Każdy powinien móc otwarcie być sobą i wybierać właściwy dla siebie sposób życia. Jasne. Ale tylko w powieści jest to takie – mimo wszystkich przeszkód – proste. Kinga Dunin czyta „Nieposłuszeństwo” Naomi Alderman, „Nieznajomego” Anny Sommer i „Tetris” Boxa Browna.
Naomi Alderman, Nieposłuszeństwo, przeł. Ewa Krasińska, Marginesy 2019
Przed ostatnim szabatem miesiąca tiszri raw Krushka był już tak blady i wychudzony, iż wierni szeptali, że z jego oczu wyziera tamten świat.
Oto Hendon, peryferyjna, mało znana dzielnica Londynu, w której mieszkają ortodoksyjni żydzi – lekarze, prawnicy. Znajdziemy tu synagogę zlepioną z dwóch bliźniaczych domów, koszerne sklepy i fryzjerów, żydowską szkołę, społeczność, w której wszyscy się znają i plotkują. I chyba cieszą się ze swojej niewidzialności dla reszty świata.
Oczywiście lubimy zaglądać do miejsc, do których nie mamy dostępu, ale niekoniecznie da się uwierzyć w realizm tego obrazu. Hendon u Alderman jest trochę bajkowy, a trochę teatralny. Narracja o nim prowadzona jest z punktu widzenia zbiorowego „my” mieszkańców, albo raczej reprezentantki tego „my” – chociaż kobiety nie mają tu głosu, a w synagodze zajmują miejsca za zasłoną na galerii.
Tekst jeży się od hebrajskich terminów – niektóre niezorientowanym niewiele powiedzą (jest słowniczek), są też… midrasze? Chyba tak można nazwać te rozważania dotyczące fragmentów Biblii. Zwykle wynika z nich jedno – judaizm ma w sobie potencjał zmiany, ewolucji, uwzględnia wolną wolę i osobistą odpowiedzialność. I może też zmieniać się tak, że kobiety zajmą w nim ważniejsze miejsce. To żadna nowina, biorąc pod uwagę, że istnieją synagogi reformowane, różniące się od judaizmu rabinicznego, które równoprawnie traktują kobiety.
czytaj także
Do Hendon przyjeżdża Ronit Krushka, córka rawa, rabina i nauczyciela, który umarł – tak jak zapowiadało pierwsze zdanie powieści. Ronit uciekła z Hendon, mieszka w Nowym Jorku, pracuje jako analityczka finansowa. W swoim dawnym świecie widzi głównie opresję i szokuje strojem oraz deklaracją, że jest lesbijką – chociaż akurat ma romans ze swoim żonatym szefem, co przemilcza. Spotyka swoją dawną kochankę, która jest teraz żoną jej kuzyna i potencjalnego następcy rawa. Oczywiście wynikną z tego rozmaite komplikacje.
Alderman sama pochodzi z ortodoksyjnej rodziny żydowskich intelektualistów, już jako kilkuletnia dziewczynka czytała po hebrajsku. W wywiadach mówi, że zaczynała pisać tę książkę jako osoba wierząca, a kończąc, pożegnała się z judaizmem.
czytaj także
Nieposłuszeństwo czyta się łatwo i przyjemnie, wszystko jest tam na swoim miejscu, każdy rozdział kończy się zawieszeniem akcji w ciekawym momencie, a potem dochodzimy do słusznego finału. Oraz morału, który jest w gruncie rzeczy trochę taką liberalną politgramotą. Jeśli jesteś żydówką przesiąkniętą od dziecka religijną obyczajowością żydowską – to nią jesteś, nie da się temu zaprzeczyć. Tej części tożsamości prawdopodobnie nigdy się nie pozbędziesz. Jeśli jesteś lesbijką – to nią jesteś, też przeważnie niezaprzeczalnie. Mamy tu jakąś analogię, a dla autorki ważne jest, że jedną i drugą tożsamość można ukryć. Jednak nie należy tego robić, zaprzeczać, wstydzić się. Z drugiej strony każdy ma wolny wybór i rozmaite możliwości, więc może ze swoją tożsamością zrobić, co zechce: być jednocześnie ateistką i żydówką, która w piątek zapala szabasowe świece, albo lesbijką, która ma męża i dzieci, bo tak woli.
Każdy powinien móc otwarcie być sobą i wybierać właściwy dla siebie sposób życia. Jasne. Ale tylko w powieści jest to takie – mimo wszystkich przeszkód – proste. Siła, powieść Alderman o tym, co się wydarzyło, gdy kobiety dzięki genetycznej mutacji uzyskały moc rażenia prądem, spodobała się w Polsce i była książką drapieżną. Oraz niejednoznaczną, w każdym razie dopuszczającą rozmaite interpretacje. Nieposłuszeństwo to debiut autorki z 2006 roku – i jest to powieść poczciwa.
czytaj także
*
Scenariusz i rysunki Anna Sommer, Nieznajomy, przełożył Krzysztof Umiński, Kultura Gniewu 2019
Szwajcarski komiks. Uproszczone komiksowe rysunki mają jednocześnie w sobie wiele realizmu. Bardzo podobały mi się bezpretensjonalne, bezpruderyjne, ale zupełnie niepornograficznie pokazane sceny życia seksualnego.
Dwie kobiety. Jedna chce mieć dziecko, chociaż mąż proponuje jej w zamian psa. Druga nie chce dziecka, ale jest w ciąży, którą skrywa dzięki swojej tuszy. Pierwsza znajduje porzuconego noworodka i miesiącami się nim zajmuje, ukrywając go w swoim butiku. To już nie brzmi zbyt realistycznie, prawda? Może dlatego, że jest to przypowieść o kobiecych pragnieniach, relacjach, wyborach… Kończy się też poczciwie, ale nie tak, jak może się spodziewacie.
*
Scenariusz i rysunki Box Brown, Tetris. Ludzie i gry, przeł. Marcin Wróbel, Marginesy 2019
Znacie? Pamiętacie? Graliście? Ta sławna komputerowa gra, logiczna układanka, była naprawdę uzależniająca. Koniec lat 80., raczej początek 90.? Udało mi się dojść w niej do miejsca, w którym poziomy już nie były numerowane, zamiast tego pokazywała się trupia czaszka – wtedy przestałam grać. Widzę, że i dziś jest mnóstwo dostępnych wersji tej gry, z różnymi bajerami. Nigdy jednak nie zastanawiałam się, skąd się wziął Tetris.
Teraz dzięki temu komiksowi już wiem. Ze Związku Radzieckiego. Wymyślił go w 1984 roku Aleksiej Pażytnow z kolegami, w Akademii Nauk ZSRR. Gra przez Węgry dostała się na Zachód, do Stanów, Japonii i wtedy pojawiło się wielu chętnych, aby kupić do niej prawa. Sprzedawał je nie twórca, który raczej na niej nie zarobił, chociaż wyemigrował do Stanów, ale sowiecka organizacja Elektronorgtechnica (niezła nazwa!).
Historia Tetrisa to historia rozgrywek – dużo bardziej złożonych niż pukanie w klawiaturę i układanie tetrominów, czteroelementowych klocków – między rozmaitymi znanymi i mniej znanymi firmami produkującymi gry. Wyprawy do Moskwy, rozmaite podchody, sprzedawanie nie swoich praw, konkurencja o prawa na kolejne nośniki, proces sądowy…. Jeśli kogoś to interesuje, to znajdzie tu wiele szczegółów. Mnie to średnio wciągnęło, może poza wątkiem radzieckim. Mechanizmy kapitalistyczne mniej więcej kumam, ale jak z takim dziwnym towarem radził sobie system sowiecki? Tu trochę czułam niedosyt.
Poza tym jest w tym komiksie o tym, że ludzie zawsze grali, zabawa rozwija umysł, a teraz gry są rodzajem sztuki. Mnie najbardziej chyba interesuje mechanizm, który sprawiał, że grając, traciłam (może zyskiwałam?) tyle czasu. O tym też niby jest. Wyzwanie, nagroda, frustracja, rozładowanie – jeszcze raz chcemy spróbować. Angażujemy uczucia i intelekt. Ale tyle chyba powiedziałabym i bez komiksu – może nie da się powiedzieć więcej. Ciekawi mnie też, czemu jednych ta i potem inne podobne gry wciągają, a inni – znam takich – są na to zupełnie odporni. Może dlatego, że nigdy nie spróbowali?