Czytaj dalej

Bożek: Mała błękitna zamiast małej czarnej

„Z [politycznym] fasonem” można czytać jako pamiątkę po trudnych czasach, w których blue jeans były niedościgłym marzeniem.

„Chcieliśmy jedynie, żeby zostawili nas w spokoju” – mówiła Esther Friedman, projektantka mody z grupy artystycznej chic, charmant & dauerhaft (nazwa „elegancja, czar i trwałość” to ironiczny komentarz na temat tego, jak „socjalistyczną modę” chciał widzieć państwowy Instytut Mody) założonej w latach 80. we wschodnim Berlinie. „Oni” to oczywiście władze NRD, wobec których ccd miała dość obojętny stosunek. Obojętny, bo członkinie grupy nie czuły się również częścią opozycji, starały się po prostu szyć i kontestować, nie politycznie – jak same twierdziły – tylko, w iście punkowym duchu, ogólnospołecznie.

Naturalnie w przesiąkniętym polityką NRD nie było to takie proste. Przecież nawet dobór materiałów wyznaczany był w pewnym stopniu przez politykę i gospodarkę niedoboru – ponieważ w latach 80. właściwie nie można było dostać normalnych materiałów, ciuchy ccd powstały z tego, co było pod ręką: folii gospodarczej, zasłon prysznicowych, ceraty, pieluch, odpadów skórzanych. Władze próbowały zabraniać im pokazów, więc te były organizowane nielegalnie, w mieszkaniach czy niewielkich klubach. Gdy trochę dla żartu ccd postanowiła uczcić dwudziestolecie Muru Berlińskiego wymalowaniem na nim napisu: „Powoli nas to wkurza, 20 lat Muru”, skończyło się to kilkudniowym aresztem. I choć ccd była raczej kontrkulturową, punkową grupą, to jej niezrealizowane marzenia o apolityczności przez modę były współdzielone zarówno przez establishmentowych projektantów, jak i zwyczajnych młodych ludzi chcących po prostu dobrze się ubrać. O ich wspólnej historii znakomicie opowiada Anna Pelka w książce Z [politycznym] fasonem: moda młodzieżowa w PRL i NRD, fascynującej nawet dla tych, którym wydaje się, że „moda jest dla ludzi mody”, jak śpiewały kiedyś nieodżałowane Chicks on Speed.

Modne ciuchy były towarem deficytowym szczególnie w NRD, ponieważ Socjalistyczna Partia Jedności Niemiec (SED) interesowała się modą o wiele bardziej niż nasza rodzima PZPR, której członkowie dość szybko połapali się, że danie projektantom pewnej wolności może zaowocować nie tylko lepszymi efektami artystycznymi, ale też dyplomatycznymi profitami. Na dowód Pełka cytuje Szymona Bojkę, instruktora w Wydziale Kultury KC PZPR: „Na tym raczej neutralnym ideologicznie polu nastąpiło zbliżenie racji artystów, ich aspiracji, z polityką państwa”. Oczywiście nie dotyczyło to wszystkich artystów, choćby pisarzy, ale akurat projektanci mody mieli w Polsce lżej. Wieczorowe kolekcje Mody Polskiej wzbudzały nawet zainteresowanie Zachodu, nie mówiąc już o zazdrości pozostałych krajów bloku wschodniego, a słynny plakacista i projektant okładek modowego magazynu „Ty i ja” Roman Cieślewicz po przenosinach do Paryża został nawet dyrektorem artystycznym tamtejszego magazynu „Elle”.

W NRD modnie się ubrać było dużo trudniej – nie żeby w ówczesnej Polsce było jakoś szczególnie łatwo – bo tam moda miała wychowywać. W oficjalnych dokumentach Instytutu Mody zapisano: „Moda wpływa znacząco na ludzkie zachowania. Oddziałuje na uczucia, kształtuje osobowość, przez co staje się ważnym czynnikiem wychowawczym. Te funkcje mody wykorzystuje się świadomie w socjalizmie w celu uformowania wszechstronnie rozwiniętej osobowości młodego człowieka”. I tak na przykład za niewychowawcze uznawano spódnice mini. Przed rokiem 1966 nie wolno ich było nawet pokazywać w prasie, a jeśli już jakiś fotograf zrobił zdjęcie modelki w mini, całość elegancko retuszowano.

Za niesocjalistyczne uznawano też wszelkie ozdobniki czy ponure kolory, nawet z klasycznej „małej czarnej” zrobiono „małą błękitną”.

„Cóż może lepiej oddać optymizm młodzieży, jeśli nie kolor?” – pytano. Niektóre założenia ideologiczne utrzymywały się dłużej, inne padały szybko. W roku 1968 w sklepach odzieżowych NRD były już tylko spódniczki mini, tak bardzo niepopularne jeszcze w roku 1966. Z drugiej strony szarości i czerń były wyklęte jeszcze w późnych latach 70.

Często ideologiczne zastrzeżenia były jedynie zasłoną dla technicznych i zaopatrzeniowych ograniczeń gospodarki socjalistycznej. Niechęć do zdobień, ozdób czy elementów niepraktycznych i pracochłonnych u przedstawicieli ministerstwa brała się przede wszystkim ze świadomości uwarunkowań ekonomicznych, a nie z niechęci do dekadencji Zachodu. Gdy pod koniec lat 60. paryscy projektanci zaczęli lansować modę na długość maksi, Instytut Mody informował, że spódnice do kostek są „mało przekonujące estetycznie, zupełnie niepraktyczne, nienowoczesne i sprzeczne ze stylem życia w NRD” – pisze Pelka.

Dziś te wszystkie problemy produkcyjne poszły już w niepamięć. W sklepach można kupić, co się chce, a przy odrobinie odwagi można też nosić, co się chce. Można więc czytać Z [politycznym] fasonem jako pamiątkę po trudnych czasach, w których blue jeans były niedościgłym marzeniem, a w butikach odzieżowych z powodu niedoborów sprzedawano alkohol (naprawdę!). Z książki Pelki można też jednak wynieść nieco inną naukę – przed tą cholerną polityką nie da się schować do szafy.

Anna Pelka, Z [politycznym] fasonem: moda młodzieżowa w PRL i NRD, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2013

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Bożek
Jakub Bożek
Publicysta, redaktor w wydawnictwie Czarne
Publicysta, redaktor inicjujący w wydawnictwie Czarne, wcześniej (do sierpnia 2017) redaktor prowadzący w Wydawnictwie Krytyki Politycznej. Absolwent Centrum Kształcenia Międzynarodowego Politechniki Łódzkiej i socjologii na Uniwersytecie Łódzkim. Redagował serwis klimatyczny KP. Otrzymał drugą nagrodę w konkursie w Koalicji Klimatycznej „Media z klimatem!”. Współtworzył Klub Krytyki Politycznej w Łodzi.
Zamknij