Miasto

Dymek: Amazonia pod Wrocławiem

„Ja wiedziałem, że tak będzie”. Te słowa klasyka przyszły mi się na myśl, gdy czytałem o złych warunkach pracy w amerykańskim gigancie.

Opisał je, w świetnym artykule dla wrocławskiej „GW”, Bartek Sadulski: zmiany po dziesięć godzin, w tym nocna od osiemnastej do piątej; przerwy po piętnaście minut i pół godziny; rytm pracy odliczany przez aplikacje i algorytmy, po 33 sekundy na paczkę; kilkadziesiąt kilometrów wydeptanych dziennie.

Podzielam wiele z emocji, które dały o sobie znać w komentarzach i w reakcjach na tekst – od rozczarowania po złość. Ale z trudem przychodzi mi zadziwienie. W sprawie Amazona i złych warunków pracy w magazynach nie ma nic dziwnego, to raczej zapowiedź nowej normy.

Nie po to rząd pod naciskiem lobby pracodawców liberalizuje kodeks pracy, żebyśmy mieli 8-godzinny dzień roboczy. Nie po to uelastycznia się w nieskończoność, do faktycznego rozpuszczenia, normy zatrudnienia, by były one godne, stabilne i pozwalały liczyć na stałą pensję. Nie po to samorządy i miasta kuszą inwestorów, żeby ci nie skorzystali z rzucanych im pod nogi darów: specjalnych stref ekonomicznych, preferencyjnych cen gruntów, przychylnego oka włodarzy miejskich, a nawet błogosławieństwa biskupów. Nie po to duża część mediów, polityczek i organizacji zrzeszających pracodawców krytykuje i ośmiesza związki, żeby mnożyły się one w nowych zakładach.

Zakłady te są zresztą coraz mniej przystosowane do jakiejkolwiek działalności poza pracą: oddalone o kilkadziesiąt kilometrów od centrów miast, zakratowane, pilnowane przez kamery i skonstruowane tak, aby kontakt z innymi pracownicami krótki, zredukowany do najbardziej utylitarnych form i anonimowy. Te „centra” i „kampusy” przypominają w równej mierze Fordowską fabrykę, co zakład pracy nadzorowanej czy inną instytucję penitencjarną. Jak może dziwić, że w takich właśnie miejscach praca najszybciej przybiera nieznośny, wyalienowany i skrajnie odhumanizowany kształt?

Miesiąc – tyle wytrzymali niektórzy pracownicy i pracownice z pierwszego naboru do Amazona. To nie miara ich cierpliwości, ale tego, jak szybko taka praca zmienia się w nieznośny kierat.

Nie ma też nic dziwnego w tym, że to akurat Polska jest miejscem, gdzie Amazon zdecydował się przenieść swoje magazyny. Egzekwowanie praw pracowniczych, w tym najbardziej podstawowych, jak terminowe wypłacanie wynagrodzeń, jest u nas, w porównaniu do reszty Europy, niesłychanie trudne. Łatwiej natomiast oskarżyć i wygrać przed sądem z pracownikami, którzy w desperacji decydują się odebrać część wynagrodzenia w towarze, łatwiej ich wyrzucić lub zwyczajnie nie przedłużyć umowy (czemuś przeciez służą te śmieciówki i typowo polski wynalazek: etatowe sprzątaczki, kasjerki, portierzy czy ochroniarze, którzy okazują się freelancerami, wykonawcami tymczasowego zlecenia albo wręcz twórcami dzieła, gdy przychodzi powiedzieć „sprawdzam”). Łatwiej wyrzucić za działalność związkową lub zablokować próby zrzeszania się pracowników, czego uczy niedawny przykład Aelii.

A zalet dla inwestorów jest przecież w Polsce więcej: choćby język debaty publicznej, której uczestnicy staną za pracodawcami murem i przypomną, że „nikt nikogo do pracy nie zmuszał”, a tak w ogóle „wiedziały gały, co brały”. „Każda prezentacja dla przyszłych pracowników zaczyna się od słów «Dzień dobry, nazywamy się Amazon. Praca u nas to dziesięć godzin ciężkiego wysiłku fizycznego, cały czas na nogach, także w nocy» . I proszę mi wierzyć, że nawet po takiej «reklamie» żaden z bezrobotnych nie ucieka. Wszyscy nadal są zainteresowani pracą. Nie słyszałam też narzekań od osób zatrudnionych w tej firmie” – mówiła jeszcze dwa tygodnie temu Beata Tymciów z Powiatowego Urzędu Pracy we Wrocławiu.

Inwestorom pomogą też liberalni publicyści, którzy podpowiedzą, że jak komuś się nie podoba Amazon Jeffa Bezosa, to mógł założyć własny. Pomogą też eksperci od sukcesu transformacji, którzy przypomną, że jesteśmy konkurencyjną gospodarką, na dorobku co prawda, ale elastyczne formy zatrudnienia to filar naszego wzrostu. Pomoże nawet Unia i polski podatnik. Ktoś za tę infrastrukturę przeciez płaci (UE), ktoś się do niej cierpliwie dokłada (klienci PKP, niedługo też Pendolino i użytkownicy autostrad), a potem ktoś z niej skorzysta – na przykład korporacje, które chętnie zasilą budżet Kajmanów, Cypru czy innego raju podatkowego.

Nie mogę się więc zdziwić, że te kilka tysięcy miejsc pracy, które Amazon „stworzył” w Polsce, to nie są posady dla ludzi. Także całkiem dosłownie, bo firma nie ukrywa, że inwestuje w automatyzację tych czynności, które w Polsce wykonują jeszcze ludzie. Amazon deleguje coraz więcej rutynowej pracy na roboty i lobbuje za zmianami w prawie o przestrzeni powietrznej w USA, żeby wszystkie przesyłki mogły być doręczane za pomocą dronów.

Tak więc nikt przed nami niczego nie ukrywał. Można było się też wsłuchać w zapowiedzi Tima Collinsa, który na tej samej konferencji prasowej, na której wicepremier Piechociński mówił, że „oferujemy inwestorom 30 tysięcy absolwentów”, opisał zalety Polski jednoznacznie i wprost: położenie geograficzne, które pozwala na ekspansję na rynki północne, zachodnie i południowe w Europie, jakość siły roboczej, infrastruktura i ogromny potencjał biznesowy. Jak ogromny? Nowe centra logistyczne w Polsce pozwolą Amazonowi na przekroczenie 100 mld dolarów obrotu w skali roku, o 26 miliardów więcej niż w roku 2013. A korzyści dla regionu? Bezrobocie na Dolnym Śląsku spadło o 0,2 pkt. proc.

Guy Standing przypominał ostatnio, że za cyfrową gospodarką i sukcesem wielu innowacyjnych rozwiązań – a Amazon stał się jednym z symboli udanego biznesu internetowego – stoi cięcie kosztów po stronie pracowników. I że konkurencja na tym właściwie nieograniczonym rynku to zawsze licytacja w dół.

Jeśli czegoś nie zrobią pracownicy w Niemczech, zrobią to w Polsce za tyle samo albo mniej. Amazon znalazł więc w Polsce to, czego szukał.

Polska to Amazonia idealna. Budujemy ją od 25 lat.

Czytaj także:

Rafał Woś: Polski pracownik ma syndrom sztokholmski



__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Dymek
Jakub Dymek
publicysta, komentator polityczny
Kulturoznawca, dziennikarz, publicysta. Absolwent MISH na Uniwersytecie Wrocławskim, studiował Gender Studies w IBL PAN i nauki polityczne na Uniwersytecie Północnej Karoliny w USA. Publikował m.in w magazynie "Dissent", "Rzeczpospolitej", "Dzienniku Gazecie Prawnej", "Tygodniku Powszechnym", Dwutygodniku, gazecie.pl. Za publikacje o tajnych więzieniach CIA w Polsce nominowany do nagrody dziennikarskiej Grand Press. 27 listopada 2017 r. Krytyka Polityczna zawiesiła z nim współpracę.
Zamknij