Prawdziwe przyczyny klęski społecznej, której skutki teraz dzielą Ukrainę, zostały całkowicie wymazane z debaty publicznej.
Do Muzeum Wielkiej Wojny Ojczyźnianej w Doniecku wdarli się uzbrojeni bojownicy. Nazwali się Ludową Milicją Donbasu i rekwirowali broń z czasów drugiej wojny światowej wystawioną w muzeum. Stwierdzili, że ta broń musi znów chronić ziemię Donbasu przed najazdem nazistów, dokładnie tak, jak robiła kilkadziesiąt lat temu. Szczególne wrażenie na publiczności z Doniecka miało wywrzeć to, że akcja zdarzyła się w Dniu Zwycięstwa, 9 maja.
Przypomniałem sobie tę historię po kilku tygodniach, śledząc obchody rocznicy lądowania w Normandii. Próby, by użyć tej rocznicy w geopolitycznej rozgrywce pomiędzy Europą a Rosją, mają w sobie coś z naiwnego szaleństwa donieckich bojowników. Pamięć o wspólnej wojennej historii ma takie same szanse na przyśpieszenie porozumienia z Rosją, jak broń z donieckiego muzeum – na pokonanie sił przeciwnika. Choć akurat ci sami bojownicy, oprócz muzealnych eksponatów, dysponują najnowszą rosyjską bronią przeciwlotniczą. Europa z kolei dysponuje dysponuje takimi środkami, jak lekkie sankcje ekonomiczne lub symboliczny bojkot Putina. A ponieważ mamy wspólną wojenną historię, nawet na symboliczny bojkot, jak widzimy, Europy nie stać.
Tymczasem ta wojenna historia jest jedyną i najważniejszą siłą napędową obywatelskiego konfliktu na wschodzie Ukrainy. Przede wszystkim oczywiście chodzi o pamięć o drugiej wojnie światowej, znanej na tych ziemiach także jako Wielka Wojna Ojczyzniana. Wojna, która toczy się na Donbasie, jest być może wojną bezprecedensową, ponieważ została wywołana i usprawiedliwiona nie przez konflikt etniczny, religijny czy gospodarczy, tylko przez konflikt pamięci o wojnie z przyszłości.
Bojownicy Donbasu uzbroili się, bo naprawdę wierzą, że na ich ziemię znów idą naziści, by pozbyć się rosyjskojęzycznej populacji przy pomocy broni otrzymanej od NATO. To, że walczą ramię w ramię z rosyjskimi monarchistami i neonazistami, wcale nie przeszkadza im uważać swoją walkę za antyfaszystowską. Z kolei to, że zagrożenie rzekomą eliminacją osób rosyjskojęzycznych jest wymyślone przez rosyjską telewizję, wcale nie umniejsza winy nacjonalistów gloryfikujących UPA. Stworzyli doskonały pretekst dla symetrycznego wzrostu nacjonalizmu po przeciwnej stronie barykady.
Dlaczego zatem każda ze stron tego konfliktu, usprawiedliwiając swoje działania, sięga głęboko do historii? Dlatego, że rzeczywiste przyczyny klęski społecznej, której skutki teraz dzielą Ukrainę, zostały całkowicie wymazane z debaty. Przyczyny te leżą nie w skonfliktowanej ukraińskiej tożsamości czy w sprzecznych spojrzeniach na ukraińską historię. Mówiąc wprost, przyczyny tej klęski są dużo bliżej niż w odległych latach 40. Leżą w latach 90., kiedy dokonano brutalnego morderstwa na pozostałościach radzieckiego systemu społecznego. Dzisiejszy wzrost faszyzmów wszelkich gatunków na obszarze postradzieckim jest wynikiem fundamentalizmu rynkowego, narzuconego społeczeństwom byłego ZSRR przez zwycięski Zachód.
Podniecony łatwym zwycięstwem w zimnej wojnie, Zachód powtórzył wobec byłego ZSRR wszelkie błędy Wersalu, których udało się uniknąć wobec Niemiec po drugiej wojnie światowej. Społeczeństwo postradzieckie musiało zostać nie tylko pokonane, ale też upokorzone za grzech komunizmu. Zamiast reparacji narzuconych na powojenne Niemcy – drapieżna prywatyzacja i terapia szokowa narzucone na były Związek Radziecki. Z historii wiemy, że takie upokorzenie prowadzi ku narodowemu rewanżyzmowi – albo wprost ku faszyzmowi.
Reżim Putina bardzo chce wywodzić się ze zwycięstwa w drugiej wojnie światowej. Ale tak naprawdę wywodzi się z błędów transformacji lat 90., tak jak reżim Hitlera wywodził się z ustaleń w Wersalu. Kiedy Zachód uzna swoją rolę w stworzeniu reżimu Putina, tak jak uznał swoją rolę w stworzeniu reżimu Hitlera, historia dostanie szansę, żeby uratować nas przed rzeczywistością.