Czekamy na bunt maszyn rodem z „Terminatora”, a roboty już dawno zabrały się do eksterminacji człowieczeństwa.
Maksim Pozdorowkin przyjechał na warszawski festiwal filmów dokumentalnych Watch Docs z dwiema produkcjami. W dokumencie Cała prawda o robotach mordercach stara się udowodnić, że mordercze maszyny są wśród nas. Dokumentalista twierdzi, że przyszłość już się wydarzyła, tylko byliśmy zbyt zajęci pracą, żeby się zorientować.
W Naszym nowym prezydencie przeczesuje rosyjskiego YouTube’a i zlepia portret Donalda Trumpa z amatorskich filmów nagranych przez konsumentów wiadomości szuflowanych przez RT i Pierwyj kanał. Co ma wspólnego amerykański prezydent z morderczymi robotami? Dlaczego rosyjscy jutuberzy śmieszą widzów w Europie Wschodniej, a przerażają Amerykanów? I czy jest się w ogóle się z czego śmiać?
Pozdrowkin po festiwalowych dyskusjach szybko wrócił do Stanów, żeby pracować nad nowym filmem Jak obrabować bank. Instrukcja dla opornych. „Okazało się, że mój wykładowca ze szkoły filmowej przez 40 lat regularnie okradał banki. Niesamowita historia” – zapewnia reżyser. Kilka godzin przed wylotem, wyraźnie doświadczony trudami nocnego życia festiwalowego, znalazł chwilę, żeby opowiedzieć o swojej fascynacji robotyzacją i rosyjskimi mediami.
czytaj także
Dawid Krawczyk: Czego boisz się bardziej: morderczych robotów czy Trumpa?
Maksim Pozdorowkin: Szczerze mówiąc przeraża mnie wizja połączenia jednego i drugiego: moment, kiedy przemysł produkowania fake newsów połączy siły z rozwiniętą sztuczną inteligencją.
Widziałem ostatnio taki film dokumentalny w rosyjskiej telewizji – ludzie z historycznych fotografii mówili z ekranu i naprawdę dobrze to wyglądało. Jak deep fakes [komputerowo wygenerowane animacje ludzkich twarzy imitujące mimikę prawdziwych postaci – przyp. red.] będą nie do odróżnienia od rzeczywistości, wszystko będzie możliwe. Wszystko można będzie włożyć w usta takiego deepfake’owego Trumpa czy Obamy.
czytaj także
Spodziewałem się w twoim filmie o robotach właśnie takich futurystycznych koszmarów. A tam w wypadku w fabryce ginie jeden pracownik, maszyny pakują przesyłki na poczcie i jakiś gość zakochał się w sekslalce.
Zawsze chciałem zrobić film o automatyzacji, ale to jest abstrakcyjne pojęcie. Pojechałem do Niemiec, do fabryki Volkswagena w Baunatal, gdzie robot zabił człowieka. Ciekawiły mnie reakcje pracowników. Media pisały o buncie maszyn i ilustrowały to zdjęciami z Terminatora, ale nie zająknęły się nawet o postępującej automatyzacji. Śledztwo się jeszcze nie zakończyło, więc pracownicy nie mogli go komentować, ale za to chętnie opowiadali o tym, jak roboty zmieniły ich miejsce pracy. Automatyzacja jest tą metaforyczną śmiercią, do której doprowadzają roboty.
Automatyzacja i śmiertelne wypadki w pracy to nic nowego. Dochodziło do nich długo przed tym, jak na ulicę wyjechał pierwszy samochód niepotrzebujący kierowcy.
Ja cofam się w narracji gdzieś do lat 70., ale pewnie, można spojrzeć jeszcze dalej, na Forda i Taylora w latach 20., czy nawet do początku rewolucji przemysłowej, ale dla mnie ważne było, żeby zająć się właśnie robotami. Myślimy o nich i sztucznej inteligencji jak o czymś z przyszłości. I trochę nie pozwala nam to dostrzec wpływu, jaki odciskają na współczesności. Roboty nie są przybyszami z przyszłości, tylko kolejnym etapem automatyzacji – procesu, który podporządkowuje sobie nasze życie, naszą egzystencję.
Tak jak maszyny robią to od ponad stu lat. Jaka jest właściwie różnica między robotem a maszyną?
Robot jest maszyną, która wykonuje zadania z precyzją taką jak człowiek. Tyle mówi definicja. A praktyka jest taka, że jak pojawia się nowa, zaawansowana technologicznie maszyna, to nazywa się ją robotem, a kiedy się starzeje, to znowu jest maszyną. O robotach w mediach opowiadają najczęściej szefowie wielkich firm, twórcy nowych technologii, którzy korzystają na automatyzacji. Dowiadujemy się z tych materiałów, co roboty będą mogły zrobić dla nas, a mnie interesuje, co one robią nam.
czytaj także
Jak przystało na „mordercze roboty”, zabijają nas, ludzi.
Zabijają w nas człowieczeństwo. Już mówiłem, że automatyzacja to jest ta metaforyczna śmierć.
I jakie są skutki tej rozciągniętej w czasie egzekucji?
Praca zostaje odarta z godności.
Czyli jakby nie było robotów, to fabryki byłyby pełne człowieczeństwa i godności?
Spróbuję wytłumaczyć to na przykładzie. Ludzie jeżdżą ciężarówkami od lat. Kiedyś musiałeś nauczyć się trudnej sztuki prowadzania takiego ogromnego pojazdu. Wykonując zawód miałeś z tego poczucie satysfakcji – umiesz coś, czego nie umieją inni. Dzisiaj ciężarówkami jeździ się inaczej. Upraszczając, kierowcy już ich nie prowadzą, tylko pilnują, żeby autopilot dobrze je prowadził. Siedzisz sam, pilnujesz robota, nie masz nawet do kogo się odezwać. Ciężarówka określa rytm twojego życia, gdzie się zatrzymasz, gdzie zrobisz sobie przerwę, a nie ty.
czytaj także
To nie jest łatwa rozmowa, ale musimy pogadać o tym, że poczucie spełnienia i godności wypływające z posiadania wyjątkowych umiejętności wyparowuje na naszych oczach. Godność to jedno. Ale nie wydaje mi się, żebyśmy byli przygotowani na tak dynamicznie postępującą automatyzację pracy. Masa ludzi w bardzo krótkim czasie straci pracę i nie znajdą nowej ot tak, w sektorze usług.
Obejrzałem twoje filmy jeden po drugim. Formalnie bardzo się różnią. W tym o robotach mamy dużo oryginalnych ujęć przeplecionych z bardzo tradycyjnymi wypowiedziami „gadających głów”, z kolei Nasz nowy prezydent jest niemal w całości zbieraniną śmieciowych treści z rosyjskiej telewizji i YouTube’a.
Tak to sobie wymyśliłem, od początku. Po przyjęciu sporej dawki tych jutubowych treści dotarło do mnie, że ludzie nagrywający pochwalne filmy o Trumpie nigdy nie byli w Ameryce, nigdy nie doświadczyli amerykańskiej polityki. Dlaczego to ważne? Bo to daje gwarancję, że wszystko, co wiedzą o Stanach, pochodzi z rosyjskiej telewizji. Uniwersum tych nagrań jest jak hermetycznie zamknięta kapsuła, mikrokosmos. Idealne warunki badawcze, żeby przyjrzeć się przekazowi rosyjskich mediów. Z Putinem nie byłoby już tak łatwo. Ludzie mają swoje doświadczenia rosyjskiej polityki, swoją biografię, pamięć historyczną, filtrują przez to telewizyjny przekaz.
Najbardziej rozbawił mnie chyba chłopak, który się pomylił i zamiast Donald Trump mówił o prezydencie USA Donald Duck. Zorientował się po chwili, ale nie nagrał filmu od początku, tylko dokończył swój wywód.
Uwielbiam tego gościa. Kiedy wybierałem materiał, wiedziałem, że muszę go mieć w filmie. Jest zabawny, to fakt, ale w jego wypowiedzi jest coś ważniejszego. Mówi: „Stany Zjednoczone, po raz kolejny udało wam się dowieść, że kobieta nie może zostać prezydentem”. Mówi, że Stany tego „dowiodły”.
A teraz wyobraź sobie, kim on jest poza tym nagraniem. Siedzi gdzieś na Syberii, czy gdzie on tam może sobie siedzieć, i nagrywa film o wyborach w Ameryce. Przecież to go zupełnie nie dotyczy. Ale widać jak na dłoni, że nie chodzi tylko o wybory. Z kolei to, co myśli o kobietach, jak je postrzega, już go dotyczy. Przyjmuje te śmieciowe treści z telewizji, uwewnętrznienia je sobie w jakiejś pseudointelektualnej formie i później znajduje swój „dowód”, że kobieta nie może zostać prezydentem.
czytaj także
W filmie oglądamy nie tylko jutuberów, ale również fragmenty programów rosyjskiej telewizji. Zaskoczyło mnie, jak wiele uwagi poświęciły Trumpowi. Zrobiły dla niego wyjątek, czy na co dzień relacjonują z takim samym zapałem sprawy za granicami Rosji?
Czasem, jak oglądam rosyjską telewizję, mam wrażenie, że wiadomości niemal w całości dotyczą zagranicy. Konflikt z Ukrainą tylko to wzmocnił. Programy informacyjne emitują głównie materiały o „wrogach Rosji” – Ameryce i Ukrainie – i innych „walkach geopolitycznych”. O sprawach krajowych wiele się nie dowiesz.
Za to fejkowa historia o pedofilskim spisku z udziałem Hillary Clinton zasłużyła na cały długi segment.
Typowa strategia kremlowskich mediów. Znajdują coś, co pojawiło się w jakichś odmętach amerykańskiego internetu, przy których Alex Jones wydaje się poważnym, zrównoważonym publicystą i przedstawiają to jako poważną informację.
czytaj także
Nasz nowy prezydent jeździ po festiwalach filmów dokumentalnych na całym świecie. Nie pomylę się chyba zakładając, że widzowie na tego typu imprezach mają raczej liberalne poglądy…
Pamiętam pokazy z bardziej konserwatywną widownią. Sala pełna mormońskich przedsiębiorców z branży technologicznej. Pękali ze śmiechu. No dobra, w sumie to nie popierali Trumpa, ale byli konserwatywni i docenili absurd.
A co jak ktoś wierzy w te fake newsy, z których śmieje się widownia na festiwalach? Można pookładać się trochę retorycznymi pałkami w internecie, ale każda dyskusja i tak kończy się tym, że jedni ufają BBC i „New York Timesowi”, a inni RT i Breitbartowi.
I tutaj mamy problem, bo nie wiem, czy zostaje nam coś poza zaufaniem. Sprawa się komplikuje, kiedy ci, którym nie ufasz, produkują coś dużo rzetelniej niż ci, którym ufasz. Myślę tutaj chociażby o materiałach RT nt. protestów Occupy Wall Street. Tylko wtedy musisz zadać sobie pytanie o motywacje.
Sprawdzanie faktów się nie opłaca [polemika z Ludwiką Włodek]
czytaj także
Nie mam też wrażenia, ze fiksowanie się na obiektywności pomaga. Raczej buduje fałszywą symetrię. Bo czy „New York Times” i BBC są obiektywne? Wiadomo, że nic nie jest obiektywne, wszystko determinuje ideologia. I wtedy wchodzi RT, które mówi: macie rację, nic nie jest obiektywne, a my jesteśmy tylko tacy sami jak wszyscy inni.