Trzydziestolatek w krótkich spodenkach chce mierzyć się z życiem za pomocą gry. Powodzenia.
Nie pamiętam festiwalu filmowego w Gdyni, na którym nie byłoby choć jednego filmu o chłopackim dojrzewaniu. Wiadomo, filmy robią chłopaki (wszyscy już wiecie, że w tym roku w konkursie głównym nie ma ani jednego filmu wyreżyserowanego przez kobietę?), w filmach często opowiada się o tym, co ważne i bliskie twórcom – stąd temat młodości górnej i durnej, a także wchodzenia w wiek męski i jego klęski regularnie w polskim kinie wracają.
Kamper Łukasza Grzegorzka i Na granicy Wojciecha Kasperskiego to kompletnie różne opowieści. Pierwszy jest wielkomiejski, hipsterski, trzydziestolatkowie odnajdą w nim masę gadżetów, które z nostalgią przeniosą ich w czasy dzieciństwa i magiczne najntisy. Na granicy to kino gatunkowe – thriller, którego akcja toczy się w polskich górach, w odciętej od świata chatce. Jest zima, śnieg zawiewa ze wszystkich stron, łączność między chatką a bazą straży granicznej szwankuje i wtedy nagle na horyzoncie pojawią się „ten obcy”.
Oba filmy polecam. Oba ogląda się z przyjemnością. A co w nich chłopackiego?
Kamper to opowieść o trzydziestolatku w krótkich spodenkach. Główny bohater (Piotr Żurawski) zajmuje się testowaniem gier komputerowych – już napisy początkowe są stylizowane na te znane ze starych gier. Nieźle dzięki tym grom żyje – mieszka w sporym mieszkaniu, pewnie gdzieś na warszawskim Mokotowie, mieszkanie kupili co prawda teściowie, ale nie wygląda, jakby życie w nim i codzienność były dla Kampera wyzwaniem finansowym. Jego żona Mania (Marta Nieradkiewicz) chodzi na kurs gotowania i marzy o własnym food trucku. Gotowania uczył ją kucharz znany z telewizyjnego show kulinarnego.
No właśnie. Bohaterowie nie są może szczególnie reprezentatywni dla przekroju polskiego społeczeństwa, ale to jest kino, a nie „Przegląd socjologiczny”. Choć oddajmy filmowi, co socjologiczne – opisuje wybraną i dość wąską grupę wielkomiejskich trzydziestolatków dość trafnie i zabawnie. Gra gadżetem – na ekranie pojawia się a to commodore, a to T-shirt z logo Atari – gra muzyką, obśmiewa wszystko to, czego szanujący się hipster nie znosi w mainstreamie: popularne show kulinarnie w telewizji, smoth jazz. Kamper jest insajdersko-popowy. Najntisy wracają dziś nie tylko w postaci mody na dżinsowe kurtki, pojawiają się też jako przedmiot analizy i zainteresowania kultury – w jednym z ostatnich numerów „Ha!artu” czy książce Olgi Drendy Duchologia polska. Kamper oczywiście wraca do tego okresu, bo to czas młodości bohaterów, ale też opowiadając o dojrzewaniu, sięga po to, co tych bohaterów w latach 90. kształtowało.
Kamper i Mania mają problemy małżeńskie. Ona się z kimś całowała, on zaczyna się spotykać z inną. Niby oboje próbują to przeskoczyć, żyć, jak żyli, rozmawiać jak kiedyś, wygłupiać się jak kiedyś, ale to nie działa. Kamper w rozmowie z koleżanką z pracy rzuca, że chciałby napisać grę. Ta gra ma mu pomóc rozwiązać problemy. Trzydziestolatek w krótkich spodenkach chce mierzyć się z życiem za pomocą gry. Powodzenia. Równocześnie musi mierzyć się z realem, z romansem żony – jakoś jego romans nie jest wielkim problemem, ale rozumiem, że oglądamy tutaj historię z punktu widzenia chłopaka.
Chłopacka niedojrzałość w Kamperze to portret słabego mężczyzny, ulepiony z tego wszystkiego, co już wiemy z psychologicznych rubryk dzienników i tygodników o kryzysie męskości w dzisiejszym świecie, o tym, że faceci są zagubieni, bo kiedyś to było wiadomo, co mają robić (polować, płodzić, budować i inne pierdoły – swoją drogą, co to za czasy opisuje ten niby model? Czasy Flinstone’ów?), a dziś nie wiadomo, bo kobiety się wyzwoliły i masz tu babo placek.
Na szczęście Kamper nie psychologizuje i nie udaje, że jest głębokim portretem pokolenia. Ludzie mówią po ludzku, klną, palą trawę. Jest za to dokładnie tym, czym jest – zabawnym, dobrze się oglądającym filmem o chłopaku, który wie, jak szybko przejść grę komputerową, a nie wie, jak przejść przez życie.
Na granicy to już inna bajka. Bajka zaczynająca się od za górami, za lasami… Do tego miejsca oddalonego od cywilizacji (czytaj: od masztów dających zasięg telefonom komórkowym) przyjeżdża ojciec (Andrzej Chyra)z dwoma synami, których chce wprowadzić w dorosłość. Polski przepis na męską dojrzałość jest prosty: chłopaki muszą zmierzyć się z takimi próbami, jak dobicie konającego zwierzęcia, napicie się wódeczki, wysłuchanie paru sztubackich żartów. Z czasem próby te są bardziej spektakularne.
O thrillerze słabo się pisze recenzje, bo nic nie można powiedzieć. Przynajmniej, jeśli nie chce się innym zepsuć zabawy, a ja nie chcę, bo warto dać się tej zabawie wciągnąć.
Ojciec i dwaj synowie przechodzą wspólnie próbę – dla ojca to próba charakteru, tego, czy jest w stanie wrócić do straży granicznej i do roboty z dawnymi kolegami, dla synów próba dorosłości. I właśnie ta druga próba jest ciekawa w kontekście Kampera.
Co jest lepszym testem na dojrzałość – przepracować problemy małżeńskie czy poderżnąć gardło sarnie?
Że w obu przypadkach trzeba potem wypić szklaneczkę wódki, to wiadomo. I znowu: tu nie chodzi o to, że to nie są realne problemy, bo realne są albo bywają. Tak samo realne jest pijaństwo mokotowskich trzydziestolatków i ich romanse, jak pijaństwo pograniczników i ich przekręty. Ciekawsze jest przyglądanie się temu, jak z tymi problemami konfrontują bohaterów oba filmy.
Na granicy , podobnie jak Kamper, nie idzie w wielką psychologię. I podobnie sięga po kliszę – tam był to słaby mężczyzna, tu samotny ojciec wychowujący synów na twardzieli.
Synowie nie za bardzo chcą się w tę zabawę wkręcić. Starszy, Janek (genialny Bartosz Bielenia, aktor, którego możecie pamiętać z Disco Polo, grał jednego z dwóch chłopaków stylizowanych na charaktery z Funny Games), nie ma ochoty pić z ojcem wódki. Nie chce też grać twardziela. Czyta do snu książkę, między stronami której trzyma zdjęcie matki. Typ wrażliwca, znaczy się. Młodszy niby łatwiej wchodzi w tę rolę, ale jest to nadal rola młodszego syna. Między chłopakami dochodzi do sporów i wiadomo, że pojawi się moment, kiedy ktoś obcy zechce te różnice zdań wykorzystać.
Na granicy koncertowo oblewa test Bechdel. W filmie pojawiają się może dwie kobiety, łącznie wypowiadają z pięć zdań. W Kamperze jest dużo lepiej. Ważnymi postaciami są Mania i koleżanka Kampera z roboty, Dorota (Justyna Suwała). Rozmawiają ze sobą o ciąży, nie o facecie, więc test Bechdel zdany.
Daruje sobie pisanie, że chciałabym zobaczyć takie filmy o kobietach, bo już powoli tracę nadzieję.
**Dziennik Opinii nr 265/2016 (1465)