Kraj

Spadkobiercami faszyzmu są „turbopatrioci” na granicach, nie potomkowie Polaków wcielonych do Werhmachtu

Polscy „turbopatrioci” grzmią, że nie było polskich ochotniczych jednostek Waffen SS. Mają rację. Nie było, bo Hitler ich nie chciał. Gdyby miał inne zamiary wobec dawnej Kongresówki, bez problemu znaleźliby się ochotnicy z kręgów skrajnej prawicy.

Od Kampanii Wrześniowej po 1945 rok, więcej byłych obywateli Polski walczyło w Wehrmachcie, Luftwaffe czy Kriegsmarine, niż Polaków w polskich jednostkach – i to powinno wystarczyć za  uzasadnienie poświęconych im wystaw. Większość nie miała wyboru, jak to w przypadku poboru. Dlatego afera wokół gdańskiej wystawy Nasi chłopcy jest jedną wielką hucpą – rozpętywaną przez nasterydowany nacjonalizm kolesi, którzy przywykli do życia z publicznej kasy. Na Górnym Śląsku przeżywaliśmy podobne histerie, choć na mniejszą skalę – tutaj każdy miał kogoś w niemieckim mundurze. Od publikacji książek Alojzego Lysko, przez spektakl Mianujom mnie Hanka i książkę Kajś Zbyszka  Rokity, po naukowe opracowania profesora Ryszarda Kaczmarka o Ślązakach w Wehrmachcie – wszystko to przerobiliśmy, nie mogąc zmienić historii.

Więcej obywateli Polski służyło w Wehrmachcie niż w AK

200 tysięcy Ślązaków w feldgrau. Kim byli naprawdę?

W wyniku scalania „niemieckich ziem” Katowice w 1940 roku stały się stolicą nowej prowincji górnośląskiej. Niepożądaną część ludności polskiej miano wysiedlić, a Ślązacy mieli „wrócić” na łono niemieckiej wspólnoty. Los żydowskiej ludności, obecnej zwłaszcza w Zagłębiu Dąbrowskim, został przesądzony.

W marcu 1941 roku rozpoczęto akcję wpisywania ludności na Niemiecką Listę Narodowościową (Deutsche Volksliste). Atmosfera rozczarowania przedwojenną Polską, ówczesny szczyt niemieckiej potęgi, niezaspokojone potrzeby materialne oraz strach przed represjami przyczyniły się do masowego wciągania Ślązaków na listę – w ciągu dwóch lat znalazła się na niej połowa mieszkańców rejencji (1,29 mln do końca 1943 roku). Apele z poparciem dla wpisywania się kierował zarówno rząd polski z Londynu, jak i Kościół katolicki, obawiając się, że odmowa przyczyni się do wysiedlenia „propolskiego elementu”.

Volksdeutsch to nie znaczy zawsze to samo

czytaj także

Wpisani zostali zakwalifikowani do czterech kategorii: I i II objęła aktywnych i biernych przed wojną członków mniejszości niemieckiej w Polsce, III – najbardziej popularna – 73 procent „osób niemieckiego pochodzenia”, a IV – tylko cztery procent (propolscy „renegaci”). Przystąpiono do wysiedlania Polaków odmawiających podpisania volkslisty. Pobór do wojska objął nawet „trójki”, nieposiadające tych samych praw, co „prawdziwi” Niemcy. Zdarzało się więc, że syn był na froncie, a ojciec w obozie koncentracyjnym.

Co najmniej 200 tysięcy Ślązaków walczyło w mundurach armii niemieckiej. Na froncie dzielili los innych żołnierzy niemieckiej machiny wojennej: część była zbrodniarzami, część znalazła się później w ruchu oporu (we Francji, Jugosławii, Słowacji, Włoszech), większość chciała po prostu przeżyć. Jak to w czasach odczłowieczającej apokalipsy zwanej wojną.

Wojenne wspomnienia i zapomniane zbrodnie z rodzinnych albumów

Ślązacy mają perspektywę wojenną inną niż reszta dzisiejszej Polski. Wojna zaczęła się tu tak naprawdę w styczniu 1945 roku, wraz z wkroczeniem Armii Czerwonej. Wcześniej Górny Śląsk był schronem przeciwlotniczym III Rzeszy.

Gdy w przyłączonym do rejencji katowickiej Zagłębiu Dąbrowskim stawiano szubienice, gdy spadała gilotyna w katowickiej siedzibie Gestapo, gdy dymiły kominy w Auschwitz-Birkenau, Górny Śląsk wydawał się oazą spokoju. O wojnie przypominały wiadomości o śmierci onkla czy syna kajś na Ost- albo Westfroncie. Potem dominująca, warszawskocentryczna narracja kazała ukrywać dziadka z Wehrmachtu. Sprzyjało to też mitologizacji w śląskim getcie – nieco zapomnieliśmy o koszmarnych uczynkach, w których mogli brać udział nasi dziadkowie.

„Nasi chłopcy” z Wehrmachtu. Jestem Kaszubką i wnuczką jednego z „nich”.

Jan Grabowski, autor znakomitej książki Na posterunku. Udział polskiej policji granatowej i kryminalnej  w zagładzie Żydów, wspomina, że znaczna rzesza żandarmów niemieckich w Generalnej Guberni – współodpowiedzialnych za zbrodnie – wywodziła się ze Śląska.

22 lutego 1946 roku w Polsce wykonano pierwszy od zakończenia wojny oficjalny wyrok śmierci. W katowickim więzieniu powieszono Karola Kurpanika ze Fryny, czyli Nowego Bytomia. Były zawodowy żołnierz Wojska Polskiego, potem w Waffen SS, aż wreszcie (od stycznia 1942 do stycznia 1945 roku) członek załogi obozu Auschwitz-Birkenau. W latach 1942-1944, służąc jako funkcjonariusz na rampie kolejowej, wysyłał chorych i starych więźniów oraz dzieci do komór gazowych, wyłapując i bijąc ukrywających się przed uśmierceniem.

Niemieccy zbrodniarze mieli wielu wspólników

Nikt nie ma zamiaru odbierać hitlerowskim Niemcom odium za zbrodnie II wojny światowej, w tym Holokaust. Za to wiele narodów stara się uporać z balastem pamięci o tym, że ich przedstawiciele także uczestniczyli w zbrodniczym nazistowskim procederze. Piszą o tym Holendrzy, Francuzi, a przede wszystkim niemieccy historycy.

Warto tu wrócić do kwestii podnoszonej przez polskich „turbopatriotów” – nie było polskich ochotniczych jednostek Waffen SS. Nie było, bo Hitler ich nie chciał. Gdyby miał inne zamiary wobec dawnej Kongresówki, bez problemu znaleźliby się ochotnicy z kręgów polskiej skrajnej prawicy. A że byli antyniemieccy? Wystarczy prześledzić rolę lokalnej inteligencji pod endeckimi wpływami w organizowaniu pogromów antysemickich – jest wróg, którego nie masz szans dorwać, ale jest też ten osiągalny, słabszy. Znaczący jest przypadek czeskich faszystów z grupy Vlajka, którzy po traktacie monachijskim w 1938 roku po prostu przestawili się z antyniemieckości na antysemityzm. W Polsce byłoby łatwiej, gdyby Hitler miał takie życzenie.

Faszystowska matryca: dziś nie mundur, a nacjonalistyczna nienawiść

Obecna histeria antyuchodźcza pokazuje, jak łatwo ludzie (czasem skądinąd sympatyczni) wpadają na równię pochyłą, prowadzącą w ostateczności do mordu tych Innych. Większość Ślązaków w mundurach feldgrau była w nich jednak z przymusu – bez wątpienia woleliby pracować, bawić się i płodzić dzieci. Prawdziwymi spadkobiercami faszystowskiego zrywu są ci, którzy wzywają dziś do pogromów albo już je organizują. Robią to bowiem z własnej, nieprzymuszonej woli, z dumą i z radością, albo – jak w przypadku polityków: dla kasy, władzy i poklasku.

**

Dariusz Zalega – dziennikarz, historyk, reżyser filmów dokumentalnych, organizator wydarzeń kulturalnych. Autor książki Chachary. Ludowa historia Górnego Śląska. Jego wcześniejsza książka Śląsk zbuntowany otrzymała nominację do Nagrody Historycznej POLITYKI. Prowadzi fanpage Zbuntowany Śląsk oraz knajpę Rebel Garden.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij