Kraj

Strajki muszą być uciążliwe, inaczej nie będą skuteczne [rozmowa]

Piotr Szumlewicz

W elektoracie PiS nauczyciele nie są ważni, a wręcz istotne jest ich spacyfikowanie. Dla PiS ważne jest ręczne sterowanie: od programów nauczania po obsady ludzi na kluczowych stanowiskach. W tym sensie konflikt ma polityczny charakter – mówi Piotr Szumlewicz.

Michał Sutowski: Czy rządowi opłaca się dać strajkującym nauczycielom podwyżki? Większe niż sobie wynegocjował z „Solidarnością”? Przed wyborami?

Piotr Szumlewicz: Nauczyciele, a już zwłaszcza ci z ZNP, nie są i nie będą grupą docelową dla PiS, a Kaczyński bardzo precyzyjnie dobiera beneficjentów swej polityki. Do tego nauczyciele są bardziej krytyczni wobec władzy niż przekrój społeczeństwa. Stąd wnoszę, że rząd nie zaproponuje niczego ponad to, na co umówił się z „Solidarnością” – chce jedynie wpuścić nauczycieli i związkowców w „pułapkę dialogu”.

Zaproponowano dalsze spotkania.

Chodzi o kolejne tury negocjacji, ale bez nowej oferty. Minister Dworczyk mówi wyraźnie, że na stole leży porozumienie zawarte z „Solidarnością”, w oczywisty sposób niezadowalające nauczycieli. Rząd zatem nie będzie zabiegał o ich poparcie, ale grał na zmęczenie. Liczą na to, że kiedy na kontach strajkujących pojawią się wypłaty za kwiecień, a będą wyraźnie niższe, to złamie to nauczycieli.

Status strajku: bitwa o Winterfell

I co wtedy?

Rząd ma nadzieję, że kolejni nauczyciele będą odstępować od strajku i wtedy ruszy ostra propaganda z przekazem, że ci pozostali to gnębiciele polskich dzieci i warchoły. Rząd zatem zrobi wszystko, żeby niepokornych zdezawuować w oczach społeczeństwa, a resztę podporządkować.

Mówisz, że nauczyciele to nie jest „target” wyborczy PiS. Ale może chodzi o to, żeby „Solidarność” nie straciła twarzy? Tak by się przecież stało, gdyby padła jakakolwiek oferta wyższa niż to, co oni uzyskali od rządu.

Siła „Solidarności” w ostatnich trzech latach polegała głównie na tym, że w różnych branżach i zakładach, zwłaszcza w spółkach skarbu państwa i instytucjach publicznych, była „żółtym związkiem zawodowym”, ale z tej „żółtości”, czyli podporządkowania się interesom władzy, czerpała pewne profity. Faktycznie opłacało się do niej należeć.

Działaczom związkowym czy pracownikom?

Opłacało się być zrzeszonym związkowcem, bo łatwiej było o awanse i różne dodatki, co niekiedy dokonywało się ze złamaniem ustawy o związkach zawodowych. Zdarzało się, że związkowcy „Solidarności” mieli dodatkowe przywileje, których nie uzyskiwali przedstawiciele innych związków. Było to możliwe między innymi dzięki mechanizmowi polityki płacowej znanemu od kilku lat, który zresztą po raz pierwszy zastosowała PO.

„Solidarność” z tej „żółtości”, czyli podporządkowania się interesom władzy, czerpała pewne profity. Faktycznie opłacało się do niej należeć.

A konkretnie?

Przyznawanie podwyżek w budżetówce nie wszystkim, lecz tylko tym, których wskażą dyrektorzy czy prezesi poszczególnych instytucji, placówek ZUS, urzędów skarbowych itp. Ogólny wskaźnik waloryzacji był na poziomie 0,0%, ale przydzielano dodatkowe kwoty na poszczególne placówki, których szefowie decydowali o ich rozdziale.

Teraz tak się nie da?

Wciąż tak się da i z tego mechanizmu korzystają działacze „Solidarności” w wielu instytucjach. W oświacie to nie działa, bo szkolnictwo jest finansowane z subwencji oświatowej, więc trudno dać nauczycielom z „Solidarności” po 400 złotych podwyżki, a innym zero. Dlatego zaczynają tracić członków: oświata to jedna z tych branż, gdzie odpływ ludzi z „Solidarności” jest naprawdę znaczny. Podpisane przez związek Piotra Dudy porozumienie z rządem jest po prostu poniżej oczekiwań środowiska nauczycielskiego. Rząd nie chce przebić oferty „Solidarności”, ponieważ byłby to dowód na większą skuteczność ZNP, a Duda straciłby twarz. Ale nie jest to główna przyczyna lekceważenia pracowników oświaty przez władzę. Decyduje to, że w elektoracie PiS nauczyciele nie są ważni, a wręcz istotne jest ich spacyfikowanie.

Strajk nauczycieli to wojna o cywilizację

Ich wyborcy się tego domagają?

Chodzi o pokazanie, że szkolnictwo jest pod kontrolą rządu, że nauczyciele mają się mu podporządkować, również w obszarze polityki płacowej. Podobnie jak w wymiarze sprawiedliwości dla PiS ważne jest ręczne sterowanie: od programów nauczania po obsady ludzi na kluczowych stanowiskach. W tym sensie konflikty w obydwu obszarach mają polityczny charakter. Władza chce po prostu podporządkować sobie pracowników i narzucić im określony przekaz.

A jak się ma do tego samorząd? Władze lokalne i nauczyciele w różnych sporach byli zazwyczaj po przeciwnych stronach. Czy rządowi nie udało się aby – oczywiście wbrew swemu interesowi – stworzyć sojusz? Przynajmniej tam, gdzie lokalnie rządzi opozycja?

W tym wypadku tak, przy czym nauczyciele i samorządowcy ścierają się z PiS-em niezależnie od tego, kto akurat rządzi w danej gminie czy powiecie. Przez wiele miesięcy byłem wiceprzewodniczącym Wojewódzkiej Rady Dialogu Społecznego i tam spór między władzą centralną i samorządową nie wynikał tylko z faktu, że marszałek Struzik był z PSL, a wojewoda z PiS.

Tylko z czego?

Chodziło o to, że wojewoda forsował koncepcję, wedle której kolejne instytucje miały być podporządkowane władzy centralnej. W tym strajku i sporze między nauczycielami i rządem chodzi o dominację władzy centralnej nad szkolnictwem i zarazem samorządem jednocześnie.

I to się może udać?

Rząd próbuje obydwie strony sprytnie rozegrać. Słychać już było propozycje, aby część podwyżek wzięły na siebie samorządy. Zgodnie z zasadą, że jeżeli samorządowcy chcą, aby nauczyciele lepiej zarabiali, to droga wolna: niech przeznaczą większe środki na premie czy różne dodatki.

Nauczyciele już zwyciężyli, pokazali swoją siłę [rozmowa]

Ale dziś rząd nie chce, żeby samorządy wypłacały ekwiwalenty za okres strajku.

Niby tak, władza centralna krytykuje te zapowiedzi, ale może jeszcze użyć tych wypłat od przyjaznych nauczycielom samorządów jako argumentu-precedensu: chcieliście pomagać, to świetnie, finansujcie ich wyższe płace. Może dojść do sytuacji, w której rząd sam nic nie da, ale uczyni samorząd zakładnikiem problemu. Będzie forsować teorię, zgodnie z którą los nauczycieli zależy właśnie od samorządów, które częściowo już biorą go na siebie.

Jak istotna jest tu rola opinii publicznej? Strajk to przecież uciążliwość, nie ma z kim dzieci zostawić, nie mówiąc już o stresie związanym z niepewnością o egzaminy…

W Polsce wychodzą braki edukacji obywatelskiej. Z sondaży wynika, że większość Polaków popiera postulaty nauczycieli, ale jest przeciwna strajkowi, szczególnie w czasie egzaminów i matur. Tak się nie da. Zadaniem związków zawodowych jest przede wszystkim obrona praw pracowniczych, a nie troska o interesy rodziców. Dlatego nawet jeśli większość społeczeństwa byłaby przeciwko postulatom strajkujących, to w dłuższej perspektywie – niezależnie od opinii władzy, rodziców czy opozycji – wskazane byłoby zaostrzenie strajku i walka do samego końca. Nie oszukujmy się, protesty w służbie zdrowia czy transporcie też nie budzą zachwytu elektoratu. Strajki generalnie muszą być uciążliwe, bo inaczej nie będą skuteczne.

Dlaczego liberałowie nie lubią nauczycieli?

Ale uciążliwe dla kogo? Tutaj stroną jest przecież rząd, a nie wyborcy.

Władza boi się paraliżu państwa, bo to byłaby jej klęska wizerunkowa i dowód, że nie potrafi rządzić. Dlatego rząd odetchnął z ulgą, gdy w prawie wszystkich szkołach odbyły się egzaminy, tylko przy okazji wyszło na jaw, że polskie państwo jest z papieru…

Z ulgą odetchnęli też rodzice. A państwo chyba jednak zadziałało?

Egzaminy gimnazjalistów prowadzili niekiedy strażacy czy zakonnice. Jeśli strajk potrwa dwa miesiące, to czy lekcje biologii zaczną trwale prowadzić zakonnice, a chemii – strażacy? Czy tak ma wyglądać dobrze funkcjonujący system oświaty? To dowód słabości państwa, które przeprowadza egzaminy, ale nie umie zapewnić ich profesjonalnej obsługi.

Może nie przesadzajmy? Dla uczniów jest ważne, że się odbyły, nawet jeśli wyszło z tego parę memów z zakonnicami uczącymi o demonach i lewactwie.

Nie chodzi o memy. Widzę analogię do strajku w PLL LOT, gdy większość samolotów latała, a firma zapewniała obsługę prawie wszystkim pasażerom, ale koszty były gigantyczne, bynajmniej nie tylko finansowe. Przy okazji bowiem liberalizowano procedury operacyjne: łamano, naciągano i zmieniano zasady tylko po to, żeby ludzie mogli latać. Mam wrażenie, że coś podobnego odbywa się właśnie w szkolnictwie.

W jakim sensie?

Mamy do czynienia z neoliberalnym zarządzaniem kryzysem: nie wprowadza się zmian strukturalnych, które poprawiłyby sytuację nauczycieli, tylko obniża się jakość usług, w tym wypadku kompetencje i uprawnienia egzaminujących. Kryzys zostaje zażegnany, bo egzaminy dochodzą do skutku. Rząd ugasił mały pożar, ale kosztem szkody dla systemu oświaty, bo chwilowo wprowadzone rozwiązania mogą okazać się bardzo trwałe. W ten sposób dochodzi do radykalnego obniżenia jakości nauczania.

To co powinni zrobić nauczyciele? Trwać w oporze i liczyć na zmianę władzy?

I tu przydatne jest doświadczenie z LOT. Tamtejszy prezes, zresztą z nadania PiS, zwalczał związki zawodowe, ale ugiął się, bo tamtejsi pracownicy byli zdeterminowani i konsekwentni. A straty wizerunkowe i finansowe dla firmy podczas strajku stawały się zbyt duże, groziły paraliżem lotów i w końcu bankructwem firmy.

Nie możemy wszyscy być programistami [list nauczyciela]

Ale rząd to nie spółka.

Rząd boi się najbardziej tego, że nauczyciele w dłuższej perspektywie całkowicie zablokują funkcjonowanie szkół, także na okres klasyfikacji i matur. Dlatego uprawia w ostatnich dniach agresywny szantaż, głosząc, że nauczyciele niszczą polską rodzinę, znęcają się nad dziećmi, zachowują się nieetycznie… To częściowo niestety działa na rodziców, ale jeśli nauczyciele się nie ugną, ale zaostrzą protest, wtedy rząd mógłby ustąpić.

Ale co to znaczy „zaostrzą”? Nie przeprowadzą matur? Czy nie klasyfikują uczniów? Przecież to jest opcja atomowa…

Za zorganizowanie matur i klasyfikację uczniów w ostateczności odpowiada władza państwowa. Prezes ZNP, Sławomir Broniarz, moim zdaniem zrobił błąd wypowiedzią o tym, że może doprowadzić do nieklasyfikowania uczniów. Wiemy, że nauczyciele faktycznie mogą to zrobić, natomiast trzeba mówić wprost, że jeśli do tego dojdzie, odpowiedzialny za to będzie rząd, a nie nauczyciele. Zadaniem polskiego państwa jest sprawić, żeby egzaminy funkcjonowały sprawnie i żeby nastąpiła klasyfikacja uczniów do następnej klasy.

Ale to jest retoryka, a rodzice są naprawdę przerażeni wizją, że ich dzieci miałyby powtarzać rok, a to jest przecież skutek nieklasyfikowania. Tym bardziej że strajk nie obejmuje wszystkich szkół, więc część uczniów matury zda normalnie, a część nie.

Można przedłużyć rok szkolny i opóźnić matury, co leży w gestii władz państwowych. Ale tego rząd się obawia, bo przesunięcie zakończenia roku np. na 15 lipca wywołałoby niezadowolenie u wielu wyborców, w końcu ludzie mają wykupione urlopy i plany wakacyjne. Ale wina spadłaby na rząd, bo to on odpowiada za rok szkolny. Wszyscy dobrze wiedzą, i rząd, i nauczyciele, że w grę wchodzi nawet nieklasyfikowanie, kwestią sporną jest, kto poniesie za to odpowiedzialność.

I nauczyciele mogą wygrać taką grę w obwinianie?

Mają prawo i powinni mówić wprost: rząd nas upokarza, płaci nam grosze, niszczy programy nauczania, przeprowadził fatalną reformę, której skutki uczniowie już odczuwają, i doprowadził do sytuacji, w której do strajku przystąpiła ponad połowa nauczycieli. Przecież to dużo więcej niż liczą nauczycielskie związki zawodowe – choćby dlatego oskarżanie Broniarza o sterowanie protestem jest absurdalne. Trzeba o tym mówić stanowczo, także drogą wewnętrznej komunikacji, uspokajać ludzi, informować ich o przysługujących im prawach.

W sensie: rodziców?

Nie, nauczycieli! Związki zawodowe są odpowiedzialne za pracowników. Niestety, w Polsce wciąż nie dla wszystkich jest oczywiste, za co odpowiadają związki. A one są od obrony praw pracowniczych.

Nauczyciele mają prawo i powinni mówić wprost: rząd nas upokarza, płaci nam grosze, niszczy programy nauczania, przeprowadził fatalną reformę, której skutki uczniowie już odczuwają, i doprowadził do sytuacji, w której do strajku przystąpiła ponad połowa nauczycieli.

Dobrze, ale decyzję o podwyżkach będzie podejmował rząd i większość parlamentarna, więc tak naprawdę związki walczą o sympatię wyborców, o sondaże…

Nauczyciele mówią: nie jesteśmy polityczni, po prostu mało zarabiamy, ciężko pracujemy i oczekujemy, że niezależnie od słupków poparcia rząd zapewni nam godne warunki pracy. I moim zdaniem nie powinni oglądać się na to, że proponuje się im kolejne rundy negocjacji i okrągłe stoły. Przynajmniej tak długo, dopóki nie będzie dla nich nowych ofert.

A co z propozycją 250 złotych brutto dla dyplomowanego plus dwie godziny pensum?

To kolejny przejaw arogancji władzy. Rząd proponuje nieznaczną podwyżkę płac, a zarazem chce wydłużenia czasu pracy. W konsekwencji stawka godzinowa może nawet ulec obniżeniu. Równie dobrze rząd mógłby zaproponować nauczycielom, aby dorobili sobie pracą w hipermarkecie. Ponadto propozycja podwyżki dotyczy drugiej połowy przyszłego roku, gdy PiS może już nie mieć władzy. Generalnie kolejne propozycje rządu są nie do zaakceptowania przez strajkujących i z pewnością PiS o tym wie.

