Kraj

W lewicowej bańce euforia, w liberalnej strach przed radykałami

W polityce najbardziej skuteczny jest atak na najmocniejsze strony rywala. A przecież to transfery socjalne i stabilność gospodarki to atuty decydujące o wysokim poparciu dla partii Kaczyńskiego. Wskazywanie rozdźwięku między deklaracjami rządzących a rzeczywistością w tym dokładnie obszarze to najbardziej niebezpieczna broń przeciw PiS. I po tę broń sięgnęła lewica.

Niemieckiego ekonomistę, prof. Andreasa Nölke z Uniwersytetu we Frankfurcie nad Menem znajomi pytają często, czy nie zaproponowano mu posady przy polskim rządzie. Wszystko dlatego, że to na jego koncepcję kapitalizmu zależnego powołuje się premier Mateusz Morawiecki. Jako diagnoza, była ona punktem wyjścia dla rekomendacji w Strategii Odpowiedzialnego Rozwoju, sztandarowego dokumentu programowego poprzedniego rządu PiS.

Ja sam dwa lata temu w Berlinie uczestniczyłem w międzynarodowej konferencji, podczas której naukowcy, związkowcy i postępowi politycy zastanawiali się nad wyzwaniami związanymi z digitalizacją i automatyzacją pracy. Udało mi się wprowadzić słuchaczy w zdumienie, gdy powiedziałem, że wstępu do polskiego wydania Przedsiębiorczego państwa Mariany Mazzucato nie napisał żaden lewak, tylko (ten sam) premier prawicowo-populistycznego rządu.

Sutowski: Zapomniana rola państwa [o książce Mariany Mazzucato]

W sejmowym exposé Mateusz Morawiecki stwierdził, że w skali globalnej jesteśmy świadkami końca paradygmatu rozwoju gospodarczego, który dominował przez ostatnie dekady. Dodał też, że w dziedzinie ekonomii wciąż nie pojawiła się żadna nowa, alternatywna propozycja ideowa. To przekaz zbieżny z diagnozami formułowanymi co najmniej od czasu wybuchu kryzysu finansowego roku 2008 przez wybitnych intelektualistów związanych z lewicą, którzy w wielu pracach wskazywali na schyłek modelu neoliberalnego i jednoczesny brak propozycji nowego porządku. Immanuel Wallerstein czy Wolfgang Streeck nazwali, za Gramscim nasz okres historii, okresem interregnum, w którym stare umarło, ale nowe jeszcze się nie narodziło.

Dlaczego przywołuję te trzy okoliczności? Otóż w dniu debaty nad wystąpieniem programowym nowego-starego premiera stało się coś, co zmieniło utarte od 2015 roku koleiny sporu politycznego w Polsce. Oto bowiem na sejmowej mównicy pojawił się drugi polityk, który odniósł się do teorii kapitalizmu zależnego oraz książki prof. Mazzucato. Nie podjął on jednak sporu z diagnozą problemów rozwojowych Polski, lecz wykazał sprzeczność pomiędzy deklaracjami rządu PiS a rzeczywistymi działaniami. Adrian Zandberg trafnie wypunktował choćby fakt, że rozciągnięcie (w poprzedniej kadencji!) logiki specjalnych stref ekonomicznych na cały kraj (czytaj: zwolnienia podatkowe dla mało innowacyjnych gałęzi produkcji tworzonych przez kapitał zagraniczny, w których pracuje się za niskie wynagrodzenia) stoi w sprzeczności z deklarowanym przez PiS zamiarem wyprowadzenia Polski z modelu kapitalizmu zależnego. Podobny kontekst miały zarzuty lidera partii Razem na temat strachliwego porzucenia przez rząd projektu opodatkowania wielkich korporacji cyfrowych.

Mazzucato: Precz z cyfrowym feudalizmem!

czytaj także

Wyjątkowość przemówienia Zandberga nie polegała na jego niewątpliwej sprawności retorycznej, lecz na nowym ustawieniu osi sporu politycznego. Nie tylko w rozumieniu gry parlamentarnej, lecz także wyboru cywilizacyjnego. Liberalna część partyjnego (i medialnego) spektrum, która w zeszłej kadencji miała faktyczny monopol na status parlamentarnej opozycji, atakowała gospodarcze koncepty Morawieckiego mało wyszukanymi epitetami, zazwyczaj nawiązując do PRL. Na rządowe zapowiedzi programu inwestycji publicznych opozycja i część liberalnych publicystów odpowiadała hasłami typu: „Gierek!”, względnie „komuna!”, nie zauważając toczących się na świecie dyskusji ekonomicznych, w tym z udziałem noblistów. Oglądając sejmowe debaty i czytając większość prasy można było odnieść wrażenie, że spory odłam polskich elit nie dostrzega wyzwań związanych z poszukiwaniem innego niż neoliberalny modelu rozwoju, który łączyłby efektywność ekonomiczną z redukowaniem nierówności, ochroną klimatu i demokracją polityczną oraz  byłby alternatywą dla atrakcyjnego dla wielu modelu kapitalizmu autorytarnego.

