Film

Majmurek o „Papuszy”: Bowiem dotknęła nieba

Są w tym filmie zachwycające sceny – ale na wielkie kino się one nie składają. Dziś „Papusza” wchodzi do kin.

Na nowy film małżeństwa Krauzów, Papuszę, środowisko filmowe w Polsce czekało od dawna. Historia pierwszej romskiej poetki, odkrytej, tłumaczonej i wydanej przez Jerzego Ficowskiego; nagradzanej przez kulturalną biurokrację PRL i odrzuconej przez własną społeczność, wydawała się wymarzonym materiałem na film. Dalekim od sztampy, wprowadzającym tematy na co dzień w polskim kinie nieobecne. Przede wszystkim temat romski.

Opuszczając wczoraj Teatr Muzyczny w Gdyni, gdzie Papusza otwierała festiwal, miałem bardzo mieszane uczucia. Na pewno nie mogę napisać, że to film zły, zupełnie nieudany, słaby. Ale nie umiem też się przekonać, że obcowałem z dziełem przełomowym i wybitnym – choć twórcy wyraźnie celowali w arcydzieło. 

Wybitne bez wątpienia są zdjęcia Krzysztofa Ptaka i Wojciecha Staronia. Czarno-białe, sfotografowane na cyfrze obrazy zachwycają precyzją, głębiami ostrości, kontrastami barwnymi, siłą ekspresji – każdy z nich chciałoby się wyciąć, oprawić w ramkę i wyeksponować w galerii jako obraz. Obok Essential Killing Jerzego Skolimowskiego, Papusza to najpiękniejszy wizualnie film polski ostatniej dekady. Niestety te zachwycające obrazy włączone są w słabą, niedopracowaną fabularnie konstrukcję.

Film jest za długi i powolny, skacze między różnymi planami czasowymi, poszczególne sceny (często kończące się nie cięciem, tylko wyciemnieniem) tworzą jakby osobne całości, słabo wchodzące ze sobą w znaczeniowe i dramaturgiczne związki. Takie rozwiązanie ciągle gubi rytm i nie pozwala wybrzmieć wszystkim niesionym przez film konfliktom, napięciom i problemom. 

Nie jest to bowiem po prostu historia tytułowej bohaterki. Papusza nie dominuje na ekranie, nie zajmuje większości ekranowego czasu. Często mamy wrażenie, że jej historia – nierzadko opowiadana pośrednio, np. z punktu widzenia Ficowskiego – służy tu tylko za pretekst do rozważań nad losem polskich Romów, nad historią ich zderzenia z nowoczesnością, uosabianą przez PRL.

Film zaczyna się od obrazów Europy Wschodniej jakby wziętych z baśni albo hollywoodzkiego horroru o Draculi. Drogi zawsze pod wodą lub śniegiem, niedostępne puszcze, góry i doliny, upadłe miasteczka z pamiętającym świetniejsze czasy barokowym kościołem i rynkiem, żydowskie sztetle, pańskie pałace. W tej przestrzeni poruszają się cygańskie tabory, pełne wolnych, swobodnie przemieszczających się po tym ciągle przednowoczesnym świecie ludzi, nieprzypisanych do żadnego miejsca na mapie i w strukturze społecznej, raz nocujących w lesie, innej nocy grających na hrabiowskim weselu. W tę rzeczywistość wkracza najpierw wojna, potem PRL. Obecny nie tylko pod postacią nalanego milicjanta i jego wymierzonej w Romów pały, ale także pewnego uniwersalistycznego, humanistycznego projektu, który chce Romów wkluczyć, dać im mieszkania, pracę, wysłać ich dzieci do szkoły. W filmie kończy się to katastrofą – osiedleniem rodziny Papuszy w zagrzybionym mieszkaniu w sypiącej się kamienicy, nędzą, depresją i alkoholizmem. Ale Krauzowie nie tworzą też opowieści o przerwanej przez „komunę” romskiej idylli. Pokazują także ciemne strony cygańskiego świata: nieufność do obcych, potworny patriarchat, przemoc wobec kobiet. Oglądając ten film we współczesnej Polsce, gdzie Romowie często narażeni są na spontaniczny, oddolny rasizm i przemoc, liberalny i lewicowy widz zastanawia się co demokratyczne państwo może zrobić z od wieków wykluczoną grupą, którą trzeba chronić przed przemocą większości, a której wiele praktyk (zaniedbywanie obowiązku szkolnego wobec dzieci, aranżowane małżeństwa trzynastolatek) są z punktu widzenia demokratycznego państwa nie do zaakceptowania pod żadnym warunkiem. Niestety, wszystkie te napięcia i problemy rozchodzą się w dziele Krauzów, nie udaje się im w pełni wybrzmieć.

Tak samo jak dramatowi Papuszy. Film opowiada historię kobiety, która wychodzi z tradycyjnej kultury oralnej swojej społeczności w świat słowa, co skazuje ją na ciągłą alienację wobec wspólnoty. Gdy Jerzy Ficowski, polski literat dwa lata ukrywający się w taborze cygańskim przed nakazem aresztowania, wydaje jej wiersze, a następnie swoją monografię Cyganie polscy, społeczność Romów oskarża Papuszę o zdradę ich tajemnic gadziom. Alienacja staje się kompletna, Papusza odrzuca słowo, pali swoje wiersze, wypiera się tego, że kiedykolwiek je pisała – zabija siebie jako poetkę. Ale w filmie właściwie o samej poezji Papuszy nie ma nic. Nie wiemy, co znaczy dla niej jej poezja, jakie napięcie zachodzi tu między tym, jak pracę poezji rozumie ona, a jak choćby wydający ją Ficowski.

Gdyby bohaterka nie była w ogóle poetką, tylko po prostu kobietą wyobcowaną przez słowo pisane z oralnej kultury swojej wspólnoty, film mógłby w zasadzie wyglądać tak samo.

Papusza przywodzi mi na myśl opowiadanie science fiction Mike’a Resnicka Bowiem dotknęłam nieba. Rzecz rozgrywa się w odległej przyszłości, ludzkość skolonizowała kosmos. By zadośćuczynić za kolonialne przewiny, część planet przeznaczonych jest dla pierwotnych ludów z Afryki czy Ameryki, gdzie mogą one żyć w świecie jak sprzed spotkania z białymi. Jesteśmy na jednej z takich planet, w afrykańskiej wiosce żyjącej jak w czasach epoki brązu. Z tą różnicą, że szaman ma w swojej chacie komputer, przez który kontaktuje się ze światem zewnętrznym i np. zamawia u satelity nadzorującego pogodę na planecie deszcz, o który modlili się mieszkańcy jego wioski. Komputer  w jego chacie odkrywa młoda dziewczyna, uczy się nim posługiwać, uczy się czytać, poznaje świat. Szaman jej tego zabrania – daje jej wybór: albo zapomni o tym wszystkim i będzie żyła jak wszyscy mieszkańcy planety, albo z niej wyjedzie. Dziewczyna nie umie wybrać, zabija się. W Papuszy mamy ten sam dramat wyobcowania przez wiedzę, słowo pisane, to samo rozdarcie między dwoma światami. O ile u Resnicka rozwiązanie konfliktu można uznać za przesadnie melodramatyczne, to w filmie Krauzów ten dramat rozchodzi się, nie daje rady wybrzmieć.

Są w Papuszy całe zachwycające sceny i sekwencję, jest oryginalny temat, są piękne obrazy i ważne pytania. Ale w sumie na naprawdę wielkie kino się to nie składa.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij