Putin z Erdoganem wzruszyli ramionami, odezwał się natomiast Waszczykowski, jeszcze miesiąc temu zaciekły obrońca wolności słowa.
„W Duessldorfie – alarmuje opiniotwórczy portal wPolityce.pl – antypolskich zabaw ciąg dalszy”. Chodzi o karnawał i platformę przedstawiającą udręczoną Polonię pod butem Jarosława Kaczyńskiego stylizowanego na Jaruzelskiego i Pinocheta jednocześnie.
Zestaw ans i rankorów wylewanych na twórców (nomen omen) platformy, a potem już głównie na Angelę Merkel, ucieleśnienie antypolskich brewerii, jest dość klasyczny: szkalowanie narodu polskiego, podżeganie do obalenia wybranego demokratycznie rządu, efekt działania nieprzychylnych Polsce agentów PO na europejskich salonach. Z odmętów oburzenia wyłania się też argument z dziedziny uczuć religijnych: takich żartów na imprezie przed Wielkim Postem stroić sobie nie wypada.
Pod fejsbukowym postem sprawnego skądinąd prawicowego publicysty dyskusja toczyła się właśnie w tym duchu. „Karnawał to nie miejsce na politykę i obrażanie” – pouczał jeden z komentujących. „Nie kojarzy mi się jakoś z fekalnym humorem” – dodawał drugi.
Gdzieś pomiędzy błąkał się polskojęzyczny Niemiec i wyjaśniał, że właśnie o to w karnawale chodzi, żeby obrazić wielkich tego świata, że nie oszczędzono ani Obamy, ani Merkel, ani Berlusconiego, ani Putina, ani islamskich terrorystów, a i nawet Kolonia wypełzła spod kartelu milczenia.
I że, last but not least, karnawał to oddolna, a nie rządowa inicjatywa.
Czy usytuowanie Kaczyńskiego w takim towarzystwie nie połechtało dumy jego akolitów? W żadnym wypadku. „Oddaj zagrabione dobra niemiaszku” – kozaczyli w odpowiedzi Niemcowi. „My, Polacy, powinniśmy się tak nabijać z was, panie Ahmedzie”. „Typowo niemieckie poczucie humoru, czyli synonim żenady”. „A jeśli to ogólnoeuropejska tradycja, dobrze wiedzieć, że się nie mieszka w Europie”. Kłopot w tym, że to ta sama Europa, którą przed islamskim najeźdźcą fejsbukowi akolici chcą bronić: Europa chrześcijańska.
Dwie godziny religii tygodniowo to najwyraźniej za mało, by zapoznać uczniów z historią kultury chrześcijańskiej. No więc wyjaśnię: zwyczaj karnawału pochodzi od średniowiecznego „Święta Głupców”. Wiksa zaczynała się w kościele, a kończyła w krzakach. Na ołtarzu kładziono mięso w charakterze hostii i kadzidła wypełnione szmatami. Potem wybierano biskupa, okadzając go kałem. Biskup wygłaszał bluźniercze kazania, kwiczał i muczał, a na końcu podpalał słomę i rzucał nią w wiernych, parodiując zstąpienie Ducha Świętego (w niektórych regionach preferowano rzucanie gnojówką). Po mszy następowała alkoholowo-seksualna orgia.
Cała impreza miała pełne poparcie Kościoła i funkcjonowała jako wentyl bezpieczeństwa: zawieszenie zasad rządzących życiem wsi podczas karnawału utrwalało je jako domyślne i właściwe, a ośmieszenie władzy dawało jej legitymizację. Rzeczywistość „świata na opak” warunkowała „świat na co dzień”.
Na lekcji religii Bachtina zapewne się nie czyta (może dlatego, że Rusek), ale wydawałoby się, że spotkał się z tym nazwiskiem Witold Waszczykowski, doktor nauk humanistycznych i szef MSZ. Nic z tego. Wczoraj z samego rana obwieścił w jednym z mediów narodowych, że tak, wyciągnie konsekwencje i owszem, zapyta „naszych partnerów w Niemczech” („naszych jewropejskich partniorow”, jak mawia Putin, kiedy chce być złośliwy), „czemu służą takie wybryki”, które „mogą świadczyć o guście naszych niemieckich przyjaciół”.
Oto więc wolna od kompleksów Polska wstaje z kolan, oto na naszych oczach odbywa się rewolucja godności. Uderzono w stół, Putin z Erdoganem wzruszyli ramionami, przywódcy PI też się, zdaje, nie przejęli, odezwał się natomiast Waszczykowski, jeszcze miesiąc temu zaciekły obrońca wolności słowa.
Niemiecka ambasada musi mieć niezły mindfuck, bo poprzednia nota, jaka nadeszła z polskiego MSZ, postulowała coś zgoła przeciwnego, czyli zakaz poprawności politycznej.
Dziś z klap marynarek polskiej dyplomacji spadła przypinka „Je suis Charlie Hebdo”, pojawił się Ramzan Kadyrow. Ów marionetkowy przywódca Czeczenii wyciągnął w zeszłym roku na ulice Groznego kilkaset tysięcy ludzi w proteście przeciwko francuskiej satyrze niskich lotów i dudnił: „Widzimy, jak europejscy dziennikarze i politycy pod fałszywymi sloganami wolności słowa i demokracji głoszą prawo do bycia wulgarnym i obraźliwym”.
Rząd Beaty Szydło, producent wykonawczy dobrej zmiany, powtarza tę strategię niemal słowo w słowo. Czy przysłuży się to obiecanemu dobremu imieniu Polski w Europie? Czy wyjmie z europejskich ust brednie o antydemokratycznych tendencjach w rządzie PiS? Oczywiście nie, ale raczej też nie zaszkodzi: niemiecki ambasador uśmiechnie się uprzejmie i zapewni o nadziei na dobrą współpracę, partnerstwo strategiczne i uściśnięte dłonie biskupów. Dym o karnawał, tak jak w przypadku Czeczenii, obliczony jest na lokalnych odbiorców.
Gorzej, jeśli wzmożona promocja kultury chrześcijańskiej z maturą z religii na czele sprawi, że i lokalni odbiorcy wzruszą ramionami albo, co gorsza, zaczną obchodzić karnawał.
**Dziennik Opinii nr 41/2016 (1191)