Nie miałam racji, mówiąc, że nie będzie radości, tylko wielka ulga: jest radość, i ulga! Empire State świeci na niebiesko na cześć Obamy i demokratów. Nowy Jork zdecydowanie się cieszy. Obama to prezydent tego miasta, w którym różnorodność jest wartością.
Początek dnia był trudny – Floryda zdecydowanie głosowała na Romneya. W trakcie głosowania, gdy coraz więcej młodych ludzi docierało do lokali wyborczych, szala poparcia przechylała się na stronę Obamy, aby w końcu zmienić się w 303 elektoralne głosy, które otrzymał. To świetna wygrana (303:206) nie pozostawia miejsca na dyskusje, które próbował zaczynać obóz Romneya. Prawie 20 procent głosujących to ludzie pomiędzy 18 – 24 rokiem życia.
Wraz z wyborem prezydenta poszczególne stany głosowały na wiele ważnych inicjatyw – między innymi za zniesieniem drakońskiego prawa „three strikes” w Kalifornii, legalizacją marihuany w Waszyngtonie i Kolorado oraz małżeństw osób tej samej płci w Maine i Maryland.
Kilka powyborczych przemyśleń: bez głosów mniejszości i młodych nie można wygrać wyborów w Stanach Zjednoczonych; jest dość powszechna zgoda na podniesienie podatków dla najbogatszych; druga kadencja Obamy to szansa na wywiązanie się z obietnic z 2008 roku; demokraci, choć marudzili, wsparli swojego prezydenta – głosowało na niego 92 procent demokratów, kobiety stają się ogromną siłą wyborczą.
Mam nadzieję, że Yes-We-Can-Obama powrócił i że druga kadencja to będzie czas rzadszych kompromisów, a odważniejszych przemian.