka – wraz z Janem Tomaszem Grossem – książki „ Złote żniwa. Rzecz o tym, co się działo na obrzeżach zagłady Żydów”.
Czytaj także:
Marcin Napiórkowski, Powstanie warszawskie jako apokalipsa zombie
**Dziennik Opinii nr 266/2016 (1466)