Agata Bielik-Robson

Zajeżdżanie Smoleńska

Wieści o potędze Rosji, które rozsiewa Putinowska propaganda, podchwytuje w pierwszej kolejności prawica.

Kampania wyborcza się rozkręca, a my, tak zwani obserwatorzy sceny (bo jest to niezła scena, indeed), zadajemy sobie pytanie, które nieuchronnie przy tej okazji powraca cyklicznie, jak powodzie i inne klęski naturalne: ile jeszcze PiS ugra na Smoleńsku? Zdaję sobie sprawę, że to, co tu teraz napiszę, zostanie policzone mi jako kolejna obraza narodowej świętości, a następnie skrzętnie zarchiwizowane przez sekretarzy Jarosława Kaczyńskiego, który nieraz zapowiadał (my też pamiętamy), że kiedy dojdzie do władzy, wszystkim tym, którzy nie uszanowali pamięci po zmarłym bracie, wytoczy proces. Mnie jednak wydaje się, że taki proces powinien on w pierwszym rzędzie wytoczyć samemu sobie, bo nie ma większego despektu niż polityczna instrumentalizacja katastrofy smoleńskiej, a na tym PiS jedzie już od czterech lat – i mimo że kobyłka słabnie, jechać nie przestaje.

Nawet kiedy upada hipoteza o zamachu, w którą nie chce już inwestować sam ksiądz Rydzyk, dotąd wierny sojusznik Macierewicza, to „smoleńszczyków” nie zniechęca. Mają bowiem w zanadrzu nową strategię, którą teraz, po wydarzeniach na Ukrainie, dyktuje im powrót zimnowojennej atmosfery. Gdyby to nie była wyjątkowo źle „pomieszana metafora”, powiedziałabym, że PiS-owi zależy dziś bardzo na odgrzewaniu zimnej wojny, bo skoro nie może już wiele ugrać na hipotezie zamachowej, wciąż jeszcze może wiele zyskać na atawistycznej nienawiści do Rosji.

Adam Hofman, który w Kropce nad i zaprezentował Monice Olejnik zdjęcie Tuska z Putinem, z tym pierwszym w geście żółwika, wyglądał po prostu żałośnie. Jego komentarz, że zdjęcie to mówi więcej niż tysiąc słów, należałoby chyba wziąć całkiem dosłownie, bo nic, co na ten temat miał do powiedzenia, nie miało żadnego sensu. Jak choćby to, że fotografia ta wyraża serwilistyczną postawę polskiego rządu wobec polityka, którego dziś wielu uważa za wcielenie Hitlera. Na pytanie Moniki Olejnik, co w istocie ma piernik do wiatraka, Hofman, niczym niezrażony, odpowiedział, że wszystko: tu przecież Tusk płaszczy się przed Putinem, o którym dziś wiemy, że jest Hitlerem.

Co w narzeczu PiS-owym, w którym nie istnieje czas przeszły, teraźniejszy i przyszły, tylko jeden ponury bezczas, znaczy: my zawsze wiedzieliśmy, kim jest Putin – a Tusk nie wie tego nawet do dziś.

Nawet więc jeśli w Smoleńsku nie doszło do zamachu, to nadal możemy nim grać w naszej odwiecznej walce z polskojęzycznym rządem, który tak wtedy, jak i dziś, wobec Ukrainy, wykazuje się tą samą zdradziecką spolegliwością wobec Rosji. I tak jak nie uchronił on Polaków przez upokorzeniem, jakim był napastliwy i szyderczy raport Anodiny – tak dziś nie uchroni Polaków przed rosyjską interwencją, która, zgodnie z proroczą wizją Lecha Kaczyńskiego, najpierw połknęła Gruzję, następnie Ukrainę, a zaraz zabierze się za kraje bałtyckie oraz Polskę.

Choć więc z racjonalnego punktu widzenia Hofman ze swoją planszą (swoją drogą, co z tymi planszami ostatnio? To jakaś nowa moda po poglądowych akcjach księdza Oko?) zaprezentował się żałośnie, to z perspektywy logiki emocjonalnej miało to, niestety, sens – a, jak wiadomo, tylko ta ostatnio liczy się w grach wyborczych, w Polsce zwłaszcza. Aneksja Krymu dostarczyła PiS-owi pretekstu, by po upadku hipotezy o zamachu pojechać dalej na Smoleńsku, w nowo odgrzanym kontekście zimnej wojny: kontekście, który przemawia do wszystkich i budzi najbardziej atawistyczne lęki. To łatwy łup, ale PiS-owy populizm zawsze idzie na największą łatwiznę, także tym razem.

Wszyscy jesteśmy „dziećmi zimnej wojny”, niektórzy jednak chcieliby już dorosnąć i otrząsnąć się z zimnowojennej logiki jak z „dziecięcej choroby”. Nikt zatem nie kwestionuje faktu, że po upadku komunizmu Rosja stanowiła i nadal stanowi problem, którego światowa polityka nie potrafi rozwiązać – jednak prosty powrót do zimnowojennego warmongeryzmu, na jaki stawia PiS, nie jest żadnym rozwiązaniem. Dlatego też tak ostatnio radośnie komentowany przez prawicę, kąśliwy artykuł Ireny Lasoty pt. Michnik zagniewany, ogłoszony w „Rzeczpospolitej”, którego celem jest demaskacja Michnikowej strategii „łaszenia się do Putina”, niczego nie dowodzi, oprócz tego, że Michnik – podobnie zresztą jak wysoko ceniony przez neokońską Lasotę G. W. Bush – próbowali znaleźć dla Putina miejsce w nowym światowym ładzie. A jeśli im się nie udało, bo Rosja powróciła do swego imperialnego układu domyślnego, to nie znaczy, że jest to powód do wielkiej satysfakcji i symetrycznego powrotu na z góry upatrzone stanowisko zimnej wojny.

To raczej powód do wspólnego i solidarnego zaniepokojenia, które byłoby jedyną odpowiedzialną reakcją na krymską aneksję – podczas gdy radosny wybuch Schadenfreude jest w tym kontekście jedynie infantylnym i zupełnie jałowym odruchem.

Poza tym dlaczego akurat wymierzonym w Adama Michnika? Czy wszelkich możliwych „łaszeń”, jeśli takie w ogóle miały miejsce, ze strony Michnika czy Tuska, nie przebija rozczulająca ufność G. W. Busha, który do dziś dnia uznaje Putina za dobrego przyjaciela, godnego odwiedzin w jego prywatnym ranczo? Wystarczy rzucić okiem na portret, jaki wymałował Bush-artysta, na którym Putin wypada tak męsko, że wizerunek ten dystansuje wszystkie switfocie wykonane Putinowi przez jego własnych propagandystów.

Ale regres do retoryki zimnowojennej jest nie tylko tanim chwytem – jest także zwyczajnie nieprawdziwy. Stawia Polskę i Zachód w fałszywej sytuacji, która nie ma nic wspólnego ze stanem rzeczywistym, czyli z faktem, z którym tak trudno pogodzić się polskiej i neokońskiej prawicy, że Rosja zimną wojnę przegrała. Paradoks regresu do zimnej wojny polega na tym, że ci, którzy tak ochoczo z Rosją komunistyczną walczyli, prześlepili moment, w którym Rosja poniosła klęskę. Psychologia zna to zjawisko, które nazywa się przecenieniem potęgi wroga: im dłużej z czymś walczymy, tym bardziej wydaje się nam, że wróg jest silniejszy i w istocie nie do pokonania. Po latach zmagań wiara w potęgę wroga okazuje się nieobalalna: cokolwiek się stanie, polska prawica i amerykańscy neokoni będą wciąż opowiadać o niezwyciężonej mocy Rosji, która po raz kolejny zakpiła sobie ze słabego Zachodu.

Tymczasem rację ma raczej Obama, który po kryzysie ukraińskim wskazał wyraźnie na wygranego, którym jest demoliberalny Zachód: Ukraina wypowiedziała posłuszeństwo rosyjskiej strefie wpływów i choć zapłaciła za to Krymem, otwarła sobie tym samym drogę do Unii. Putin natomiast, wiedząc, że przegrywa kolejne rozdanie, musiał tę przegraną zakryć przed własnym ludem, który od lat pompuje imperialną samowiedzą, mającą temuż ludowi zastąpić dobrobyt.
 

Jest więc smutnym paradoksem, że wieści o potędze Rosji, które rozsiewa Putinowska propaganda, podchwytuje w pierwszej kolejności prawica, tym samym zaciągając się – jak zwykle, bez woli i wiedzy – do prorosyjskiej orkiestry. I tak jak Putinowi było na rękę histeryczne rozdrapywanie smoleńskiej katastrofy, mające skłócić i w ostateczności sparaliżować politykę w priwiślańskim kraju, tak dziś jest mu na rękę głoszenie własnej imperialnej potęgi, dzięki której – jak wyraziła się pewna młoda moskwiczanka przepytywana przez polską telewizję – „z Rosją wciąż muszą liczyć się na świecie”.

Polska prawica, znów gotowa ujeżdżać Smoleńsk w duchu zimnowojennym, zachowuje się nie tylko głupio i nieodpowiedzialnie, ale też w gruncie rzeczy wbrew deklarowanym przez siebie ideom: robi bowiem dokładnie to, czego chciałby Putin.

Do tego wcale nie trzeba być w Polsce „ruskim agentem”, wystarczy być tylko bezmyślnym sarmatą.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Agata Bielik-Robson
Agata Bielik-Robson
Filozofka
Profesorka katedry Studiów Żydowskich na Uniwersytecie w Nottingham, a także Instytutu Filozofii i Socjologii PAN. Autorka wielu książek, m.in. Na drugim brzegu nihilizmu: filozofia współczesna w poszukiwaniu podmiotu (1997), Inna nowoczesność. Pytania o współczesną formułę duchowości (2000), Duch powierzchni: rewizja romantyczna i filozofia (2004), Na pustyni. Kryptoteologie późnej nowoczesności (2008), The Saving Lie: Harold Bloom and Deconstruction (2011), Żyj i pozwól żyć (2012).
Zamknij