A okrągły stół, który proponuje rząd, to zły pomysł?

To pułapka, PiS-owski pomysł na pacyfikację strajku. Bo jak się tam pojawią organizacje pozarządowe zaprzyjaźnione z władzą, np. Elbanowscy, to niedługo okaże się, że w tym sporze związki są w mniejszości. Okrągły stół po świętach to element dodatkowej presji, żeby zawiesić strajk. Dlatego nie rozumiem parcia części związkowców do kolejnych tur rozmów czy oświadczenia OPZZ, które kończy się stwierdzeniem, że Wielki Tydzień to… dobra okazja do wygaszenia strajku.

Z lekcji na lekcję: 5 minut przerwy na przejechanie 4 kilometrów [rozmowa z nauczycielem]

A nie jest dobra?

Zamiast przyłączać się do parareligijnej retoryki o „pojednaniu przy okrągłym stole Polek i Polaków”, trzeba przypominać, że nauczycielom chodzi o konkretne postulaty: wyższe płace, lepsze warunki pracy, wyższy prestiż zawodu, koniec retoryki pogardy ze strony rządu. Trzeba się skupiać na realizacji celów, zamiast przyjmować język władzy.

Okrągły stół to pułapka, PiS-owski pomysł na pacyfikację strajku. Bo jak się tam pojawią organizacje pozarządowe zaprzyjaźnione z władzą, np. Elbanowscy, to niedługo okaże się, że w tym sporze związki są w mniejszości.

A czy to ma znaczenie, że partie opozycyjne zadeklarowały poparcie dla wyjściowych postulatów ZNP? Grzegorz Schetyna powiedział, że tysiąc brutto się należy…

Protesty KOD w sprawie reformy sądownictwa sprawiły, że ludzie zaczęli czytać Konstytucję. Na tej samej zasadzie strajk nauczycieli może stać się lekcją wychowania obywatelskiego dla opozycji, która właśnie odkryła, że prawo do strajku jest prawem konstytucyjnym. Politycy PO czy PSL w okresie swoich rządów nie zawsze o tym pamiętali. Miejmy nadzieję, że w przyszłości obecna opozycja będzie wspierać strajkujących pracowników również innych branż niż oświata. Niejednoznaczne podejście do strajku liderów opozycji pokazuje jednak, że na razie ta lekcja nie została odrobiona.

A gdzie są w tym wszystkim rodzice? Duża część elektoratu opozycji, skądinąd niezbyt przychylnego związkom zawodowym, dziś gotowa jest aktywnie popierać nauczycieli. Ale woleliby, żeby ich dzieci mogły napisać egzaminy…

Wygląda na to, że Koalicja Obywatelska to dostrzega i dlatego wyraziła poparcie i wezwała jednocześnie do zakończenia strajku.

Jak oceniasz ten apel?

W obecnej sytuacji apele o zakończenie konfliktu są bardzo na rękę władzy i pokazują, jak bardzo środowiska opozycyjne są zakładnikami dyskursu narzuconego przez rząd. Zamiast wspierać nauczycieli, zagrzewać ich do boju i organizować manifestacje solidarnościowe, Grzegorz Schetyna mówi o końcu akcji strajkowej, choć wie, że rząd nie spełni żądań protestujących. Niestety podobne stanowisko w tej sprawie wystosowały władze OPZZ. Ta presja na zawieszenie czy zakończenie protestu z pewnością nie pomaga nauczycielom i osłabia ich pozycję negocjacyjną.

Apele o zakończenie strajku są na rękę rządowi

A czy ten strajk nie mógłby – nawet jeśli dla związków ma czysto pracowniczy charakter – inspirować opozycji do jakichś odważniejszych pomysłów politycznych?

Opozycja nie potrafi tego zrobić, jest cały czas reaktywna wobec propozycji PiS. Hasła Schetyny, Kosiniaka-Kamysza czy Czarzastego często sprowadzają się do formuły: nie odbierzemy tego, co PiS wam dał, za to przywrócimy swobody, które PiS wam odebrał.

Źle?

To świadectwo bezradności merytorycznej. Z jakiej racji opozycja ma się podpisywać pod arbitralnym pomysłem „trzynastej emerytury” albo upowszechnieniem programu Rodzina 500+? Kiedy słyszę, że Schetyna da nauczycielom po tysiąc złotych, a podatki obniży, to się pytam: w jaki sposób? Skąd weźmie na to środki? Opozycji brakuje alternatywnej wizji państwa.

Strajk! Czyli jak nas podzielą, będą rządzić

Czyli?

Władza powinna przeznaczyć większe środki na pensje nauczycieli, pracowników służby zdrowia, pracowników socjalnych i wymiaru sprawiedliwości, waloryzować renty i emerytury, dofinansować opiekę senioralną i żłobkową. Nie musi przyznawać „trzynastek” i upowszechniać 500+ w sytuacji, kiedy są wątpliwości, czy nie ma ważniejszych wydatków socjalnych.

A opozycja może być trwałym sojusznikiem związków zawodowych?

To jasne, że poparcia opozycji nie należy odrzucać, bo każdy sojusznik jest dobry w trudnej sytuacji. Lepszą opcją dla strajkujących nauczycieli byłaby jednak szeroka koalicja z innymi środowiskami pracowniczymi – dziś jest do tego świetna okazja, bo w wielu branżach aż kipi od niezadowolenia.

A jakie to powinny być grupy?

Najważniejsi są według mnie pracownicy socjalni – tam się zarabia strasznie mało, przy bardzo trudnej, a niekiedy niebezpiecznej pracy wymagającej wysokich kwalifikacji. To zawód bardzo ważny i lekceważony przez media, a jednocześnie rząd programowo marginalizuje pracowników socjalnych.

W jakim sensie?

Zgodnie z obowiązującym dziś w rządzie modelem za pomoc socjalną odpowiedzialne są rodzina oraz program 500+. Dla pracownika socjalnego nie ma w tym układzie miejsca, bo on niejako z definicji „ingeruje w rodzinę”. Również nauczyciele są niewygodni, bo mogą sprowokować młodych ludzi do krytycznego myślenia. Jest zatem świetna okazja do wzajemnej solidarności między pracownikami obydwu branż. Nastroje są bliskie wrzenia także w wymiarze sprawiedliwości, zwłaszcza w gorzej opłacanych zawodach, czego przykładem są asystenci sędziów.

Krytyka Polityczna murem za nauczycielami

I to wystarczy, żeby przestraszyć rząd?

W ciągu ostatnich lat na bok odsunięta została dyskusja na temat sytuacji pracowników sfery budżetowej – wielu z nich nie miało realnych podwyżek od lat, w tym pracownicy ZUS czy urzędów skarbowych. PiS mocno „reformuje” polskie państwo, ale poza urzędnikami wysokiego szczebla ludzie, którzy mają je naprawiać, nie dostają godnych wynagrodzeń. Świetnym tego przykładem jest Państwowa Inspekcja Pracy, której zwiększono uprawnienia, a jednocześnie obcięto budżet.

Dogadają się?

Solidarne wspieranie się wielu grup zawodowych to najlepszy sposób, by wstrząsnąć rządem. Dobrze by się więc stało, gdyby strajk nauczycieli zaczął się rozlewać na inne branże i nie został zdominowany przez środowiska, nazwijmy to, okołokodowskie. Nie należy odrzucać niczyjego wsparcia, ale w strajku w pierwszej kolejności chodzi jednak o podwyżki płac i poprawę warunków pracy – a to nie jest główna agenda środowisk liberalnych.

**
Piotr Szumlewicz – socjolog, filozof, publicysta, do stycznia 2019 roku szef rady wojewódzkiej OPZZ, ostatnio współorganizator strajków w PLL LOT. Autor książek Ojciec nieświęty i Niezbędnik ateisty.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij