Dlaczego w polskim społeczeństwie nostalgia za Gierkiem wciąż jest politycznie skuteczna? Dlaczego w związku z tym używają jej tacy polityczni profesjonaliści jak Jarosław Kaczyński (kampania prezydencka), Donald Tusk (kampania parlamentarna) i Leszek Miller (rok Edwarda Gierka)? Nie napiszę nic, czego w swoim bardzo dobrym i bardzo przejrzystym tekście nie napisałby już Jakub Majmurek, ale powtórzyć niektóre argumenty warto.
Dla pokolenia naszych rodziców (nie piszę o niczyich konkretnych rodzicach, a jedynie o pewnym pokoleniowym typie, co pozwala mi uniknąć wszelkich niedyskrecji) rzeczywistość PRL (wielość rzeczywistości, spośród których rzeczywistość gierkowska wydawała się najbardziej pozbawiona cieni) była to rzeczywistość awansu społecznego, a także rzeczywistość pierwszego i ostatniego w ich życiu uporządkowanego ładu społecznego, pełnego rozpoznawalnych ról społecznych – robotnika, chłopa, inteligenta czy urzędnika z PRL-owskiego awansu. Role te pozwalały nawet pisać dobre książki antypeerelowskie i robić dobre antypeerelowskie filmy (Aktorzy prowincjonalni, Bez znieczulenia, Przypadek). Większość z moich rówieśników (chyba że będziemy kłamać na temat swojego pochodzenia, jak to często robimy) nie pochodzi z wielopokoleniowych rodzin inteligenckich czy arystokratycznych. W rodzinach większości z nas pierwszy inżynier, oficer, profesor uniwersytetu, urzędnik państwowy… pojawił się pomiędzy 1950 a 1980 rokiem. Nawet w „Solidarności” byliśmy zakochani nie dlatego, że obiecywała przywrócić majątki książętom Czetwertyńskim i innym przedstawicielom historycznej farsy, ale dlatego, że nam, społecznym mieszańcom, pozwalała „romantycznie” wyczyścić ze swojej świadomości klasowej wszelkie dwuznaczności awansu naszych własnych rodzin.
Nostalgia za Gierkiem to zatem nostalgia pokolenia naszych rodziców za ich własnym awansem społecznym, który wraz z upadkiem społeczno-geopolitycznego kontekstu tego awansu obrócił się w gówno. Wielu przedstawicieli tamtego pokolenia nigdy już nie odzyskało i nie odzyska żadnego twardego społecznego gruntu pod nogami. Umierają i będą umierać w straszliwych męczarniach wynikających z niepewności własnego statusu społecznego. W tej sytuacji nostalgia gierkowska pełni funkcję głębokiej socjopsychologicznej terapii.
Po drugie, za Gierka doszło do jeszcze głębszego niż za Gomułki pogodzenia państwa realnego socjalizmu z Kościołem. I nie przypadkiem Prymas Tysiąclecia w apogeum Sierpnia, z szańców Częstochowy wzywał robotników do zakończenia strajków i oszczędzenia Gierka (czego zresztą robotnicy nie posłuchali czy raczej udali, że nie słyszą). Poza politycznym realizmem Prymas wyrażał również szczere przekonanie, że po obaleniu Gierka Kościół (oczywiście w ówczesnych geopolitycznych realiach) nie będzie miał na czele PRL-u nikogo lepszego niż Gierek. Prymas Tysiąclecia się nie mylił. Świat Gierka był to świat obyczajowo tak konserwatywny, że jego mieszkańcy, gdyby im pokazać Biedronia czy Grodzką nie okazaliby nawet agresji (wówczas, bo dziś już okazują). Zupełnie nie rozumieliby bowiem, o co chodzi, interpretowaliby te postacie w konwencji swoich ulubionych satyryków: Andrzeja Rosiewicza czy Marcina Wolskiego, a nie w kontekście jakkolwiek rozumianej emancypacji.
To wszystko są argumenty konserwatywne lub skrajnie konserwatywne (to nie epitet, a tylko diagnoza), jak w przypadku większości zresztą nostalgii. Do ośmielania współczesnej polityki gospodarczej państwa „gierkowszczyzna” też się nie nadaje. Wówczas wszystkie narzędzia ekonomiczne były w ręku państwa, więc każda polityka gospodarcza musiała być polityką gospodarczą państwa. Nie posuwa nas to do przodu w żaden sposób, podobnie jak np. próba ośmielania Tuska Fidelem Castro do szybszego tworzenia Spółki Inwestycje Polskie.
Dzisiejszy Miller ma swój pakiet „nawrócenia się na lewicowość”, „przyzwolenia na lewicowość”. Należą do niego działania SLD-owskich władz Częstochowy w sprawie in vitro, przeproszenie się z zasadą progresji podatkowej, a nawet śpiewanie Murów związkowcom „Solidarności” przy okazji wspólnego protestu przeciwko podniesieniu wieku emerytalnego. Ale akurat mówiąc „Gierek”, Miller nie ściga się z nikim o lewicowy elektorat, ale jest jeszcze jednym – ostatnio po Piechocińskim z jego pochyleniem ku Kowalowi i Ziobrze – polskim politykiem uważającym, że Polską może rządzić tylko ktoś, kto pozyska dominujący elektorat zachowawczy (także „nostalgiczny”). Zatem mówiąc „Gierek”, Miller chce konkurować z Kaczyńskim, o elektorat Kaczyńskiego.
Ja bym nawet wolał, choćby z uwagi na większą przewidywalność w polityce zagranicznej i europejskiej, Millera zarządzającego elektoratem Kaczyńskiego niż Kaczyńskiego zarządzającego tym elektoratem. Ale odebranie Gierka Kaczyńskiemu przez Millera nie jest możliwe z prostego powodu. Miller dokonał najbardziej zdecydowanych działań zrywających wszelkie PRL-owskie nostalgie swojej własnej formacji. I ja – potworny ideowy i polityczny mieszaniec – akurat za to nie umiem go atakować. To mi się akurat w jego politycznej biografii wydaje wyjątkowo ciekawe. Otóż, kiedy znaczna część jego formacji – w imię nostalgii, a nie jakiegoś własnego pomysłu geopolitycznego – była jeszcze przeciwko NATO (szczególnie po NATO-wskiej interwencji na Bałkanach), Miller uznał integrację z zachodnimi strukturami obronnymi za polityczny priorytet w nowej sytuacji geopolitycznej Polski. To on wziął na siebie uniewinnienie Kuklińskiego, co było dla Amerykanów ważnym elementem pakietu związanego z przyjmowaniem Polski do NATO. Bał się tego zarówno Wałęsa, jak też wszyscy inni sympatyczniejsi liderzy „postkomunistów”. Jak wieść gminna niesie, to on po powrocie z USA poszedł do „generała”, żeby mu o tym powiedzieć. Wszyscy w SLD chcieli Polskę do NATO „wprowadzać”, ale do „generała” nikt nie chciał pójść. A Miller do „generała” poszedł, powiedział mu, że to formacja, którą „generał” osłonił i namaścił uniewinniła Kuklińskiego, i zniósł gorycz „generała”. Z powodu takich gestów zasługiwał na pozycję lidera swojej formacji. Także z powodu tego, że całej swojej formacji potrafił przedstawić akcesyjne negocjacje z UE jako priorytet polityki polskiej w latach 2001–2003. Także swoje najbardziej może kontrowersyjne z punktu widzenia lewicy młodej i każdej fascynacje liberalizmem gospodarczym Miller osłaniał Blairem i Schroederem, wówczas najbardziej modnymi nazwiskami zachodniej socjaldemokracji. To znów był wybór lokujący go na antypodach gierkowskiej nostalgii. Także jako metody politycznej.
Zatem jeśli dziś Miller mówi „Gierek”, to znaczy, że albo pożegnał się już z myślą o władzy i wybrał autentyzm folgowania własnej nostalgii (w co nie wierzę, on nadal kontroluje swoje życie emocjonalne), albo też uważa, że gierkowska nostalgia może być (wciąż? znowu?) skutecznym narzędziem walki o powiększenie elektoratu lewicy w Polsce. Jeśli prawdziwa jest druga interpretacja, sądzę, że się myli. Kaczyński jest i pozostanie w obsługiwaniu gierkowskiej i PRL-owskiej nostalgii bardziej skuteczny. Nie ma na swoich rękach odpowiedzialności za budowanie i rządzenie III RP, państwem nowej, zdecydowanie niegierkowskiej formacji ustrojowej. Jego rządy były tak krótkie i tak nieudane, tak niewiele zmieniły, że nawet jeśli pominiemy „sztandar IV RP”, to i tak nie ma o czym mówić, jeśli chodzi o jego współodpowiedzialność za kształt III RP. Tymczasem Miller rządził świadomie i z głębokimi konsekwencjami. Jako pierwszy stworzył też partię wodzowską, dziś symbol skuteczności w polskim systemie partyjnym. W dodatku jego partia wodzowska była bardziej demokratyczna niż później PiS i PO. Dawała realną podmiotowość baronom, którzy zresztą później pierwsi, korzystając z tej podmiotowości, Millera i własną formację zagryźli.
Kiedy zatem Miller mówi „Gierek”, nie odczuwam wobec niego takiej niechęci, jak wówczas, kiedy „Gierek” mówi Kaczyński, a jego przyboczni antykomuniści w rodzaju Mariusza Kamińskiego, zamiast organizować protestacyjne pikiety potulnie milczą, bo od dawna pokoleniowy kręgosłup mają połamany. Kiedy Miller mówi „Gierek” nie odczuwam wściekłości ani nawet niechęci. Odczuwam tylko smutek. Z tego powodu, że i on uznał skrajnie zachowawczą zasadę nostalgii za dominującą siłę polityczną w dzisiejszej Polsce.