Czy Wrocław jest brunatny? I kto może to mówić na głos?
Sytuacja we Wrocławiu ma się tak: korporacja IBM ostrzega swoje pracownice i pracowników przed nisko latającym brukiem – wybitnie polskim fenomenem pogodowym – na 11 listopada, co opisała Natalia Sawka. Następnie Katarzyna Wiśniewska we wrocławskiej „Gazecie Wyborczej” przeprasza obcokrajowców „w imieniu tych wrocławian, którzy uważają, że ta sytuacja jest niezdrowa i niebezpieczna”. Przeprosić mógłby tak naprawdę ktoś z Ratusza, ale tam postanowili postawić na inny sposób zarządzania kryzysem. Prezydent Rafał Dutkiewicz wydaje oświadczenie, w którym co prawda nie przeprasza za akty przemocy – symbolicznej i całkiem realnej, jeszcze do tego wrócimy – do których w mieście regularnie dochodzi, ale sprzeciwia się nazywaniu Wrocławia brunatnym miastem.
OK, kupuję to, Wrocław brunatny nie jest, po prostu ma nieszczęście być wylęgarnią neofaszystów i ulubionym przez skinów miejscem spotkań. No i krzemową doliną narodowych innowacji – UWr kończyli Robert Winnicki (Młodzież Wszechpolska), Aleksander Krejckant (Obóz Narodowo-Radykalny) i Dawid Gaszyński (Narodowe Odrodzenie Polski). Prezydenckie manewry na polu PR-u siłą rzeczy muszą być w tych okolicznościach karkołomne.
I tak Zbigniew Morawski, doradca prezydenta do spraw medialnych, na miejskim portalu, za miejskie pieniądze występuje zatroskany w imieniu miasta przeciwko szkalowaniu tegoż. Stanowczo sprzeciwia się przepraszaniu, a w szczególności przepraszaniu przez Wiśniewską. Zaczyna się od Holocaustu, więc potem może być już tylko lepiej: „Kiedy Aleksander Kwaśniewski przepraszał za Jedwabne, wielu miało mu to za złe. Jednak bez względu na kontrowersje, jakie wzbudzał ten gest, Kwaśniewski miał do niego prawo, być może nawet obowiązek. Był Prezydentem. […] Przychodzi mi do głowy długa lista nazwisk, którym nie mrugnąwszy nawet okiem, zgodziłbym się oddać prawo reprezentowania mnie i moich poglądów. Bartoszewski, Mazowiecki, Kołakowski, ale też Frasyniuk czy Kuroń, to tylko te, które natychmiast cisną się do głowy. Z całym szacunkiem, Pani nazwiska na tej liście nie znajduję”.
Jest z tą listą jednak pewien problem, bo składa się w 80% z ludzi nieżyjących – pomijam już, że z samych facetów. Ale co mamy rozumieć – rozumiemy. Wrocławski Ratusz jest pierwszy po świeckich świętych antykomunistycznej opozycji – i to ewentualnie oni mogliby delikatnie zasugerować, że coś nie gra w mieście spotkań, gdzie kursuje „turystycznie” tramwaj z krzyżem celtyckim i napisem „biała siła”, cudzoziemcy są bici, a kibole sprzedają broszurkę Jak pokochałem Adolfa Hitlera. O sytuacji Romów, która najbardziej unaocznia, że Wrocław to jednak miasto spotkań nie jest, nawet nie wspomnę.
A już za chwilę, 11 listopada, odbędzie się marsz, na który zaprasza plakat wzorowany na hitlerowskim.
Najwyraźniej Ratusza nazistowskie odwołania nie brzydzą tak bardzo, jak krytyka magistratu. Europejska Stolica Kultury już za chwilę – trochę byłoby szkoda, jakby się gówno przylepiło, bo źle będziemy wyglądać w zagranicznych mediach. Niech się miasta nie czepiają, z daleka wszak widok jest piękny.
Bad news panowie: w zagranicznych mediach już jesteście – flaga z krzyżowcem wyganiającym imigrantów z Europy, rozwinięta na dotowanym przez miasto stadionie, na meczu dotowanego przez miasto klubu Śląsk Wrocław, poszła już w świat. Co się widziało, tego się nie odwidzi.
Zamiast więc urządzać Łukaszenkowski w stylu spektakl z pouczaniem dziennikarzy, co mogą i dla kogo są autorytetami – proponuję zająć się PR-em tam, gdzie realnie można coś zrobić. Na początek nie pomagać kibolom urządzać rasistowskich demonstracji na miejskim stadionie i rasistowskich ataków na ulicach.
Potem możemy pogadać o tym, co się o Wrocławiu pisze.
**Dziennik Opinii nr 313/2015 (1097)