Każde działanie rządu blokujące awans społeczny to więcej niż zbrodnia.
Jak zwykle, aby dać sobie samemu prawo do skrytykowania rządzących, muszę ich najpierw pobronić. Taką mam naturę. Obustronna argumentacja, zasada złotego środka, szczypta dialektyki… to wszystko siada mi wyłącznie wobec ludzi i instytucji, które mniej lub bardziej słusznie uznaję w jakimś momencie mego życia za absolutnych psujów. A jak już mi siada, to żegnajcie ćwiczenia z bezstronności, wtedy zielony Hulk chwyta za młot (na przykład odebrany Thorowi) i wali, czasami na oślep.
W Platformie i Tusku zakochany nie jestem (szczęśliwie, w przeciwieństwie do „ujutnego”, szlachetkowatego Kaczyńskiego i PiS-u, ta „odczarowana” mieszczańska formacja miłości do siebie jednak nie wymaga), ale nie uważam też tej formacji za absolutnego psuja, więc mogę sobie wobec niej pozwolić na małe ćwiczenia z bezstronności.
A zatem, po pierwsze, setek kilometrów „Solidarności”, „Wolności” i innych naszych szanownych autostrad nie uważam – w przeciwieństwie do wielu prawicowych i lewicowych publicystów i publicystek – za fanaberię władzy (unijnej i polskiej). Ja jestem w tych autostradach zakochany i w moim bez wątpienia nieco idiosynkratycznym umyśle czynię z nich przepustkę Tuska, Grabarczyka, Nowaka i mam nadzieję Bieńkowskiej – do historii tego kraju. Szczególnie na tle Kaczyńskiego i Polaczka, którzy takich przyziemnych przepustek do historii Polski nie potrzebują. Te autostrady nie są jedynie luksusem dla bogaczy, szczególnie w kraju, do którego od ćwierćwiecza wlewa się gigantyczny samochodowy tranzyt z Zachodu na Wschód. I przynajmniej część tego tranzytu, dzięki tym autostradom (fakt, że wciąż niedokończonym, ale przynajmniej mocno zaczętym) nie wsiąka już w część przynajmniej polskich miasteczek i wsi, by siać tam zniszczenie i śmierć. Te autostrady nie są też przeciwieństwem dróg wojewódzkich, powiatowych, gminnych, bo te wszystkie drogi też były przez ostatnie sześć lat budowane i to bardzo szybko. Jestem mizantropem, więc wnętrze samochodu służy mi nie tylko do podróżowania, ale wręcz do życia. Czuję się w tym wnętrzu bezpieczny, szczególnie wobec zrenaturalizowanej części ludzkiego gatunku. Dodatkowo opancerzony ulubioną muzyką z moich własnych płytek, a jeśli nawet dopuszczam tam do siebie głosy polityków z radia, to tylko dlatego, że mogę pomiędzy nimi do woli zapować. Z tego właśnie bezpiecznego wnętrza widzę, jak pokrywające od zawsze nasze regionalne sarmackie imperium błotniste ścieki (nad którymi półtora wieku temu ubolewał tyleż radykalny, co bezsilny pozytywistyczny modernizator Litwos-Sienkiewicz, a które pozostawały błotniste i nie zawsze przejezdne także po piętnastu latach „suwerennej polskiej transformacji” po roku 1989), dziś zmieniły się w asfaltowe drogi, zwykle z chodnikami. W prawie każdej już gminie Mazowsza, Pomorza, Małopolski… – pomiędzy którymi nieustannie krążę.
Nie jestem też przeciwnikiem podnoszenia progów referendów „odwoławczych”. Nie chcę bowiem w jakimkolwiek stopniu ułatwiać odwoływania prezydentów miast ludziom, którzy nie potrafią ich wybrać. Ani też nie chcę ułatwiać możliwości blokowania ustaw tym ludziom i środowiskom, które nie potrafią wyposażyć się w polityczne narzędzia pozwalające te ustawy uchwalać. Nie w tym kraju, nie z naszą tradycją słabej i źle zorganizowanej władzy.
I narodu „dumnego”, dopóki nie pogrozi mu knutem jakaś obca autorytarna władza, bo wtedy jego duma wyżywa się już wyłącznie w domowej „polityce historycznej” (parafraza za Stanisław Brzozowski, Płomienie).
I to by było na tyle, jeśli chodzi o moją obronę status quo. A teraz coś na drugą nóżkę, powiedzmy, że lewą, chociaż informacja, o której doniósł właśnie „Dziennik. Gazeta Prawna” powinna kompromitować rząd (jeśli ta decyzja zostanie zrealizowana) w oczach zarówno lewicy, jak też liberalnego centrum, a wreszcie konserwatystów (których w Polsce nie ma, gdyż drogą selekcji naturalnej zostali zeżarci przez reakcyjnych dzikusów). Otóż po szerokich społecznych konsultacjach Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego ze społeczeństwem pełniącym kierownicze funkcje w Ministerstwie Finansów, Rada Ministrów postanowiła usunąć z ustawy o szkolnictwie wyższym zapis przyznający najlepszym maturzystom i uczniom liceów prawo do stypendium naukowego na pierwszym roku studiów.
Jeśli likwidowanie progresji podatkowej (umiarkowanej, nieniszczącej motywacji do twórczości i pracy, jaką niestety bywa także zysk) jest zbrodnią, to jeszcze większą zbrodnią jest blokowanie awansu społecznego w Polsce. Czyli w kraju, gdzie mobilność społeczna jest żadna, gdzie człowiekowi z dołu łatwiej jest awansować społecznie przez zmywak w Londynie, niż przez polski system edukacji, polski rynek pracy, polski „inteligencki salon” i „antysalon”… – bo we wszystkich tych miejscach preferowana jest zasada dynastyczna.
Każde działanie rządu dodatkowo blokujące awans społeczny (a każde ograniczenie zakresu stypendiów naukowych takim działaniem jest) to w dodatku więcej niż zbrodnia, to błąd z punktu widzenia interesów władzy strzegącej status quo, ponieważ zostawia w dołkach startowych ludzi wyjątkowo utalentowanych, ludzi wyjątkowo ambitnych, ludzi obdarzonych ponadprzeciętną motywacją do pracy – tylko dlatego, że ich rodzice nie dostarczyli im nepotycznych czy finansowych dopalaczy pomagających przetrwać w wielkim mieście na najtrudniejszym pod tym względem pierwszym roku studiów. Tacy ludzie wyjątkowo pracowici, wyjątkowo utalentowani, wyjątkowo ambitni… pozostawieni na dole będą kiedyś największym zagrożeniem dla władzy, która pozwoliła im na dole pozostać, nie chciała im pomóc z tego dołu wyjść. Po co był cały ten politycznie kosztowny dla Platformy bełkot na temat sześciolatków w szkołach jako drogi do wyrównania szans edukacyjnych, kiedy potem podcina się skrzydła najlepszym maturzystom z małych miasteczek i wsi, z rodzin, które nie są rodzinami Tusków, Sienkiewiczów, Kluzik-Rostkowskich (wymieniam nazwiska tych członków rządu, co do których mam choćby nadzieję, że mogą tę argumentację zrozumieć)?
Sienkiewicz jest co prawda z „tych Sienkiewiczów”, ale to w końcu magnateria nie „mieczowa”, ale przede wszystkim „piórowa”, „literacka”. Joanna Kluzik-Rostkowska powinna rozumieć, że decyzja rządu o likwidacji stypendiów naukowych dla studentów pierwszego roku to społeczna zbrodnia i polityczny błąd, bo sama jest przykładem zawziętego i zdeterminowanego, udanego społecznego awansu. Tusk powinien to rozumieć, bo sam jest dzieckiem kolejarza z Pomorza, a nie kresowego szlachcica. Jeśli decyzja o odebraniu stypendiów naukowych studentom pierwszego roku polskich wyższych uczelni zostanie przez tych ludzi utrzymana, będzie to potwierdzało moją narastającą obawę, że nowe polskie mieszczaństwo (i jego najsilniejsza polityczna reprezentacja), zamiast emancypacji i wyczekiwanej bez skutku „przez tak liczne wieki” społecznej zmiany w tym kraju, mogą nam zafundować powrót do tradycyjnego polskiego feudum. A zamiast dumy z własnego społecznego awansu, mogą popaść w groteskowy snobizm na magnatów i szlachetków, którzy kiedyś tę Polskę zniszczyli, a tutejszy lud na całe wieki naznaczyli piętnem niewolniczym – więc naprawdę nie ma się na kogo snobować. Choćby nauczyciele z „elitarnych” katolickich szkół nowej polskiej Konfrreformacji mówili nowym polskim mieszczanom i ich dzieciom coś przeciwnego.
Wskaźniki awansu społecznego, wskaźniki mobilności społecznej, dziś w Polsce fatalne, są dla mnie ważniejsze od zegara Balcerowicza.
A jeśli nie są dla was – panowie i panie z rządu Platformy Obywatelskiej – kręcicie powróz na szyję własną, ale także na szyję nowego polskiego mieszczaństwa, które mieliście doprowadzić do dominacji i władzy. Jeśli zamiast na większą równość i odblokowany awans społeczny postawicie na reprodukcję feudalizmu i na torysowsko-szlachetkowaty snobizm, zastąpią was u władzy Kaczyński i Gowin – najbardziej naturalna reakcyjna koalicja rządowa w kraju, którego nowe mieszczaństwo utraciło emancypacyjną energię.
Wtedy będę się już tylko modlił o wielką koalicję – z SLD, z Twoim Ruchem, z kimkolwiek na lewo od was, kto potrafi wam efektywnie, politycznie przypomnieć, że wy również nie pochodzicie z pałaców, ale z blokowisk późnego PRL-u. I bez stypendiów socjalnych i naukowych, kto wie, gdzie byście teraz byli. W każdy razie na pewno nie bylibyście u władzy.