Od dawna nikt nie zrobił tak wiele dla świadomości klasowej, feministycznej i klimatycznej co jeden z najbogatszych facetów świata i piosenkarka, która wcale nie musiała lecieć w kosmos, by pokazać, jak bardzo jest odklejona od rzeczywistości.
Ten tekst miał zacząć się wezwaniem do scancellowania Katy Perry – ale lepiej zachęcać do cancellowania bogaczy płci dowolnej, którzy śmią wycierać sobie gęby feminizmem. Zresztą obie wersje są już trochę nieaktualne – mało kogo trzeba dziś bowiem przekonywać do tego, jak szkodliwe są gwiazdki pop, które dla 11 minut rozrywki latają w kosmos i nazywają to wielkim krokiem dla kobiecej emancypacji.
Katy Perry na miano fałszywej feministki, która nie ogarnia swojego przywileju, pracowała od lat. Przed sponsorowaną przez Bezosa wycieczką w kosmos wydała na przykład piosenkę pełną pustych i wytartych frazesów pokroju „dziewczyny rządzą”. Tekst do Woman’s world, w którym Kasia Gruszecznik śpiewa, że laski mogą wszystko, że „to świat kobiet i masz szczęście, że w nim żyjesz”, stanowi tu jednak najmniejszy problem.
Problematyczność popfeminizmu
Znacznie gorszy jest teledysk, w którym Perry, wyraźnie wpasowująca się wizualnie w najbanalniejsze męskie wyobrażenia o kobiecej atrakcyjności, pije whisky „dla kobiet”, udaje, że sika do pisuaru, kręcąc pośladkami, i bawi się brokatową wiertarką, gdy kamera robi zbliżenia na jej nasmarowane olejkiem piersi. W międzyczasie reklamuje wibrator, zmienia się w dmuchaną lalkę i wkłada sobie pistolet do paliwa w tyłek.
Najbardziej seksistowskie filmy porno mają ciekawszą fabułę niż to, co w swoim „feministycznym manifeście” prezentuje wokalistka. W najlepszym wypadku to niezamierzona karykatura feminizmu, która spotkała się z miażdżącą krytyką – nie z uwagi na pruderię odbiorców, ale robienie z nich idiotów.
Nie ma nic złego w parodiowaniu patriarchatu poprzez wchodzenie w jego konwencje, ale to nie ten adres. U Katy monetyzowane są modne hasztagi, pokazywane w przestarzałym nawet jak na mainstream stylu. W odpowiedzi na negatywne recenzje gwiazda broniła się w stylu godnym narcyzki, która w 2024 roku odkryła popfeminizm, twierdząc, że tak naprawdę robiła to ironicznie, ale nikt jej nie zrozumiał.
czytaj także
Matthew Rodriguez na łamach Them stwierdził, że Perry długo i bezskutecznie próbowała dokonać rebrandingu swojej twórczości. Miała stać się tym bardziej „ambitnym”, politycznym i zaangażowanym społecznie i feministycznie popem. Ale parodia emancypacyjnych haseł stała się tym czytelniejsza, gdy okazało się, że za produkcję tej ewidentnej muzyczno-wizualnej katastrofy był odpowiedzialny niejaki Dr. Luke, a właściwie Łukasz Gottwald. Amerykanin o polskich korzeniach tworzył hity dla wielu gwiazd popu, w tym Keshy, która oskarżyła go o przemoc seksualną, a następnie została przez niego pozwana o zniesławienie.
Fajnie jest śpiewać o girl power, ale żeby przestrzegać kobiecej solidarności? Bez przesady. Szacunek należy się zresztą nie tylko atakowanym przez przemocowców koleżankom z branży, ale i przyrodzie, którą Katy Perry postanowiła wykorzystać w innym teledysku.
Zostać sympatyczką artystki, której muzyki się nie lubi [Januszewska o Chappell Roan]
czytaj także
Kręcony na Ibizie i Formenterze klip do Lifetimes zawiera sceny z obszarów chronionych, w tym z wydm w S’Espalmador, położonych na terenie parku narodowego zamkniętego dla zwiedzających. Jeśli dodamy do tego fakt, że Perry zaczynała od chrześcijańskiego rocka, a karierę zrobiła na piosence o całowaniu innej kobiety przez heteryczkę, zobaczymy, że większość jej działań jest obliczona na rozgłos i nie ma nic wspólnego z tym, co wokalistka próbuje deklarować. Jej pustkę dostrzegają nawet tak grubo ciosani mizogini jak Joe Rogan.
Kwiatek do kożucha
Za to wszystko, co dziś dzieje się wokół piosenkarki, należy podziękować Jeffowi Bezosowi, który okazał się skuteczniejszy w lansowaniu hasła „eat the rich” oraz obnażaniu wad skupionego na prawach uprzywilejowanych białych krezusek feminizmu liberalnego niż od dawna krzyczące o tym lewaczki.
czytaj także
Cały internet zapełnił się memami, a przestrzeń uliczna plakatami dworującymi z kobiecej załogi, którą miliarder wysłał w przestworza, rzekomo promując naukę i równość płci, a faktycznie legitymizując niepłacenie podatków, niszczenie planety dla chwili rozrywki oraz technooligarchiczną władzę wąskiej grupy mężczyzn, nienawidzących wszystkich poza nimi samymi.
Mimo feminizmu na ustach Katy Perry i jej bogate koleżanki, w tym narzeczona Bezosa Lauren Sánchez, dla amerykańskich miliarderów demolujących właśnie wszystkie sygnowane przez USA prorównościowe programy i bezpieczniki są tym, czym tradwives dla białych suprematystów albo konfederatki dla swojej partii – kwiatkiem do patriarchalnego kożucha.
W tym konkretnym przypadku kobieca załoga rakiety Blue Origin staje się atrakcyjną zasłoną dymną dla piekła gotowanego nam dosłownie i w przenośni przez najzamożniejszych kolesi na Ziemi. Przypomnijmy, że właściciel Amazona słynie nie tylko z bogacenia się na wyzysku swoich pracowników i środowiska, ale i tego, że jest poplecznikiem Donalda Trumpa, ulepionym z tej samej gliny co Elon Musk.
Bezos znajduje się w gronie mężczyzn, którzy zbudowali imperia m.in. dzięki rządowym dotacjom, do których nie tylko nie chcieli i nie chcą się dokładać, ale i zamierzają je całkowicie znieść. Ich celem jest prywatyzacja eksploracji kosmosu, dla której rozmontowywana NASA i zwalniane z niej rzesze zasłużonych dla nauki kobiet stanowią zagrożenie.
Od zaprzysiężenia Trumpa nie ustają działania uderzające we wszystkich, którzy nie mieli szczęścia urodzić się bogaczami, a także w prawa reprodukcyjne, wyborcze i związane z godnością oraz bezpieczeństwem kobiet. Superdrużyna Katy Perry swoje zasoby i zasięgi wolała jednak poświęcić na kosmiczny pinkwashing, który na szczęście mało kto dziś kupuje.
Lady Gaga kończy 39 lat. Jest jedną z tych, które nauczyły mnie pieprzyć patriarchat
czytaj także
Nie kupują go nawet ci, którzy z pseudofeminizmu zrobili swoją markę osobistą. Mam tu na myśli kolorowe magazyny promujące emancypację w stylu girlboss, ale także papierowych feministów, którzy przekonują, że nazywanie lotu Katy Perry działaniem prokobiecym to gruba przesada, Walentina Tierieszkowa musi być wkurzona, a Sally Ride przewraca się w grobie.
Mimo to uczestniczki wyprawy na pokładzie Blue Origin czują się mocno dotknięte krytyką, którą nazywają hejtem, i zapewniają o „sile sióstr”, przekonując, że bęcki dostają właśnie za bycie kobietami. Nie będę rozkładać na części pierwsze tych logicznych fikołków, bo musiałabym udowadniać, że woda jest mokra. Dodam tylko, że argumentacją jednej z podróżujących rakietą Bezosa kobiet była teza o zasilaniu pojazdu kosmicznego właśnie wodą. A poza tym: byliście kiedyś w kosmosie? Jeśli nie, to japa tam – puentuje Gayle King.
Czasami celebrytom i oligarchom tego świata wystarczy po prostu dać wolną rękę, by skompromitowali się sami. Gorzej, że na skutkach tych kaprysów najmniej cierpią ich autorzy, a najbardziej my wszyscy, którzy o lotach w kosmos nie śmiemy nawet marzyć. Ale skoro ostra krytyka miliarderów i ich znanych klakierek weszła do mainstreamu, zamiast być wrzucana do worka z radykalnymi lewicowymi hasłami, to może jeszcze nie wszystko stracone w tym chaotycznym świecie? Przekonamy się, gdy za memami pójdą czyny.