Kraj

Potrzebujemy dyplomatycznych rozwiązań, a nie prężenia muskułów

Rząd wobec dopiero rysującego się kryzysu na granicy postawił na podsycanie poczucia zagrożenia wśród Polek i Polaków oraz prężenie muskułów. Tak jakby bardziej niż na rzeczywistym rozwiązaniu konfliktu zależało mu na odrobieniu sondażowych strat.

Kilka tysięcy migrantów przebywających na terytorium Białorusi w poniedziałek rano ruszyło ku przejściu granicznemu z Polską w Kuźnicy. Grupa kilkuset mężczyzn miała forsować umocnienia, a polskie służby użyć gazu łzawiącego. Pod przejściem granicznym koczuje kilka tysięcy migrantów, co oznacza czekający na eksplozję kryzys humanitarny i polityczny.

Odpowiedzialność za tę sytuację ponosi w pierwszym rzędzie reżim Łukaszenki. Patrząc na to, co się dzieje, nie sposób jednak nie zapytać, czy taktyka, jaką polski rząd ponad dwa miesiące temu przyjął wobec działań Mińska, nie okazała się po prostu błędna.

Silni, zwarcia niegotowi

Jaka to taktyka? Można ją streścić trzema słowami: silni, zwarci, gotowi. Rząd wobec dopiero rysującego się kryzysu na granicy postawił na podsycanie poczucia zagrożenia wśród Polek i Polaków oraz prężenie muskułów. Tak jakby bardziej niż na rzeczywistym rozwiązaniu konfliktu zależało mu na odrobieniu sondażowych strat, jakby chciał zademonstrować Polsce i światu, że silna Polska dobrej zmiany sama poradzi sobie z kryzysową sytuacją i pokaże „miękiszonom” z Europy, jak się chroni granice przed migrantami.

Tam, gdzie ich zbierają i „gonią” z powrotem

Stan wyjątkowy miał w ciągu miesiąca uspokoić sytuację i zażegnać kryzys. Nie rozwiązał. Został jednak przedłużony o dwa miesiące, obecnie znajdujemy się w połowie tego okresu. Nie można wykluczyć, że kryzys będzie jeszcze narastał i jego szczyt przypadnie po zakończeniu stanu wyjątkowego, gdy zgodnie z prawem nie będzie go można przedłużyć.

Demonstracje siły na granicy, ministrowie w mundurach, zdjęcia drutu kolczastego nie odstraszyły zdesperowanych migrantów i uchodźców, uciekających z takich miejsc jak Syria czy Irak. Podobnie jak wywożenie rodzin z dziećmi do lasu, pushbacki i brutalna polityka wobec osób na granicy. Nie zatrzymało to migrantów, pozostał wstyd i kompromitacja Polski jako państwa niezdolnego przestrzegać praw człowieka i wiążących go konwencji.

Usunięcie z granicy mediów i organizacji pozarządowych odcięło polskie społeczeństwo od rzetelnych informacji z granicy, czyniąc je mniej odpornym na fake newsy, manipulacje i wojnę informacyjną strony białoruskiej. Podsycanie poczucia zagrożenia przez rząd, dehumanizacja migrantów, przedstawianych przez konstytucyjnych ministrów jako gwałciciele bydła i terroryści ułatwiło Łukaszence rozgrywanie migracyjnej karty do destabilizacji polskiego społeczeństwa.

Postulat numer jeden to „zero śmierci na granicach”. I za to odpowiada państwo

Władza uchwaliła też specustawę o budowie zapory, muru na granicy, z wyłączeniem wszelkich regulacji obowiązujących zamówienia publiczne. Mur jednak nie rozwiąże obecnego kryzysu, bo budowa podobnych instalacji trwa. Gdy już zostanie ukończony, może się okazać niepotrzebny.

Można więc chyba już powiedzieć, że w ciągu ostatnich miesięcy rząd skupiał swoją energię i przykładał siłę zupełnie nie tam, gdzie powinien.

Zachować spokój

Co więc teraz robić? Przede wszystkim zachować spokój. Niezależnie od tego, jak wielki problem ma z tym obóz rządzący. Minister Wójcik pisze na Twitterze o „bitwie pod «Kuźnicami»”, choć przejście graniczne znajduje się nie w Kuźnicach, tylko w Kuźnicy. Prawicowy Twitter fantazjuje o strzelaniu do migrantów. Prawicowi publicyści wzywają do internowania polityków opozycji i zamknięciu „sterowanych z Mińska” mediów, inni do tego, by państwo polskie uznało firmę Play za podmiot „wysokiego ryzyka”, bo występująca w jej reklamie aktorka nieładnie wyraziła się o straży granicznej.

W tym szumie dezinformacyjnym warto pamiętać o kilku faktach. Po pierwsze, wbrew temu, co w mediach społecznościowych wypisują niezdolni panować nad emocjami ministrowie, nie jesteśmy na wojnie. Mamy do czynienia z niewątpliwym kryzysem i prowokacją, ale nie z wojennym atakiem. Kryzys migracyjny na polskiej granicy jest o wiele mniej poważny niż ten, jaki dotknął Europę w 2015 roku. Grupa kilku tysięcy migrantów, nawet gdyby przedostała się nielegalnie do Polski, nie stanowi żadnego poważnego zagrożenia dla jej mieszkańców – zwłaszcza że z tego, co wiemy, większość z nich nie ma najmniejszej ochoty pozostać w Polsce, chcą dotrzeć do Niemiec i innych państw Europy Zachodniej.

Oczywiście, żadne państwo nie może pozwolić na to, by nielegalnie forsowano jego granicę. W grze jest podstawowa wiarygodność państwa, która jest nie tylko kwestią wizerunku, ale długoterminowo także bezpieczeństwa. Granic trzeba jednak bronić mądrze, bez wymachiwania narodową flagą, jakby się szło z Batorym zdobywać Psków.

Potrzebujemy też deeskalacji sporu wokół tego, co dzieje się na granicy, w polskiej debacie publicznej. Piłka jest tu po stronie PiS, trudno bowiem wskazać tu na jakąkolwiek symetrię. PiS od początku wykorzystał kryzys na granicy do delegitymizowania opozycji i wysuwania wobec niej najcięższych zarzutów. Nie oczekiwał od opozycyjnych partii konstruktywnej pomocy w rozwiązaniu kryzysu, tylko kapitulacji. Wszelkie próby merytorycznej dyskusji na temat najlepszych sposobów rozwiązania kryzysu były zakrzykiwanie oskarżeniami niemalże o zdradę stanu.

To się musi zmienić. Zamiast atakować opozycję, rząd powinien zacząć z nią rozmawiać o konkretnych rozwiązaniach. Forum do tego mogłaby się stać Rada Bezpieczeństwa Narodowego, którą zwołać by mógł, a nawet powinien, prezydent Duda. Biorąc pod uwagę polityczne DNA PiS, słabnięcie partii w sondażach, nacisk ze strony skrajnej prawicy, można być jednak sceptycznym co do uspokojenia nastrojów w kraju.

Nie dopuścić do katastrofy humanitarnej

Po drugie, nie możemy zapominać, że sytuacja na granicy to nie tylko kryzys bezpieczeństwa granic, ale także kryzys humanitarny. Polska jako demokratyczne państwo prawa, związane odpowiednimi konwencjami, ma obowiązek prowadzić politykę przynajmniej zapobiegającą jego eskalacji.

W poniedziałek w swoim programie w TVN 24 Monika Olejnik zaczęła mówić o sytuacji ludzi, którzy wkrótce będą na mrozie umierać na granicy. Wiceminister spraw zagranicznych i niedawny kandydat PiS na stanowisko rzecznika praw obywatelskich Piotr Wawrzyk odpowiedział na to: „No i?”. Później tłumaczył, że jeśli chodzi o osoby znajdujące się po stronie białoruskiej, to Polska nic nie może zrobić, natomiast ludzie, którzy znaleźli się po stronie polskiej, powinni zostać potraktowani zgodnie z polskim i międzynarodowym prawem.

Nie możemy się zgodzić na to, by państwo na to, co dzieje się na granicy, udzieliło takiej samej odpowiedzi jak minister Wawrzyk. Jeśli nie z poczucia przyzwoitości, to dla ochrony długoterminowych interesów Polski. Łatwo przewidzieć, co może się dziać dalej na przejściu koło Kuźnicy. Zdesperowani migranci koczujący w chłodzie i głodzie, pozbawieni dostępu do opieki medycznej, umierający tuż przy granicy Unii Europejskiej lub próbujący ją nieudanie szturmować – Putin z Łukaszenką nie mogliby wymarzyć sobie obrazów bardziej użytecznych dla ich narracji o pełnym hipokryzji Zachodzie, który poucza poradzieckie „demokracje suwerenne” o prawach człowieka, a sam pozwala na ich łamanie, gdy jest to w jego interesie.

Alternatywa „bezpieczeństwo lub prawa człowieka” jest fałszywa. Obok budowy zasieków na granicy konieczne jest teraz wzmocnienie infrastruktury umożliwiającej udzielenie doraźnej pomocy humanitarnej migrantom. Trzeba wpuścić organizacje pozarządowe zajmujące się niesieniem pomocy. Obok żołnierzy i terytorialsów potrzebni są funkcjonariusze zdolni szybko rozpatrzyć wnioski o ochronę międzynarodową. Osoby, które jej nie podlegają, powinny zostać wydalone w cywilizowany sposób do krajów pochodzenia, udzielenie azylu osobom realnie go potrzebujących nie jest działaniem, które jakoś poważnie obciążyłoby państwo i stwarzało dla niego problemy.

Gdyby Polska od początku potrafiła zachowywać się na granicy w sposób skuteczny i humanitarny, bez dramatycznych scen, z zachowaniem prawa międzynarodowego, byłaby to znacznie wymowniejsza demonstracja siły niż żołnierze pod bronią, strażnicy graniczni wyłapujący ludzi w lasach i druty kolczaste.

Umiędzynarodowić presję

Obecna sytuacja pokazuje też jedno: Polska sama nie jest w stanie powstrzymać kierowanego ku naszym granicom przez Łukaszenkę strumienia migrantów. By go zatrzymać, trzeba maksymalnie umiędzynarodowić presję na Mińsk, tak by Łukaszenka czuł nie tylko nacisk Warszawy, ale też Brukseli i innych europejskich stolic.

Rząd powinien zacząć myśleć o budowaniu międzynarodowej presji na Mińsk, gdy kryzys się zaczynał, nie dziś. Zajęty był jednak prowadzeniem dyplomatycznej wojny z UE. Państwa europejskie wydają się na szczęście wykazywać znacznie większą solidarność z Polską, niż Polska była ją w stanie pokazać w trakcie poprzedniego kryzysu migracyjnego w 2015 roku.

Wyjęci spod prawa [rozmowa z Jackiem Leociakiem]

czytaj także

Wyjęci spod prawa [rozmowa z Jackiem Leociakiem]

Zofia Waślicka-Żmijewska, Artur Żmijewski

O co konkretnie chodzi z międzynarodową presją? Po pierwsze, konieczny jest nacisk na kraje, z których przylatują migranci, dziś głównie Turcję. Choć niedawno kupiliśmy od Ankary uzbrojenie warte 250 milionów dolarów, jak widać, nie daje nam to takiego przełożenia na tureckie władze, by wymusić powstrzymanie lotów na Białoruś. Unia Europejska może być skuteczniejsza. Jak na konferencji prasowej w poniedziałek zauważył Adrian Zandberg, migrantów na Białoruś zabierają samoloty należące do europejskich przewoźników – rządy narodowe państw europejskich i instytucje wspólnotowe mają formalne i nieformalne narzędzia, by ukrócić ten proceder.

Po drugie, Łukaszenka nie przestraszy się polskiego WOT, może przestraszyć się ekonomicznych sankcji. Polski rząd od dawna powinien pracować z europejskimi partnerami nad scenariuszem ekonomicznego nacisku na reżim w Mińsku, nad tym, jakie konkretne sankcje uderzyłyby w reżim i zmusiły go do wycofania się z gry migrantami. Nie widać do tej pory, by rząd podjął takie działania.

Wreszcie, na granicę trzeba było już dawno zaprosić funkcjonariuszy Frontexu i obserwatorów NATO, tak by Mińsk i Moskwa widziały, że Polska nie jest sama i że w razie czego eskalacja konfliktu nie obejmie wyłącznie Warszawy.

Nie jest na razie za późno, by uruchomić te rezerwy. Pytanie, czy ten rząd, tak lubiący machać chorągiewką suwerenności, zdoła przyznać, że potrzebuje pomocy.

Masowych migracji i tak nie unikniemy

Dziś wszystkich zajmuje rozwiązanie kryzysu, w dłuższej perspektywie już teraz powinniśmy myśleć o tym, w jaki sposób zmierzyć się z problemem migracji. Zmiany klimatyczne, przeludnienie krajów globalnego  Południa, wojny i konflikty będą skłaniały ludzi do migracji do zamożnych krajów Północy i ich bliskich półperyferii, takich jak Polska. Z kolei wszelkie trendy demograficzne jasno wskazują, że Polska będzie potrzebować masowych migracji, jeśli nie ma tu dojść do demograficznego, a co za tym idzie – społecznego i gospodarczego załamania. Jeśli mamy się rozwijać, musimy się wymyślić na nowo jako postimigranckie społeczeństwo.

Nie wszyscy jesteśmy w stanie patrolować lasy, ale możemy organizować zbiórki

Ta przemiana już się zresztą zachodzi. Według danych Eurostatu w 2020 roku co czwarty cudzoziemiec spoza UE, ubiegający się o pozwolenie na pracę w Unii, wybierał się do pracy w Polsce. Wydano ponad 406 tysięcy pozwoleń na pracę – pięć razy więcej niż w roku 2015. Wśród osób, którym pozwolono na pracę w Polsce, dominują oczywiście Ukraińcy i Białorusini, ale rośnie też liczba migrantów z Azji Południowej. W tym roku, jak wynika z rządowych statystyk, pozwolenie na pobyt w Polsce ma ponad 10 tysięcy obywateli Indii (piąte miejsce po Ukrainie, Białorusi, Niemczech i Rosji) i Wietnamu. Rządy PiS zwiększają więc migracje, w tym z krajów zdecydowanie odległych kulturowo Polsce, a jednocześnie migracją straszą. Obiecują wielką, białą, katolicką Polskę, choć ich pragmatyczna polityka migracyjna wskazuje, że doskonale zdają sobie sprawę z tego, że to mrzonki.

Jest więc poniekąd absurdalne, że Polska, potrzebując migrantów, broni się przed nimi, jakby próbowali tu wjechać kolumnami czołgów. Oczywiście, czym innym jest legalna, kontrolowana przez państwo migracja, czym innym masowe nielegalne przekraczanie granicy. Musimy jednak wypracować plan jak zarządzać migracją, jak wyważyć humanitarne zobowiązania, potrzeby naszego rynku pracy i społeczeństwa. Nie wierzę, że stanie się to pod rządami tej partii, z nią nie da się chyba o tym rozmawiać, ale opozycja już powinna przygotowywać się do tej dyskusji.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij