Kraj, Unia Europejska

Kolejna masakra wyborcza. Co robimy nie tak?

wyniki-eurowyborow-fatality

Z trybu „idziemy po PiS” opozycja przechodzi teraz w tryb „ratujmy, co się da”. A lewica?

Nie oszukujmy się: wynik wyborczy sił na lewo od KE to kompletna porażka. O wyniku komitetu Lewicy Razem nie ma się co nawet rozpisywać. Całkowita klęska jest oczywista i bezdyskusyjna. Jak na swoim Facebooku zwrócił uwagę politolog Łukasz Drozda, wszyscy kandydaci Razem zdobyli mniej niż 169 tysięcy głosów – więcej zdobył sam Włodzimierz Cimoszewicz (200 tys.). Nie wspominając nawet o rekordzistce tych wyborów, Beacie Szydło, która w okręgu małopolsko-świętokrzyskim uzyskała ponad pół miliona głosów.

Wynik Wiosny teoretycznie jest lepszy. Partia Roberta Biedronia wzięła trzy mandaty. To jednak znacznie poniżej oczekiwań. Biedroń nie tyle udowodnił w niedzielę, że jest liderem trzeciej siły, ile ledwo co uniknął zmielenia przez duopol KE–PiS. Wynik 6% z niewielkim hakiem nie daje żadnej pewności na samodzielne przekroczenie progu w wyborach parlamentarnych jesienią. Nacisk na Wiosnę, by dołączyła do KE, będzie ogromny, a cały polityczny projekt Wiosny jako trzeciej siły może się skończyć, zanim się tak naprawdę zaczął.

Młode, a tak naprawdę coraz bardziej średnie, pokolenie lewicy tworzące Razem i Wiosnę wydaje się przegrywać walkę o stworzenie własnej politycznej reprezentacji, zdolnej brać na poważnie udział w grze o władzę.

Co zawaliliśmy?

Oczywiście, walka nie była równa. Dwa wielkie bloki miały nieporównanie większe zasoby: finansowe, medialne, ludzkie. Miały rozpoznawalnych kandydatów i struktury. Wiosna i Lewica Razem wyglądały przy nich jak wygłodniałe, kiepsko uzbrojone partyzanckie oddziały przy potężnej regularnej armii, dysponującej lotnictwem, zwiadem, czołgami, najnowocześniejszą bronią i nieskończonymi zasobami.

Ale też nie ma co ukrywać, że coś fundamentalnie błędnego było w kampaniach obu komitetów na lewo od KE. Zacznijmy od Wiosny. Partia Biedronia nie znalazła niestety dla siebie w tej kampanii żadnego jednego, skutecznego tematu. A ta kampania opierała się na prostych, wyrazistych hasłach-tematach, które zwykły, średnio na co dzień zainteresowany polityką wyborca mógł przyporządkować do poszczególnej listy. PiS? Wiadomo, socjal i „Polska wstaje z kolan”. KE? Jasne, „bronimy demokracji przed PiS” i „Polski w Europie” przed polexitem.

W przypadku Wiosny trudno było wskazać takie jedno hasło, jeden temat, tak żeby wyborczyni wiedziała, że jeśli chce, by został on załatwiony, to powinna się zwrócić do Biedronia. Nie stały się nim postulaty bardziej świeckiej Polski i nowej separacji Kościoła i państwa. Mimo tradycyjnej zachowawczości elit PO (o tych PSL nie wspominając) w tych kwestiach, spór o model relacji z Kościołem toczył się nie między prawicą a Biedroniem, lecz PiS a KE.

Bardziej świadomi wyborcy, głosujący w tych wyborach na program europejski, także mogli być trochę zawiedzeni tym, jak mało tak naprawdę Wiosna mówiła na ten temat. Mimo obecności ciekawych, rozumiejących europejskie tematy kandydatów, mimo interesujących szczegółowych pomysłów Wiosna nie sprawiała wrażenia partii, która ma jakiś całościowy pomysł na to, jak dalej reformować UE. A instytucja ta niewątpliwie reform wymaga.

Bardzo dobry merytorycznie program przygotowała Lewica Razem. Właściwie jako jedyna przedstawiła całościową wizję dla Europy. Pomysły Europejskiego Funduszu Mieszkaniowego czy Europejskiej Płacy Minimalnej to rozwiązania, o których przyjęcie po prostu warto w Europie walczyć.

Cóż jednak z tego wszystkiego, skoro Lewica Razem nie potrafiła tego programu w ogóle sprzedać i dotrzeć z nim do odbiorców? Powtórzyła wszystkie błędy, jakie robiła przez ostatnie cztery lata, a o których pisałem wcześniej na tych łamach.

Poszli nasi w bój bez broni – dlaczego Razem nie wyszło

Nie spełniły się też żadne przedwyborcze kalkulacje partii. Okazało się, że elektorat, który ma potrzebę, by zagłosować na listę z lewicą w nazwie, jest śladowy – żadnej premii za bycie jedyną taką listą nie było. Sojusz z resztówką po Unii Pracy i Piotrem Ikonowiczem nie poszerzył wyborczej bazy. Partia nie jest w stanie powstrzymać odpływu wyborców po roku 2015. Wtedy w wyborach parlamentarnych zdobyła 550 tysięcy głosów, ponad trzy razy więcej niż dziś.

Kluczowe pytania

Jeszcze niedawno się wydawało, że wejście Wiosny tworzy nową dynamikę i daje realną szansę na zablokowanie drugiej kadencji PiS. Dziś jest to coraz bardziej wątpliwe. Owszem, straty są ciągle do odrobienia. PiS zdobył 6,19 miliona głosów. Opozycja anty-PiS w sumie 6,07 miliona. To nie jest jeszcze nokaut. Ale trudno sobie wyobrazić, że z takim przekazem, pomysłem na kampanię i kondycją tworzących „obóz konstytucyjny” podmiotów – od KE przez Wiosnę po Lewicę Razem – uda się mu przejść do kontrofensywy.

Z trybu „idziemy po was” opozycja przechodzi w tryb „ratujmy, co się da”. Wróci zapewne pomysł wspólnej listy „obozu konstytucyjnego” do Senatu. Wysoce prawdopodobne jest też, że KE opuszczą ludowcy. Nie tylko po to, by powalczyć o konserwatywny wiejski elektorat, niechętny rzekomemu „skrętowi w lewo” KE – ale także po to, by nie zamykać sobie drogi do ewentualnego porozumienia z PiS po wyborach.

Liderzy lewicowych formacji – Czarzasty, Biedroń, Zandberg – muszą się zastanowić, jak się ustawić w kształtującym się nowym układzie wyborczym. Czy spróbować raz jeszcze wspólnie siąść do stołu i budować jedną lewicową listę? Czy włączyć się w budowę jednej opozycyjnej listy do Senatu? Czy też budować razem ze wszystkimi jedną, wielką listę przeciw PiS?

Jeśli chodzi o decyzje, to zasadniczo wiadomo dziś dwie rzeczy. Po pierwsze, nie ma żadnego sensu, by – tak jak w niedzielę – na lewo od KE startowała więcej niż jedna lista. A po drugie, nie ma sensu robić kampanii skazanej na klęskę i skutkującej wyłącznie zmarnowaniem lewicowego głosu. Osobiście zachęcałbym lewicowych liderów i wyborców, by zrobili wszystko, by jakaś lewicowa reprezentacja – jako osobny polityczny podmiot – jednak w przyszłym parlamencie się znalazła. A jeśli to nierealne, to by znaleźli się w nim przynajmniej lewicowi posłowie czy senatorki. Bez narzędzi, jakie daje obecność w parlamencie, bez zapewnianej przez niego widoczności i zasobów lewicowe środowiska mogą skazać się na długotrwałą marginalizację.

Żaden z tych scenariuszy – jeden wielki blok anty-PiS, dwa bloki: centrowy i lewicowy – nie gwarantuje dziś jednak odsunięcia PiS od władzy. Dlatego lewica musi już dziś myśleć o tym, jak w Polsce drugiej kadencji PiS zapewnić sobie minimalne narzędzia politycznego działania.

Pomysły, że lewica powinna przyklaskiwać „socjalnemu PiS” albo szukać sobie miejsca u jego boku, uważam za absurdalne. Lewica ciesząca się z socjalnych sukcesów PiS przypomina właściciela małej, rzemieślniczej burgerowni uradowanego tym, że w jego okolicy otwiera się kilka jadłodajni McDonald’s – bo przecież ostatecznie obu im chodzi o karmienie ludzi burgerami. Problem w tym, że McDonalds’s najpierw wykończy finansowo małą burgerownię, a potem będzie sprzedawał wszystkim trefne, kolorowo opakowane żarcie.

Pamiętajmy, w jakim kraju żyjemy

Jakąkolwiek decyzję podejmą lewicowi liderzy i wyborcy, jakąkolwiek taktykę obiorą, trzeba wyciągnąć lekcję z klęsk w wyborach samorządowych i europejskich.

Po pierwsze, nie odlatujmy za bardzo od rzeczywistości. Dla większości wyborców ostatnie cztery lata to okres, gdy było im dobrze jak nigdy. Rosły pensje, bezrobocie spadało, obniżył się wiek emerytalny, płynęło 500+. Oba skrzydła opozycji – lewicowe i liberalne – trochę tego nie zauważają. Liberalne skrzydło nie rozumie, że w sytuacji ogólnego zadowolenia przekaz „konstytucja, konstytucja” napotka w końcu na szklany sufit.

Lewica z kolei musi zrozumieć, że w tych warunkach także przekaz „kapitalizm – kanibalizm” czy „krew naszą leją długo katy, wciąż płyną ludu gorzkie łzy” nie będzie skuteczny. Lud, ogólnie mówiąc, raczej w ostatnich czterech latach nie płacze, a na pewno nie na istotną politycznie skalę. W warunkach świetnej koniunktury i poprawiania się poziomu życia język z czasów I Proletariatu będzie trafiał w próżnię. Podobnie jak ten wypracowany przez ruchy nowolewicowe z miejsc takich jak Hiszpania w warunkach ostrego kryzysu.

Stawiałbym też tezę, że choć społeczeństwo pomału zaczyna się bogacić, to ciągle ma poczucie niezaspokojenia podstawowych potrzeb. Dlatego chętniej popracuje dłużej za większe dochody, niż da się uwieść propozycją np. 35-godzinnego tygodnia pracy.

Po drugie, nie możemy mówić do siebie i naszej własnej bańki. Potrzebujemy polityków zdolnych nawiązać kontakt z wyborcą z biurowej klasy średniej ze stolicy i z Polski powiatowej. Oprócz świeżych twarzy potrzebne są też te znane, z dorobkiem. Polacy ufają politykom, których znają, nie wierzą, że ludzie, którzy nigdy niczym nie rządzili, którzy nie sprawdzili się w sytuacjach, gdy trzeba dostarczyć konkretnych rezultatów, przy najlepszych nawet chęciach będą w stanie zrealizować swoje obietnice. Lewica, zwłaszcza ta z Razem, zdecydowanie przecenia to, jak bardzo ludzie chcą być reprezentowani „przez takich samych jak oni”.

Po trzecie, nie można mówić do wszystkich. Taki głos zginie na tle medialnych machin KE i PiS. Trzeba wybrać konkretne grupy elektoratu, które ani w KE, ani w PiS nie znajdują swojej reprezentacji. Nauczycieli, pracowników budżetówki oraz sektorów zależnych od finansowania państwa (kultura), osoby zainteresowane rozwiązaniami wolnościowymi, mniejszości, którym odmawia się podstawowych praw, osoby niezdolne zaspokoić swoich potrzeb mieszkaniowych. Z tych grup może uda się zebrać do jesieni poparcie pozwalające przetrwać i w przyszłości walczyć o szerszy elektorat.

Choć docelowo lewica musi odebrać socjalny, ludowy elektorat PiS, to dziś walka o niego będzie jak szarża kawalerii na oddział czołgów. Ten elektorat nie ma żadnego powodu, by w tym roku zmieniać partyjne preferencje.

Wreszcie, jeśli lewica ma się liczyć jako siła, która w perspektywie wieku, dwóch, odciśnie realne piętno na polskiej historii, to potrzebuje całościowej opowieści o Polsce i Europie. Opowieść „reprezentujemy słabszych” nie wystarczy, potrzebna jest wizja tego, po co chcemy wzmocnić słabszych, jakie społeczeństwo chcemy budować. Na razie walczymy, by przetrwać – ale na pytanie, jak właściwie chcemy długoterminowo zmienić rzeczywistość, w końcu i tak będziemy musieli sobie odpowiedzieć.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij