Czytaj dalej

Miś w kołchozie

Dwie książki, które pozwolą ODCZUĆ atmosferę panującą w Związku Radzieckim lat 30.: „Diavolina” György Spiró i „Dół” Andrieja Płatonowa.

Na okładce Diavoliny Györgya Spiró czytam: „Brawurowe połączenie erudycji, drobiazgowości obrazowania i błyskotliwej analizy procesów społeczno-politycznych prowadzi do dramatycznego wniosku: bolszewizm trwa i nadal zbiera krwawe żniwo”. Sam też pisałem opisy na czwartą stronę okładki, więc teoretycznie nie powinienem dać się zaskoczyć, ale w tym wypadku doprawdy nie wiadomo, cóż poeta miał na myśli. Dla jasności: Diavolina to biograficzna powieść o Maksymie Gorkim, niewyczerpująca życiorysu pisarza i pełna anegdot, ale treściwa.

O Gorkim mówiło się, że w Związku Radzieckim zajmował drugie miejsce po Stalinie. Tak w każdym razie opowiadał emigrantom w Paryżu Izaak Babel, któremu Gorki zredagował pierwsze opowiadanie i tym samym rozpoczął jego karierę. Babel oczywiście przesadzał, ale Gorki jako pisarz proletariacki zyskał szacunek dwóch innych wielkich literatów wśród bolszewików – Lenina, który zawód „literat” wpisał sobie w paszporcie, i Stalina, który w młodości pisał wiersze, a pod koniec życia zajmował się językiem od strony teoretycznej i poddał krytyce pewnego czerwonego lingwistę, który teoretyzował, że w komunizmie znikną języki narodowe. Obaj liczyli się z ideami i słowami, a więc liczyli się i z Gorkim.

Wbrew opisowi z okładki mało w Diavolinie portali, przez które dałoby się przejść do XXI wieku. Bo gdzie ten dzisiejszy bolszewizm, w dodatku zbierający krwawe żniwo? Podobno gdzieniegdzie we Włoszech na stadionach piłkarskich szczególnie zawzięte grupy kibiców nazywają się stalinistami, ale ile mają dywizji? Nie widać też tendencji bolszewickich na lewicy, bo i po prawdzie samą lewicę też niezbyt widać. Słyszałem też przy obiedzie, że Kaczyński to bolszewik, ale choć dzieli ze Stalinem pewien konserwatyzm obyczajowy i niechęć do aborcji, to jednak, czy ktokolwiek wyobraża sobie Prezesa w białej kurtce generalissimusa ze złotymi guzikami?

Wbrew opisowi z okładki mało w „Diavolinie” portali, przez które dałoby się przejść do XXI wieku. Bo gdzie ten dzisiejszy bolszewizm, w dodatku zbierający krwawe żniwo?

Skoro Diavolina nie jest aktualnym ostrzeżeniem przed bolszewizmem, to co właściwie czytamy? Odpowiedź jest mało dramatyczna: znakomitą powieść historyczną, która daje wgląd w jeden z tragiczniejszych okresów w historii Rosji. Warto ją czytać wraz z wydanym niedawno nowym przekładem Dołu Andrieja Płatonowa (przeł. Adam Pomorski), bo obie dzielą mniej więcej te same ramy czasowe (przy czym Płatonow skupia się na krótkim okresie między końcem 1929 a kwietniem 1930 roku). Obie dają też wgląd w stalinizm, choć Spiró i Płatonow stosują inne narzędzia literackie i przyjmują osobne perspektywy. Obaj dążą jednak do tego samego celu – chcą potrząsnąć czytelnikiem, pozwolić mu ODCZUĆ atmosferę panującą w Związku Radzieckim lat 30., a nie pisać kronikę wydarzeń.

