Cezary Michalski

Niczego mi tak nie żal jak porcelany

Jest złudzeniem, że jeśli liberalna demokracja potrafi „wysiedlić z Europy muzułmanów”, liberalną demokracją jeszcze pozostanie.

Internet nie myśli, internet reaguje. Mógłbym powiedzieć „ludzie używający internetu”, ale oznaczałoby to, że zapomniałem stary McLuhanowski banał, że medium to przekaz.

Po zamachu na „Charlie Hebdo” i „odpryskowych” atakach w Paryżu, wyodrębniają się pomału podstawowe reakcje polskiego internetu (nie są tak odległe od reakcji internetu uniwersalnego, co najwyżej mamy do czynienia z przesunięciem proporcji, jak to zwykle w Polsce, na korzyść fanatyzmu).

Jest zatem empatia dla „wierzących” (mój cudzysłów jak zwykle oznacza chęć zaznaczenia subtelnej różnicy pomiędzy wiarą religijną a „zemstą Boga”), którzy ukarali „niewiernych” („worki skórno-mięśniowe”, „cywilizację śmierci”…) za bluźnierstwo, którego medium „Charlie Hebdo” faktycznie jest od chwili swego powstania. Tomasz Terlikowski wyraził tę empatię wprost, bo jest trochę autystą. Inni „wierzący” w polskich mediach czuli się bardziej skrępowani, bo jednak antyislamskość jest na polskiej prawicy odruchem kolankowym, a z własnym naturalnym rynkiem czytelniczym lepiej nie zadzierać. Kiedy jednak Terlikowski przekroczył już najdalszą granicę, w jego ślady poszli bardziej ostrożni i oportunistyczni Łukasz Warzecha i bracia Karnowscy.

A w końcu cały polski obóz „zemsty Boga” (powtarzam, nie mylić z chrześcijaństwem ani żadną inną religią) wydał z siebie okrzyk: „Nie jesteśmy »Charlie Hebdo«!” (jakby ktoś mógł mieć wątpliwości).

Jest też – w Polsce bez porównania bardziej mniejszościowa niż np. w Wielkiej Brytanii – odpowiedź radykalnie postkolonialnej lewicy uważającej, że w Paryżu wyraził się słuszny gniew uciśnionego ludu peryferii globalizacji. A „zemstę Boga” da się nakarmić i obłaskawić jeszcze większym wycofaniem „europocentrycznego” Oświecenia, „białej” świeckości, jeszcze głębszym przenegocjowaniem „skompromitowanych wartości Zachodu” z szariatem, z obrzezaniem dziewczynek, ze skazywaniem za „propagandę homoseksualną”, z „leczeniem” lesbijek zbiorowymi gwałtami… itp. przejawami suwerennych kulturowych tradycji i dumy peryferii.

Najbardziej niespójna i nielogiczna jest jednak reakcja polskiej neokońskiej „prozachodniej” prawicy. Nieco bardziej świeckiej i nieco mniej fundamentalistycznej niż Tomasz Terlikowski. Polscy internetowi neokoni domagają się, aby „w obronie zachodniej wolności”, „w obronie Charlie Hebdo” „wyrzucić wreszcie muzułmanów z Europy”. Dlaczego jest to odpowiedź najbardziej niespójna i nielogiczna? Otóż ostatni politycy w Europie, którzy potrafili wysiedlać ludzi w ilościach kilkudziesięciu milionów, to byli Hitler i Stalin. Liberalna demokracja (cokolwiek złego powie o niej „antysystemowa prawica” i „antysystemowa lewica”) takich rzeczy zrobić po prostu nie umie. Szczególnie u siebie, w centrum, w Europie. Kurtzem można być tylko w koloniach. Porządne liberalno-demokratyczne imperium globalizacji, kiedy Kurtz chce wracać z kolonii do Londynu, Paryża, Brukseli czy Waszyngtonu, każe mu jednak – oczywiście po wysłaniu wcześniej do „centrum” zakontraktowanego transportu kości słoniowej czy ropy – przebrać się w garnitur, przypomnieć sobie Deklarację Praw Człowieka i Obywatela, ewentualnie wyjąć ze zbutwiałej w tropikach walizki zardzewiały krzyżyk, wypucować i zawiesić go sobie na szyi. A jeśli Kurtz nie umie już tego zrobić, porządne liberalno-demokratyczne imperium globalizacji zamyka go w wariatkowie. Nawet „podtapianie” przeprowadzano przecież w Polsce czy w Rumunii, a nie w piwnicach Białego Domu czy Langley.

