Chyba czas zbadać, czy w ciele Wieszcza nie było trotylu.
Na wiślańskich bulwarach znów wieje i siąpi, ale pokonuję wichry historii i idę na wykład. Nie podam nazwy wydziału, to nie jest konkurs na odgadnięcie, w jakie to popadłem na starość uniwersyteckie ekstrawagancje. Ważne, że znów będziemy mówić o Mickiewiczu, z trudem przebrnęliśmy przez meandry Pana Tadeusza, którego według nowej podstawy programowej mój syn powinien czytać już w czwartej klasie.
A przecież polskie dziewięciolatki nie są „ziomami” Wieszcza, którzy na „paryskim bruku” zaśmiewali się ze znajomych motywów odczytywanych im na głos w trakcie pisania. Małego fana Władcy pierścieni usiłowałem zainteresować „Litwą, ojczyzną naszą” (a tego nie da się zrozumieć bez głębszej znajomości historii), czytając mu sceny potyczki szlachty z Rosjanami. Najbardziej spodobało mu się to, co próbowałem ocenzurować, ale zerknął mi przez ramię: „Leżą drwa, trupy, sery białe jako śniegi, Krwią i mózgiem splamione”. Jak pisze dr hab. Krzysztof Biedrzycki, specjalista od programów nauczania, w nowej podstawie programowej lektury bywają nieadekwatnie dobrane: „Kopciuszek i komiks Kajko i Kokosz w IV klasie lub Nela Mała Reporterka w VIII klasie. Zaraz obok nich pojawiają się jednak lektury zbyt trudne (choćby z uwagi na język) dla młodego czytelnika (…), ballady Mickiewicza i fragment Pana Tadeusza”. Rozumiem, że dzielne nauczycielki znajdą bardziej fascynujące fragmenty niż ja, ale i tak powinienem dostać od prezesa oraz minister Zalewskiej order za propagowanie patriotyzmu wśród najmłodszych. Mamy też z synem więcej pomysłów dla oszalałych pretorianów dobrej zmiany. Proponujemy grę komputerową pod tytułem Czy Mickiewicz został otruty?, łączącą wydarzenia w Stambule w 1855 roku z katastrofą w Smoleńsku w 2010 roku. Mogliby ją stworzyć autorzy Wiedźmina, na którego u nas w domu jest szlaban.
Pomysł na nazwę gry zaczerpnąłem z tekstu Tadeusza Boya-Żeleńskiego, który ukazał się w „Wiadomościach Literackich” w 1932 roku. To wprawdzie autor zakazany przez prawdziwych Polaków, ale fascynujący esej na ten sam temat napisał też Jarosław Marek Rymkiewicz, więc można Boya wykreślić z kart historii i udawać, że twórca ody do Jarosława Kaczyńskiego sam na to wpadł. (Niezorientowanym lewakom przypominam słowa poety z Milanówka: „Nie można oddać Polski w ręce jej złodziei, którzy chcą ją nam ukraść i odsprzedać światu, Jarosławie! Pan jeszcze coś jest winien Bratu!”). Póki można, wracam jednak do Boya: w Stambule lekarz, zapoznawszy się z objawami choroby Mickiewicza, oświadcza, że nie ma ratunku, i odmawia wizyty u Wieszcza. „Do każdego innego bym poszedł, lecz to mąż znamienity, wyleczyć go niepodobna – a powiedzą, żem go zabił”. Idzie dopiero wtedy, gdy do skroni zostaje mu przystawiony nabity pistolet, choć nadal lamentuje, że zostanie oskarżony o otrucie. „Wiadomo mi jest poufnie, że w jednej z wielkich bibliotek prywatnych w kraju znajdują się – otoczone tajemnicą – dokumenty na to, że w istocie Mickiewicz umarł otruty za sprawą jednej z wybitnych figur emigracyjnych, a to z powodu, że jakoby wplątał się w sprawę, która okryłaby hańbą i jego samego, i Polskę”.
Boy wpada w ton smoleński, wie poufnie, jak niepokorni dziennikarze, ale dowodów przedstawić nie może – najwyraźniej wszystkich nas toczą od wieków te same robaki spiskowe.
Boy wpada w ton smoleński, wie poufnie, jak niepokorni dziennikarze, ale dowodów przedstawić nie może – najwyraźniej wszystkich nas toczą od wieków te same robaki spiskowe. Nawet jeśli zna odpowiedź na pytanie o motywacje domniemanych zabójców, Boy stawia przynajmniej znak zapytania. Pisze, że hańbą, którą trzeba zmyć krwią, jest „Mickiewicz, idący ręka w rękę z Czajkowskim, sturczonym renegatem, Mickiewicz na usługach półksiężyca tworzący narodowy legion Żydów; Mickiewicz protegujący targi bankierów o Ziemię Świętą; Mickiewicz stający z Rotschildem i Lévym na czele huzarów Izraela, zbawiający Polskę przez Żydów”. To rzeczywiście wystarczy, żeby pozbyć się heretyka, kacerza i skandalisty. Problem polega jednak na tym, że choć poeta ze swoim sekretarzem bardzo się starali, to idea Legionu Żydowskiego pod koniec listopada 1855 roku była już przegrana, wojna krymska zmierzała ku końcowi.
Jarosław Marek Rymkiewicz w zbiorze Głowa owinięta koszulą nie bawi się w subtelności i pomija znak zapytania. Jego erudycyjny esej nosi tytuł w stylu prawicowej prasy: Kto otruł Mickiewicza i jak to zrobił. Rymkiewicz szuka bowiem nie tyle motywu zbrodni, ile winowajców, którzy mieli okazję, by zabić Wieszcza. I oczywiście znajduje, są nimi: Lévy, czyli zaufany sekretarz Adama, jego totumfacki Służalski oraz tajemnicza właścicielka domu, gdzie wynajmowali pokoje. W dodatku Rymkiewicz ma rację – te osoby rzeczywiście mogły podać truciznę – ale milczeniem pomija fakt, że nie miały żadnego motywu! Wręcz odwrotnie, zależało im bardzo, żeby ich mocodawca żył.
Rymkiewicz rozumuje PiS-owsko i smoleńsko, obca jest mu prosta zasada logiki, że nie należy mnożyć bytów bez potrzeby.
Myślałem o tej zdroworozsądkowej regule, oglądając udającą film kinowy telewizyjną nowelę Antoniego Krauzego i zanurzając się regularnie w odmęty prawicowych portali. Nawet jeśli założymy, że ktoś z nowej ekipy władzy wierzy w hasło o zamachu 10 kwietnia 2010 roku, a nie tylko szermuje nim dla podtrzymania napięcia, nie otrzymamy odpowiedzi na najważniejsze pytanie: po co Rosjanie mieliby zabijać Lecha Kaczyńskiego? Twórcy filmu Smoleńsk znają odpowiedź: dlatego, że zagrażał rosyjskim interesom. Oglądając aktora Lecha Łotockiego w scenach z Tbilisi (zręcznie, przyznajmy, zmontowanych z materiałem archiwalnym), można się tylko śmiać z megalomanii prezesa i jego pochlebców, przekonanych, że świętej pamięci prezydent był groźny dla takiego Imperium Zła jak Rosja.
Ci, którzy wierzą, że Mickiewicz został w Stambule otruty, a nie zmarł na cholerę lub w wyniku wyczerpania niezdrowym trybem życia, popełniają ten sam grzech pychy. Boy sugeruje, że poetę zabili polscy konserwatyści, ci zaś domniemywali, że padł on ofiarą muzułmanów i żydowskich bankierów. Jeszcze inni patrioci dopatrywali się w nagłym zgonie działania rosyjskiej ręki – naszego Mickiewicza miano ukatrupić, by położyć kres prowadzonej przezeń antycarskiej „propagandzie”. Każda z tych interpretacji opiera się na przekonaniu, że poeta uczący się w podłej dzielnicy języka tureckiego, próbujący pisać dramat inspirowany lokalnym teatrem osmańskim i odbierający od sekretarza raporty o tym, że mistyczna idea Legionu Żydowskiego staje się coraz mniej realna – jest groźny jak Lech Kaczyński. Zarówno Rymkiewicz w swoim eseju, jak i inni biografowie mają rację, kiedy piszą o „zamęcie informacyjnym” po śmierci Wieszcza, czy wręcz o sprzecznościach zawartych w relacjach świadków. Działo się tak jednak nie dlatego, że ktoś usiłował ukryć dowody przestępstwa, lecz po prostu śmierć wielkiego poety to poważna sprawa – jak ta w Smoleńsku. Ale fakt, że Służalski i Lévy załatwiali „polecenia na mieście” zamiast pilnować pryncypała, nie oznacza jeszcze, że doszło do zamachu. Rymkiewicz w zbiorze Głowa owinięta koszulą woli jednak, jak jego idol – prezes – najpierw znaleźć winnych i zakończyć tekst zdaniem: „Teraz możemy spytać o powody”. Tego jednak już nie robi, urywa narrację, przechodzi do innego tematu.
Dla PiS-u politycznie bardziej skuteczne jest mnożenie oskarżeń, wzburzanie wody, zasłanianie procesu dorwania się do koryta ideologicznym dymem – zamiast zachowania zdrowego rozsądku. My nie możemy sobie na to pozwolić, choć odpowiadamy już tylko na ruchy przeciwnika, sami nie mając żadnych pomysłów. Przestaliśmy być podmiotem, zamieniliśmy się w przedmiot reagujący na kolejne szaleństwa władzy. Czy sposobem na cwanych wariatów u władzy jest popadnięcie w jeszcze większy obłęd? A może byłaby to forma homeopatii, zgłosić Macierewiczowi obywatelski postulat: domagamy się ekshumacji Mickiewicza! Może lepszym adresatem wniosku o śledztwo w Stambule, Paryżu i na Wawelu jest świeżo powołany Społeczny Trybunał Narodowy? Nazwa brzmi jak z czasów rewolucji francuskiej, ale za ciałem, które będzie karać komunistów (infamią!), stoi Tadeusz M. Płużański, członek rady fundacji Reduta Dobrego Imienia – Polska Liga przeciw Zniesławieniom.
Uważam, że jego reduta powinna nie tylko zbadać, czy w ciele Wieszcza nie było trotylu, ale też zmyć hańbę, jaką okrył nasze dobre imię.
Wraz ze stosowną komisją sejmową trzeba udowodnić, że Mickiewicz wcale nie organizował Legionu Żydowskiego. I przy okazji, że oprócz Pana Tadeusza nic więcej nie napisał, żadnych pogańsko-satanistycznych Dziadów, że nie wydawał lewicowej „Trybuny Ludów”. Albo po prostu przypisać autorstwo „ostatniego zajazdu na Litwie” Rymkiewiczowi, a Mickiewicza z Wałęsą wymazać z kart historii?
**Dziennik Opinii nr 344/2016 (1543)