Teoretycznie – jeśli wziąć pod uwagę cel pisania – to powieść Spiró jest tą bardziej zaskakującą, przede wszystkim dlatego, że węgierski pisarz unika historycznego aptekarstwa przez… pozorowanie go. Od samego początku czytelnik pływa w morzu nazwisk, informacji, zdarzeń i anegdot o relacjach towarzyskich. Weźmy chociażby wątek kochanki Gorkiego, Marii Fiodorowny, gwiazdy Moskiewskiego Teatru Artystycznego, a przy tym gorliwej komunistki, która pieniądze własne i swego bogatego kochanka, Sawwy Morozowa, przeznaczała na wspieranie partyjnych organów prasowych. Gorki porzucił dla niej rodzinę, żonę Katię i dwoje dzieci, Maksyma i Katię, ale nie definitywnie – Maksym zamieszkał później z ojcem w komunałce na Kronwerskim Prospekcie w Piotrogrodzie, a po jego emigracji – w wygodnej jedenastopkojowej willi w Sorrento, niedaleko Neapolu.

Fiodorowna po rewolucji październikowej pełniła funkcję komisarza teatrów w obwodzie północnym, ale miała potężne rywalki pretendujące do władzy w kulturze – żony dwóch starych bolszewików, Kamieniwa i Zinowjewa, a także samą żonę Lenina, Nadieżdę Krupską, która szczerze nienawidziła Gorkiego i Fiodorowny. Uff…

Czasem z uwagi na nagromadzenie szczegółów Diavolina przypomina gęstą zupę, człowiek chciałby z niej coś wyłowić, ale z gara wybiera po prostu kolejne chochle infodumpu. Warto się nie zrażać… Przede wszystkim ze względu na postać tytułowej Diavoliny, narratorki i pielęgniarki Gorkiego. Ta grubo ciosana rosyjska baba (Swietłana Alliłujewa pisała w słynnych Dwudziestu listach do przyjaciela, że jedna ze służących z daczy Stalina „przypominała grenadiera”, Diavolina zapewne odziedziczyła po niej aparycję), która prowadzi czytelnika po świecie Gorkiego, drobiazgowo opisuje skandale towarzyskie, romanse, a przy tym nie szczędzi swoim bohaterom sarkastycznych przytyków.

I tak w Gorkim „wszystko było fałszem”, nawet jego wymyślne ubrania – kapelusz z szerokim rondem, później zastąpiony tubietiejką, buty z wysokimi cholewami, jedwabna gimanstiorka z wysoką stójką – w których wyglądał jak „zamożny chłop wybierający się do fotografa”. Przy tym bufon, a jako pisarz raczej wyrobnik niż talent. Gdy jeszcze przed 1905 odczytał w siedzibie MChT-u tekst głośnej sztuki Na dnie, wybuchł płaczem: „Ale ja to dobrze napisałem, a niech mnie, to naprawdę dobrze jest napisane!”. Przy tym wszystkim Gorki był jednak porządnym człowiekiem, przynajmniej do powrotu do Związku Radzieckiego w latach 30. Potrafił postawić się Leninowi, a nawet ostro zrugać bolszewików za rozgonienie konstytuanty w styczniu 1918 roku i pacyfikację demonstracji studentów, mienszewików i nielicznych robotników zorganizowanej w proteście. Porównał wówczas styczeń 1918 roku do stycznia 1905, a czerwnogwardzistów do carskich kozaków.

Ale to Gorki, resztę bolszewickiej elity Diavolina traktuje… zapewne tak, jak zazwyczaj służba traktuje chlebodawców. Pisarze to dla niej „nędzni pariasi”, lekarze – konowały. „Widziałam już ludzi, którzy zmarli z powodu własnego bogactwa, za dużo wydawali na lekarzy. Gdyby byli ubogimi pacjentami, lepiej by na tym wyszli”. Kobiety ciągnące ku rewolucji – brzydule. W dodatku wiarołomne i interesowne. „Zdradzała, ale wiernie – po trzynastu latach zdradzała go z tym samym”.

Diavolina kpi więc z inteligentów i artystów, intelektualnej elity bolszewizmu, ale sarkastyczna gawęda, czasami wulgarna czastuszka, która pozwalała jej okiełznać zastany świat, ostatecznie ją zawodzi. Na ostatnich stronach powieści Spiró kompletnie przestawia język, z rozgadanej paplaniny przechodzi w konwencję klepsydry, suchej informacji o tym, kto i kiedy zginął w trakcie wielkiej czystki. Czytelnik kraksę świata Diavoliny doświadcza przez kraksę języka, transformację życia w styl zerowy. I to właśnie w tym momencie ujawnia się przewrotny pomysł Spiró – okazuje się, że Diavolina to nie skandalizująca kronika towarzyska kręgu artystycznej inteligencji zebranej wokół Gorkiego, ale przytłaczająca elegia na jej zmierzch. O tym zaś, co miało nastąpić po obumarciu dawnego świata, opowiada Dół Płatonowa.

Wróbelek w końcu przegrał z grawitacją

Tłem dla tej groteskowej powieści są jedne z najtrudniejszych miesięcy w historii Związku Radzieckiego: początkowa faza kolektywizacji między grudniem 1929 a kwietniem 1930 roku zakończona pamiętnym artykułem Stalina Zawrót głowy od sukcesów. Płatonow zaklina tę rzeczywistość – szczególnie dramat kolektywizacji wsi – absurdalną historią robotnika Woszczewa, zwolnionego z zakładu mechanicznego za „myślenie o planie życia”. Robotniczy filozof, a po trosze nihilista – myśli sobie: „Bodajbym się urodził komarem: ten ma żywot krótki” – tuła się po Rosji z workiem, w którym nosi najróżniejsze „przedmioty nieszczęścia i zapoznania”, aż trafia na plac gigantycznej budowy, gdzie toczy się praca nad kopaniem dołu pod ogólnoproletariacki dom. Woszczew „z ogólnym smutkiem życia i zgryzotą daremności” wziął łopatę i dołączył do brygady.

O ile w świecie Diavoliny obcowaliśmy z elitami, w Dole schodzimy na niziny, do rzeczywistości proletariuszy i chłopów, starających się uniknąć socjalistycznego walca albo na tyle sprytnych i zdeterminowanych, by wznieść się ponad swoją klasę i zasilić nowy robotniczy aparat biurokratyczny, który za kilka lat stanie się polityczną bazą stalinowskiego reżimu. Płatonow daje niezły przegląd radzieckich typów społecznych – jest i hurraoptymistyczny robotnik-bolszewik, i włóczęga wykorzystujący strach aparatu przed robotnikami do wydębienia niezłych racji żywnościowych, i burżuazyjny specjalista, który zamierza popełnić samobójstwo. Są kułacy i średniacy, wstępujący do kołchozu po uprzednim zarżnięciu inwentarza. Wreszcie jest i Miś, prawdziwy bolszewicki niedźwiedź, który pomaga w rozkułaczaniu, a gdy tego nie robi – pracuje w wiejskiej kuźni. To zresztą nie ostatni przykład czasem absurdalnego, czasem nawet slapstickowego humoru Płatonowa.

Ale nawet jeśli to satyra, to nadzwyczaj ponura. Robotnik szukający swojej dawnej miłości znajduje ją umierającą w piwniczce fabryki kafli, kolektyw likwiduje „jako klasę” wiejskich kułaków, spławiając ich tratwą do mórz dalekiej Północy. W gruncie rzeczy powieści Płatonowa najbliżej do gatunku weird fiction, który upodobali sobie tacy pisarze, jak Miéville i Jeff VanderMeer.

Bożek: W Strefie X

W Dole dziwne są i język, i treść. Ten pierwszy kojarzyć się może z marzeniami o nowej kulturze proletariackiej, proletkulcie, o której śnił pierwszy komisarz oświaty porewolucyjnej Rosji i bliski przyjaciel Gorkiego, Anatoliji Łunaczarski. Płatonow także był wiernym proletkultystą, wierzył w nową kulturę odciętą od dawnych burżuazyjnych wartości i opartą na nowej robotniczej fantazji – dziwaczny, nieraz skrzywiony język Dołu to chyba najlepsze świadectwo tego, czym mogłaby stać się nowa kultura, gdyby Lenin i Stalin nie mieli tak mieszczańskiego gustu. Ale jeszcze dziwaczniejsza jest treść, i to nawet nie ze względu na fabularne pomysły Płatonowa, jak na przykład wprowadzenie Misia jako ważnego bohatera. Rzeczywistości radzieckiej przecież również zdarzały się podobne absurdy i kpiny z rozsądku – dla przykładu pierwszą pięciolatkę za wszelką cenę chciano wykonać w cztery lata. Ta naprawdę dojmująca dziwność wynika więc nie tylko z fabuły czy języka, ale z dwuznacznej polityki pisarza. Płatonow nadaje bowiem z dziwnego miejsca pomiędzy wiarą a jej brakiem, komunistycznym entuzjazmem a sceptycyzmem realisty, który za dużo widział, by wierzyć gorliwie. (Co ciekawe, najbardziej frapująca postać Dołu, robotnik Czyklin, zdaje się zajmować taką samą niezdecydowaną, zawieszoną pozycję wobec komunizmu).

Płatonow nadaje z dziwnego miejsca pomiędzy wiarą a jej brakiem, komunistycznym entuzjazmem a sceptycyzmem realisty, który za dużo widział, by wierzyć gorliwie.

Z tego dziwnego miejsca przemawiało już wcześniej wielu komunistów. Kamieniew podczas ogłoszenia wyroku na pierwszym procesie moskiewskim powiedział swoim synom: „Niezależnie od tego, jaki zapadnie wyrok, z góry uznaję go za sprawiedliwy. Nie oglądajcie się wstecz – powiedział swoim synom. – Idźcie naprzód […]. Podążajcie za towarzyszem Stalinem” [cyt. za Simon Sebag Montefiore, Stalin. Dwór czerwonego cara, przeł. Maciej Antosiewicz]. Trocki do samego końca polemizował z amerykańskimi trockistami w „kwestii rosyjskiej”, nawet po 23 sierpnia 1939 roku, gdy ZSRR i Niemcy podpisały pakt o nieagresji, wciąż nie chciał, by Socialist Workers Party potępiła Związek Radziecki za prowadzenie wojny imperialnej. Płatonow robi dokładnie to samo, gdy po melancholijnym i przygnębiającym zakończeniu, kreśli dopisek, który ma przekonać czytelnika, że tak naprawdę nie chciał napisać, tego co właśnie napisał. „Autor mógł się pomylić, przedstawiając […] zagładę socjalistycznego pokolenia, ale pomyłka ta wynikła jedynie z nadmiernego niepokoju o coś miłego sercu, o coś, czego strata równałaby się zniszczeniu nie tylko przeszłości, lecz także przyszłości” [kursywa aut.].

Szara plama puszcza płyty

O ile więc Diavolina wywołuje szok niespodziewanym przełożeniem stylistycznej wajchy, o tyle Dół zadziwia przeniesieniem czytelnika w miejsce i czas, w którym zdawać się jeszcze mogło, że komunistyczny projekt Związku Radzieckiego mógł się powieść, mimo milionów ofiar i gigantycznego wysiłku całego narodu. Czyta się to ze sceptycyzmem, wiarą i wielką konfuzją. Jak to wielką powieść.

*
György Spiró, Diavolina, przeł. Irena Makarewicz, Czytelnik 2017

Andriej Płatonow, Dół, przeł. Adam Pomorski, Czarne 2017

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Bożek
Jakub Bożek
Publicysta, redaktor w wydawnictwie Czarne
Publicysta, redaktor inicjujący w wydawnictwie Czarne, wcześniej (do sierpnia 2017) redaktor prowadzący w Wydawnictwie Krytyki Politycznej. Absolwent Centrum Kształcenia Międzynarodowego Politechniki Łódzkiej i socjologii na Uniwersytecie Łódzkim. Redagował serwis klimatyczny KP. Otrzymał drugą nagrodę w konkursie w Koalicji Klimatycznej „Media z klimatem!”. Współtworzył Klub Krytyki Politycznej w Łodzi.
Zamknij