Jest zatem złudzeniem, że jeśli liberalna demokracja potrafi „wysiedlić z Europy muzułmanów”, liberalną demokracją jeszcze pozostanie. Jest też zatem złudzeniem, że jeśli Marine Le Pen czy inny analogiczny polityk lub polityczka zostaną wybrani po to, by w Europie rozpocząć „wojnę cywilizacji z islamem”, taki „obrońca Zachodu” będzie tolerować istnienie „Charlie Hebdo”. Szczególnie kiedy na łamach tego tygodnika ukaże się karykatura nowego lidera lub nowej liderki „białego Zachodu” w tej samej stylistyce, w jakiej wcześniej rysowano tam fundamentalistów chrześcijańskich, islamskich albo żydowskich.

Jeśli zdołamy w Europie przeprowadzić „ostateczne rozwiązanie kwestii islamskiej”, znikną nie tylko muzułmanie, ale także liberalne wolności, które to „ostateczne rozwiązanie” miało obronić.

Oświecenie, mimo że zaczęło się w Szkocji, Anglii, Holandii i Francji, nigdy nie zdefiniowało swoich wartości jako wartości „tylko dla białych”. Tak jak „tylko dla tej czy innej rasy”, „tego czy innego narodu” nie był przeznaczony emancypacyjny impuls trzech monoteizmów. Cokolwiek powiedzieliby nam na ten temat ci kapłani i publicystyczni ortodoksi trzech monoteizmów, którzy przeszli już z judaizmu, chrześcijaństwa oraz islamu na prostsze, na swój sposób nowocześniejsze i bardziej nihilistyczne pozycje „zemsty Boga”.

Kiedy zatem polski internet syci się wizją „ostatecznego rozwiązania kwestii islamskiej w Europie” jako odpowiedzią na zamachy w Paryżu, a smętni i pozbawieni szczęśliwie jakiejkolwiek faktycznej siły chłoptasie z podbitymi oczami i w niewypranych gaciach siadają za klawiaturą swoich laptopów, żeby przeżywać krwawe fantazje władzy, której nie mają i nie dostaną nigdy, tym bardziej trzeba szukać takiej definicji Europy, której warto bronić. I takich metod, które sprawią, że nie stracimy w tej walce tego, czego chcemy bronić.

Dopóki przetrwa Europa, jakiej ja chcę bronić, odpowiedź na terror islamski, tak jak na każdy inny, będzie policyjna i będzie społeczna.

Odpowiedź policyjna będzie polegała na jeszcze bardziej zdeterminowanym niszczeniu terroryzmu i jego logistycznego zaplecza. Będzie się w niej niestety mieścić jeszcze więcej prewencyjnej inwigilacji, a nawet prawdopodobnie znów jakieś „podtapianie”. Odpowiedź społeczna to będzie jeszcze więcej bardziej zdeterminowanych programów ekonomicznej i społecznej integracji.

To brzmi jak banał, ale niestety nie jest banałem. Po pierwsze dlatego, że nie wiemy, czy przestraszone francuskie i europejskie społeczeństwo zadowoli się taką odpowiedzią. Tym bardziej, że nie zapobiegnie ona kolejnym zamachom. Po drugie dlatego, że wiemy doskonale, iż odpowiedź policyjna zawsze zmniejsza skuteczność odpowiedzi społecznej. Ludzie – nie tylko Arabowie – prewencyjnie podejrzewani o fanatyzm stają się fanatykami w większej proporcji niż ludzie, na których takie podejrzenie w sposób praktyczny nie ciąży.

Ale jeśli chcemy ocalić Europę, przed islamistami, przed Breivikiem i przed FN, musimy nauczyć się żyć w pełnej przemocy codzienności globalizacji. Wiara w to, że zostawi się w Kongo zarówno Kurtza, jak też „wszystkich dzikich, których trzeba zabić” (cyt. za Jądro ciemności) jest taką samą utopią jak utopia doskonałego multikulturalizmu, jak wiara w całkowicie pozbawiony przemocy „dialog” centrum i peryferii.

Już za półtora tygodnia znajdę się na parę dni w mojej ulubionej stolicy Zachodu, w Paryżu. Kupię tam i pospiesznie przeczytam najnowszą książkę Michela Houellebecqa Soumission (co oznacza „uległość”, „poddaństwo”; Houellebecq akurat doskonale wie, że po arabsku także „islam” oznacza właśnie „uległość”, „poddaństwo”, podporządkowanie Bogu i Prawu, szariatowi). Ze streszczeń i cytatów wiemy, że Houellebecq opisuje w tej książce Francję, która już w 2022 roku znajduje się pod władzą islamistów. Scenariusz niezbyt prawdopodobny, bo kiedy rzeczywiście dochodzi do „ostatecznego rozwiązania”, to jednak nie mniejszość, nawet 7-procentowa tak jak muzułmanie we Francji, ale zmobilizowana większość (we Francji wciąż „biała”) zaczyna stanowić prawa, czy raczej wprowadza arbitralne bezprawie.

Ale dla mnie ciekawe jest jedno: czy ważny w moim życiu pisarz zmienił się już w Cejrowskiego i stał się po prostu werblistą „wojny cywilizacji w Europie”? Jeśli tak, mam nadzieję, że znajdę w sobie odwagę, żeby to głośno powiedzieć samemu sobie i innym. Wciąż jednak mam nadzieję, że Houellebecq Cejrowskim się nie stał. I Soumission będzie książką o oportunizmie Francuzów jako wspólnoty i o samotności jednostek. A jest to oportunizm podobny do oportunizmu Polaków. I wielu innych narodów, które kiedyś może były „historyczne”, ale od kiedy „historyczne” być przestały – Polska grubo ponad 300 lat temu, Francja po przegranej Napoleona – zwykle ukrywają swój praktyczny oportunistyczny realizm pod maską radykalnego gadulstwa. Polacy pod zaborami, w PRL-u, w coraz bardziej „katolickiej III RP”. Francuzi za Restauracji osadzonej w ich kraju przez zwycięskie mocarstwa, potem pod Napoleonem III, potem pod rządami Vichy…

Ale to wszystko są tylko dywagacje na temat książki, którą zacznę czytać dopiero za dziesięć dni, na zgliszczach „Charlie Hebdo”. Poza oczywiście życiem każdego pojedynczego człowieka, które ma jednak pierwszeństwo przed wszystkim innym (także przed wszystkimi bogami), bo wszystko inne (także wszyscy bogowie) z niego się bierze, niczego mi proszę pana tak nie żal jak literatury (parafraza za Czesław Miłosz, Piosenka o porcelanie), szczególnie tej literatury, która kiedykolwiek była dla mnie istotna. Zatem po zamachu na „Charlie Hebdo” ważne są dla mnie właściwie tylko dwa pytania. Czy liberalno-demokratyczna Europa przetrwa „wojnę cywilizacji” we Francji. I czy „wojnę cywilizacji” we Francji przetrwa pisarstwo Houellebecqa.

Nie chodzi mi o to, czy jego książki będą się lepiej czy gorzej sprzedawać, bo na pewno lepiej. Zamachy 11 września 2001 wywindowały Platformę, także zamach na „Charlie Hebdo” zagwarantuje Soumission sprzedażowe szczyty. Ale czy Houellebecq przetrwa swoją antyislamską jazdę jako pisarz, jako dziwaczny i niepewny prozatorski strażnik zasady prawa powszechnego, jako jeden z najlepszych korepetytorów ćwiczeń z bezstronności, jako bojownik „prawdy powieściowej przeciwko romantycznemu kłamstwu” (cyt. za Rene Girard)? To wszystko zamierzam sprawdzić w Paryżu już za dziesięć dni.

Dziennik Opinii o zamachu we Francji:


Bernard Osser: Wolność słowa we Francji jest nie do zabicia

Juan Cole: Ekstremizm żywi się ekstremizmem

Patrycja Sasnal: Nie nakręcajmy błędnego koła nastrojów antymuzułmańskich

Jakub Majmurek: Obraz wolny, wolność ubezpieczający

Czytaj także:

Paul Scheffer: Muzułmanom nie potrzeba tolerancji

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Cezary Michalski
Cezary Michalski
Komentator Krytyki Politycznej
Publicysta, eseista, prozaik. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem również slawistykę w Paryżu. Pracował tam jako sekretarz Józefa Czapskiego. Był redaktorem pism „brulion” i „Debata”, jego teksty ukazywały się w „Arcanach”, „Frondzie” i „Tygodniku Literackim”. Współpracował z Radiem Plus, TV Puls, „Życiem” i „Tygodnikiem Solidarność”. W czasach rządów AWS był sekretarzem Rady ds. Inicjatyw Wydawniczych i Upowszechniania Kultury. Wraz z Kingą Dunin i Sławomirem Sierakowskim prowadził program Lepsze książki w TVP Kultura. W latach 2006 – 2008 był zastępcą redaktora naczelnego gazety „Dziennik Polska-Europa-Świat”, a do połowy 2009 roku publicystą tego pisma. Współpracuje z Wydawnictwem Czerwono-Czarne. Aktualnie jest komentatorem Krytyki Politycznej
Zamknij