Intelektualne inspiracje Morawieckiego (Nölke, Piketty) były obiektem zainteresowania zachodnich mediów ekonomicznych, ale raczej nie zajmowały rodzimych komentatorów. Podobnie rzecz się miała z książką Przedsiębiorcze państwo, której autorkę zapraszają decydenci różnych państw konsultujący z nią na przykład tworzenie banków inwestycyjnych. W naszym kraju poglądy włoskiej ekonomistki nie należą do gorąco dyskutowanych w głównym nurcie debaty.

Dlatego właśnie wystąpienie Zandberga można traktować jako rzucenie rękawicy rządowi PiS w walce o kształt nowych relacji ekonomicznych, społecznych i politycznych. Koniecznych do wypracowania po załamaniu się modelu neoliberalnego w roku 2008. I na tym w istocie powinna wyglądać ambitna rywalizacja z prawicowym populizmem, dająca nadzieję na sukces nie tylko w polskiej, ale również globalnej skali.

Reakcje na przemówienie polityka partii Razem oraz stanowiska części jego klubowych koleżanek i kolegów w sprawach „limitu trzydziestokrotności” składek na ubezpieczenie społeczne, a także podatku akcyzowego pokazały jak głęboko polityczno-medialne elity tkwią w latach 90. ubiegłego wieku. Oskarżenia umiarkowanie lewicowych polityczek i polityków o „bolszewizm”, „neokomunizm” czy „nienawiść do innowacyjnych korporacji” świadczą bowiem nie tylko o złej woli, ale przede wszystkim o niewiedzy i zwykłej ignorancji. Można je też interpretować na poziomie emocjonalnym: oto bowiem okazuje się, że inna niż (pozbawiony programu pozytywnego) „anty-PiS” strategia opozycyjności może zyskać spory oddźwięk społeczny. A przecież nikt nie lubi, gdy na jego oczach wali się koncepcja lansowana uparcie przez cztery poprzednie lata.

Zniesienie trzydziestokrotności, czyli jak nie robić polityki

A to właśnie skupienie się Zandberga na kwestiach gospodarczych i społecznych pozwoliło mu zadać rządzącej formacji najdotkliwsze ciosy. W polityce bowiem najbardziej skuteczny jest atak na najmocniejsze strony rywala. A przecież to transfery socjalne i stabilność gospodarki to atuty decydujące o wysokim poparciu dla partii Kaczyńskiego. Wskazywanie rozdźwięku między deklaracjami rządzących a rzeczywistością w tym dokładnie obszarze to najbardziej niebezpieczna broń przeciw PiS. Polityk Razem użył jej sprawnie i czytelnie dla szerokiej opinii publicznej. Wziął też na warsztat pojęcie państwa dobrobytu i bezlitośnie recenzował gabinet Morawieckiego – zgodnie z definicją, jaką sam Zandberg sformułował, a nie według hasłowej wizji PiS. I znów, przejmowanie języka i kontrola nad pojęciami to podstawy skutecznej komunikacji. Bez własnych pojęć trudno realizować własną politykę, a tym bardziej przekonywać do siebie ludzi.

„Czy lewica złupi bogatych”, czyli lata 90. w natarciu

Ponadto – co niemniej ważne  – wykorzystał Zandberg swój czas na mównicy do nakreślenia ideowo-programowego planu lewicy na tę kadencję. A to brak pozytywnych propozycji był wszak głównym zarzutem pod adresem liberalnej opozycji w latach ubiegłych. Przedstawianie własnych konceptów gospodarczych i społecznych będzie też bardzo niewygodne dla sejmowej większości jako test na jej „socjalność”.

Przemówienie Zandberga, wybór Magdaleny Biejat na szefową komisji polityki społecznej, medialna sprawność Agnieszki Dziemianowicz-Bąk czy asertywność (inaczej: utrzymanie politycznej podmiotowości) posłanek i posłów lewicy w sprawie „trzydziestokrotności” wywołało w tzw. lewicowej bańce zrozumiałą euforię i nadzieję na głęboką zmianę w polskiej  polityce. Dlaczego zrozumiałą?

Bo intuicyjnie wielu obserwatorów sceny partyjnej wyczuwa jej dekompozycję. I chyba, analogicznie do sytuacji globalnego systemu gospodarczego, możemy stwierdzić, że październikowe wybory przyniosły koniec pewnego porządku, ale wciąż nie znamy tego nowego. Niewiadomą jest długość trwania tego parlamentu, bo wynik wyborów prezydenckich na pewno przyniesie nową dynamikę zdarzeń. Nie wiemy też, w jakiej konstelacji partyjnej ten Sejm będzie kończył swoją misję. Przecież każda z grup parlamentarnych w tej kadencji stanowi tak naprawdę federację różnych ugrupowań i perspektywa zmian w mozaice idei, ludzi i partii wydaje się bardzo prawdopodobna.

Ta niepewność dotyczy także lewicy. Entuzjazm związany z jej powrotem do poselskich i senatorskich ław wiąże się na razie z kilkoma nazwiskami, które zyskały zasłużoną uwagę mediów. Wciąż nie wiemy jednak, jak będzie się prezentował klub parlamentarny Lewicy jako całość. Czy poziom refleksji, poglądy i sposób ich prezentacji parlamentarzystów/ek Razem, Agnieszki Dziemianowicz-Bąk czy Macieja Gduli okażą się reprezentatywne dla całej frakcji? Już dziś pojawiają się w liberalnych mediach artykuły, które wspomnianą grupę posłanek i posłów starają się przedstawić jako niebezpiecznych radykałów. Czy reszta klubu wytrzyma presję na odcięcie się od „neokomunistów”, czy też stanie karnie w szeregach „anty-PiS” pod przewodem liberalnej części opozycji?

W wypowiedziach polityczek i polityków Lewicy pojawiły się deklaracje, że ich celem jest zdobycie władzy w następnej kadencji. To zrozumiała i nawet pożądana postawa: bez okazania determinacji do uzyskania politycznej sprawczości trudno o mobilizację wyborców. Jednak osiągnięcie tego celu będzie wymagało podjęcia wysiłków nie tylko na forum parlamentu i w telewizyjno-radiowych studiach. Lewica znalazła się bowiem w parlamencie dzięki nowym wyborcom, dalekim od klasycznego elektoratu SLD znanego z przeszłości. To przede wszystkim mieszkańcy wielkich miast, ludzie dobrze wykształceni, o średnim lub wysokim statusie materialnym. To także młodzież.

Na pewno nie jest to wierny, tożsamościowy elektorat lewicy; raczej jest on podatny na bodźce zachęcające do zmian preferencji partyjnych. Wyzwaniem staje się więc dla postępowej formacji zakorzenienie społeczne, nawiązanie trwalszych więzi z tymi wyborcami. Drugim, jeszcze trudniejszym zadaniem będzie wypracowanie kanałów komunikacji z tymi ludźmi, którzy w ostatnich wyborach głosowali na PiS z przyczyn ekonomicznych. Z kolei do przetrwania ataków ze strony prawicy rządzącej („marksizm kulturowy”) i opozycyjnej („marksizm ekonomiczny”) potrzebne będzie skuteczne legitymizowanie własnych, lewicowych postulatów w debacie publicznej poprzez budowę relacji z mediami, ruchami społecznymi, think-tankami i innymi aktorami społeczeństwa obywatelskiego. Bez tego każda próba wyjścia poza status quo będzie pacyfikowana przez ustawianie lewicy jako ekstremum – symetryczne do skrajnie prawicowej Konfederacji. Sprostanie tym wyzwaniom wymagać będzie mozolnej pracy nad budową sieci instytucji oraz sprawnej machiny organizacyjnej w całym kraju.

Pamiętajmy, że jeszcze cztery miesiące temu scenariusz zakładający wejście skonsolidowanej lewicy do Sejmu pisany był w gatunku political fiction. Decyzja Grzegorza Schetyny o pozbyciu się SLD z Koalicji Obywatelskiej okazała się tą okolicznością, która sprawiła, że ten nierealny – wydawałoby się – koncept stał się rzeczywistością. Dlatego już dziś warto podjąć wysiłki, by przyszły kształt lewicy oraz wynik wyborczy były rezultatami jej suwerennych decyzji.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Syska
Michał Syska
dyrektor Ośrodka Myśli Społecznej im. F. Lassalle’a
Dyrektor Ośrodka Myśli Społecznej im. F. Lassalle’a we Wrocławiu. Prawnik, doradca polityczny, publicysta (publikował m.in. w "Gazecie Wyborczej", "Rzeczpospolitej", "Dzienniku", "Trybunie", "Krytyce Politycznej", "Przeglądzie", "Le Monde Diplomatique").
Zamknij