Wierzę, że kiedy zwyciężymy, zmieni się też polityka w Ukrainie. Będziemy zadawać sobie pytanie: jakiej Ukrainy chcemy? Przez ostatnie lata skupialiśmy się na walce z wrogiem zewnętrznym. Teraz będziemy w stanie skupić się na naszych wewnętrznych problemach – mówi Taras Biłous, aktywista Ruchu Społecznego, ukraińskiej organizacji demokratycznych socjalistów.
Małgorzata Kulbaczewska-Figat: Gdzie teraz jesteś?
Taras Biłous: Jestem w Kijowie. Należę do oddziału obrony terytorialnej. Próbowałem się zapisać już drugiego dnia po inwazji, ale wtedy mnie nie przyjęli. Niezbyt chętnie patrzono na ochotników bez żadnego wojskowego doświadczenia i bez obowiązkowej służby wojskowej. Wstąpiłem więc do organizacji wolontariuszy, która wspierała obronę terytorialną.
Kilka tygodni później udało się. Dołączyłem do moich znajomych, którzy służą w obronie terytorialnej. Jestem w jednym pododdziale np. z anarchistami ze Lwowa. Jesteśmy w Kijowie, ale na początku przyszłego tygodnia mają nas przenosić. Być może na wschód, na Donbas. Ale dokąd dokładnie trafimy – tego jeszcze nie wiemy.
czytaj także
Co robią teraz, w czasie wojny, aktywiści Ruchu Społecznego?
W obronie terytorialnej, tak jak ja, jest tylko jeden towarzysz. Wiem, że jeszcze kilku się zgłaszało, ale do tej pory ich nie przyjęto – tak jak wspominałem, osób bez doświadczenia wojskowego nie przyjmuje się tak, po prostu. Natomiast wolontariuszami są wszyscy. Jedni w lokalnych organizacjach w swoich miastach, inni w zachodnich obwodach, do których wyjechali po tym, gdy zaczęła się wojna.
Pracujemy również przy zbiórkach na cele humanitarne. Lewicowe organizacje i związki zawodowe z Europy przekazują Ruchowi Społecznemu wsparcie finansowe, za które możemy na miejscu kupić potrzebne rzeczy, a potem je rozesłać. Niedawno dotarł też do nas pierwszy konwój z pomocą rzeczową, zorganizowany przez europejskie związki zawodowe, te same, które w czasie wojny w Bośni zorganizowały taki konwój dla mieszkańców Sarajewa. Wiemy, że wielu ludzi lewicy na Zachodzie pomaga uchodźcom, wspiera zbiórki na pomoc humanitarną.
Staramy się też docierać do zachodniej lewicy i przekonywać ją, by zmieniła zdanie w sprawie dostaw broni dla Ukrainy.
Udaje wam się?
Jednych jak najbardziej, innych nie. 7 kwietnia opublikowaliśmy wspólne oświadczenie z naszymi towarzyszami z Rosji, Rosyjskim Ruchem Socjalistycznym. Oni, rosyjska antywojenna lewica, wystosowali apel, w którym wzywają lewicę zachodnią, by poparła wysyłanie Ukrainie broni. My również dopisaliśmy do niego swoją część i się pod nim podpisujemy. Może taki głos przekona tych lewicowców, którzy nie chcieli do tej pory słuchać nas. Zresztą oddaję sprawiedliwość europejskim socjaldemokratom – oni już zmienili swoje pierwotne stanowisko.
A radykalna lewica… No cóż, ona i tak ma niewielki wpływ na rzeczywistość. Mogę tylko apelować do jej zwolenników, żeby zrezygnowali z takich działań, jakie widzieliśmy niedawno we Włoszech, gdzie robotnicy odmawiali załadunku broni dla Ukrainy, albo w Grecji, gdzie komuniści organizowali blokady dostaw broni. To nam nie pomaga. Zachodnia lewica pomogłaby nam, lewicy ukraińskiej, gdyby skupiła się na kwestii sankcji.
Do zachodniej lewicy: Nie trzeba kochać NATO, ale Rosja nie jest słabszą, zagrożoną stroną
czytaj także
A co jest nie tak z sankcjami, które są wprowadzane obecnie?
USA i inne państwa nakładają je w taki sposób, by same straciły jak najmniej. Uważają, żeby sankcje przypadkiem nie zaszkodziły tamtejszym firmom w prowadzeniu biznesu. Głośne ograniczenia i sankcje nakładane na oligarchów rosyjskich to za mało. Teraz jest mowa o tworzeniu międzynarodowych finansowych rejestrów, które utrudnią życie sieciom oligarchicznych spółek, niejasnym interesom. To trzeba było zrobić dawno temu, tyle że nikt na Zachodzie nie był tym zainteresowany.
Zarówno rosyjscy, jak i ukraińscy oligarchowie od lat prali brudne pieniądze w offshore’ach. To była normalna, akceptowana praktyka. Teraz jest szansa, żeby z tym skończyć. I na tym w moim odczuciu powinna się skupić zachodnia lewica: na krytyce własnych rządów, które tak nakładają sankcje, żeby przypadkiem nie naruszyć interesów kapitalistów. A to kapitaliści powinni płacić za kryzys.
Kolejna rzecz to kwestia ropy i gazu. Sprawę rosyjskich surowców należy powiązać z problemem zmian klimatycznych. Musimy zrozumieć, że uniezależnienie się od rosyjskiej ropy i gazu, przejście w większym stopniu na odnawialne źródła energii to kwestia nie tylko bieżącej polityki. Nie da się bez takiego kroku walczyć z kryzysem klimatycznym.
Innymi słowy, chcielibyście, żeby zachodnia lewica zaczęła dostrzegać, że walka z rosyjskimi oligarchami, z rosyjskim oligarchicznym kapitalizmem jest po prostu konieczną częścią walki z systemem, w jakim żyjemy – ze skrajnie niesprawiedliwym schyłkowym kapitalizmem.
Dokładnie tak. Z tym że sankcje powinny uderzać nie tylko w oligarchów. Sami oligarchowie, superbogacze, to stosunkowo wąski krąg, zarówno w Rosji, jak w Ukrainie. Personalnymi sankcjami objęto kilkuset rosyjskich oligarchów, a lista ludzi, w których one powinny uderzać, jest dłuższa. Chodzi o dziesiątki tysięcy osób, 1–2 proc. rosyjskiego społeczeństwa, cały biznes, który skorzystał najwięcej na rosyjskiej transformacji ustrojowej, na wydobyciu ropy i gazu.
Razem odcina się od zachodnich lewicowych międzynarodówek. Przez Rosję
czytaj także
Piszecie, jako Ruch Społeczny, że „socjalizm to nie przeszłość, tylko przyszłość”. Wierzycie, że w Ukrainie, po wojnie, socjalizm będzie możliwy? Że będzie możliwe chociaż rozpoczęcie jego budowy?
Tak brzmi tytuł wywiadu z naszym przewodniczącym Witalijem Dudinem. Socjalizm to niewątpliwie daleka perspektywa, ale wierzę, że kiedy wojna się skończy, polityka w Ukrainie będzie bardziej socjalna, niż była do tej pory.
W 2014 roku to się nie udało. Przegraliśmy tamtą wojnę, a to doprowadziło do wzrostu resentymentów, nastrojów rewanżystowskich u tej części społeczeństwa, która jest politycznie aktywna. Rósł nacjonalizm. Teraz wierzę, że kiedy zwyciężymy, będzie inaczej, będziemy zadawać sobie pytanie: jakiej Ukrainy chcemy? Przez ostatnie lata skupialiśmy się na walce z wrogiem zewnętrznym. Teraz będziemy w stanie skupić się na naszych wewnętrznych problemach.
Jeśli spojrzymy na historię, to zobaczymy, że zawsze, gdy wojna nabierała charakteru wojny ludowej, gdy masy ludzi się w nią włączały, efektem było też formułowanie socjalnych żądań pod adresem własnego rządu. Ludzie, gdy stawali się w ten sposób aktywni, żądali również bardziej egalitarnej polityki w czasie pokoju. A i elita zaczynała rozumieć, że oczekiwań zwykłych ludzi nie można tak po prostu ignorować.
Cofnę się jeszcze do wydarzeń sprzed wojny, z ubiegłego roku. Prezydent Zełenski ogłosił kampanię deoligarchizacji…
Ale ukraińscy oligarchowie mają się dobrze. Nie zniknęli.
Oczywiście, był to w dużej mierze ruch PR-owy, ale tak czy inaczej: prezydent otwarcie wystąpił przeciwko Rinatowi Achmetowowi, najbogatszemu człowiekowi w Ukrainie. Podniesiono podatki w taki sposób, by uderzyć w przedsiębiorstwa Achmetowa. Oczywiście nie było to sformułowane wprost, ale jeśli podnosi się cenę za przewóz rudy koleją, to sprawa jest jasna. Z takich usług korzystają przede wszystkim przedsiębiorstwa należące do Achmetowa. Każdy zrozumiał, o co chodzi.
To była niezwykła sytuacja, gdyż poprzedni prezydenci Ukrainy starali się dogadywać z Achmetowem i bali się ostrego konfliktu z nim. Mówiło się u nas, że prezydenci przychodzą i odchodzą, a Achmetow zostaje, a razem z nim – jego ogromna ekonomiczna potęga i wpływy. Wołodymyr Zełenski też na początku próbował się z nim porozumieć. Ale potem ich stosunki pogorszyły się na tyle, że doszło do otwartego konfliktu.
Jeszcze jedna rzecz nastroiła społeczeństwo przeciwko naszym oligarchom. Na krótko przed wojną ukraińscy oligarchowie wyjechali z kraju. Delikatnie mówiąc, nie zostało to dobrze przyjęte – wyglądało po prostu tak, jakby uciekali z tonącego okrętu. Dlatego jestem przekonany, że są szanse na bardziej socjalny kierunek polityki państwa po wojnie. To jednak zależy jeszcze od dodatkowych czynników. Także od decyzji, które podejmie ktoś inny, nie my, Ukraińcy i Ukrainki.
Ktoś inny, czyli kto?
Podstawowe pytanie brzmi, czy otrzymamy od zachodnich rządów pomoc na odbudowę kraju. Jakaś pomoc będzie z pewnością. Ale nic nie wiemy ani o jej wysokości, ani o tym, na jakich warunkach zostanie wypłacona. Może być tak, że Międzynarodowy Fundusz Walutowy udzieli nam wsparcia, żebyśmy mogli odbudować nasze miasta, które teraz leżą w gruzach. Ale równocześnie zażąda liberalizacji, deregulacji, antyspołecznych zmian w ustawodawstwie. To fatalnie wpłynęłoby na sytuację polityczną w Ukrainie.
Razem z przedstawicielami lewicowych partii z Europy Środkowej i Wschodniej, w tym polskiej partii Razem, Ruch Społeczny domagał się w Warszawie umorzenia zadłużenia zagranicznego Ukrainy. Dlaczego właśnie ten postulat jest dla was tak istotny?
Po pierwsze dlatego, że ten dług jest ogromny. Jego spłacanie i obsługa pochłaniają znaczną część ukraińskiego budżetu, środków, które można by było przeznaczyć na inny cel, także na cele rozwojowe i na politykę społeczną. Problem zadłużenia jest kluczowy nie tylko dla Ukrainy, ale też dla wielu państw globalnego Południa. Gdyby udało się skasować ukraińskie zadłużenie, mógłby powstać precedens. Istnieje wiele kampanii na rzecz umorzenia długów globalnego Południa. Moglibyśmy wesprzeć również ich, wszyscy zobaczyliby, że takie umorzenie jest możliwe.
Niestety na razie udało nam się nagłośnić nasz postulat i zdobyć dla niego pewne poparcie międzynarodowe, ale mamy problem tu, na miejscu. Nasze Ministerstwo Finansów sceptycznie odnosi się do całego pomysłu.
Dlaczego? Czy uważa, że długu zagranicznego po prostu nie da się umorzyć?
Szczegóły pewnie mogłaby opowiedzieć nasza ekonomistka Julia Jurczenko, która rozmawia z ministerstwem, ale w skrócie: słyszymy, że trzeba dbać o dobry klimat inwestycyjny…
Mogę zgadnąć, co dalej? Pewnie trzeba też przyciągać zagraniczny kapitał, dbać o zagranicznych inwestorów. Standardowa neoliberalna argumentacja.
Właśnie tak! Takie neoliberalne myślenie panuje wśród ministerialnych urzędników. My staramy się ich przekonać, że Ukraina nie będzie prosiła o anulowanie długu, bo nie umie gospodarować budżetem. Tu chodzi o czynniki zewnętrzne. Niezależne od nas. Nie spłacamy zadłużenia, bo Rosja na nas najechała. Tak powinniśmy stawiać sprawę na arenie międzynarodowej i mam nadzieję, że do naszego ministerstwa też to dotrze.
Mówiłeś, że masz nadzieję na bardziej socjalny zwrot w ukraińskiej polityce po wojnie. Że spodziewasz się, że ludzie, zwykli pracownicy, którzy bronią teraz swojego kraju z bronią w ręku, po wojnie będą oczekiwali, że rząd weźmie pod uwagę ich interesy. Jednak do skutecznego upominania się o interesy pracujących potrzebne są lewicowe partie, silne związki zawodowe. Czy Ukraińcy i Ukrainki je mają?
Owszem, żeby taki zwrot w polityce zaistniał, będzie potrzebny wielki oddolny nacisk na rząd. Nieważne, czy ten, który mamy teraz, będzie rządził dalej, czy władzę weźmie ktoś inny. Bo nie mam wielkich nadziei, że ten nowy rząd stworzymy my, socjaliści, działacze Ruchu Społecznego. Niestety w ukraińskiej polityce dominują partie, które w ten czy inny sposób dogadują się z naszymi oligarchami, a do tego mają swoją wyrazistą „twarz”. Na tej zasadzie twarzą swojej organizacji był Zełenski. Twarz jest niezbędna, bo nasza polityka jest uzależniona od telewizji. Ludzie muszą kojarzyć konkretnego człowieka, żeby zagłosować na jego partię. A kojarzą tych, których widzieli w telewizji. Z kolei kanały telewizyjne należą z reguły do oligarchów. Dla prospołecznych sił jest to problem. Tym bardziej że ukraińskie społeczeństwo jest zatomizowane. Trudno tworzyć tu organizacje masowe.
Inna sprawa, że nawet kolejne, zależne od oligarchów rządy bały się wykonać pewne ruchy, które były szczególnie niepopularne w społeczeństwie. Wolny handel ziemią został wprowadzony dopiero w 2020 roku, kiedy wybuchła pandemia i sytuacja Ukrainy była naprawdę trudna. A Międzynarodowy Fundusz Walutowy tak właśnie postawił sprawę: dostaniecie kolejne transze pomocy, jeśli wprowadzicie reformę, która pozwala na wolny obrót ziemią.
Inny przykład – bardzo długo przygotowywano się w Ukrainie do wprowadzenia nowelizacji Kodeksu pracy, niekorzystnej dla pracowników. I w końcu jej nie wprowadzono, bo związki zawodowe organizowały protesty na ulicach, a ich postulaty podchwyciła też opozycja w Radzie Najwyższej – z oportunizmu, żeby podbić swoje notowania wyborcze. W ten sposób aż do początku wojny zachowaliśmy poradzieckie, częściowo zmodernizowane ustawodawstwo w sprawach pracy.
Czy w czasie wojny coś się zmieniło?
Niestety została wprowadzona ustawa o stosunkach pracy w warunkach stanu wojny, która znacząco osłabia ochronę praw pracowników. Wprowadzono ją, chociaż uelastycznienie rynku pracy teraz nie będzie miało żadnego pozytywnego wpływu na gospodarkę. Niestety nasi politycy i urzędnicy, jak już mówiliśmy, myślą w kategoriach neoliberalnych. „Jeśli zliberalizujemy rynek pracy, to będzie lepiej” – to jest dla nich jak dogmat.
Co do związków zawodowych – mamy w Ukrainie dwie duże centrale: Federację Związków Zawodowych Ukrainy (FPU) oraz Konfederację Wolnych Związków Zawodowych Ukrainy (KWPU). Do pierwszej należą związki, które przetrwały jeszcze z czasów radzieckich, nawet dość liczne organizacje. Niestety, są bardzo zbiurokratyzowane, a do tego większość z nich to tak zwane żółte związki. Nie tyle bronią interesów pracowników, ile współpracują z pracodawcami. Najbardziej ożywiły się kilka lat temu, kiedy rząd zamierzał skonfiskować ich własność, też z czasów radzieckich, np. sanatoria. Są jednak wyjątki, jak dość bojowy związek pracowników budowlanych, z którym Ruch Socjalny współpracuje. Ostatnio w jego ramach współtworzyliśmy związek zawodowy operatorów żurawi, udało nam się zdobyć pewien autorytet.
KWPU jest bardziej bojowo nastawiona, niezależna, ale też znacznie mniej liczebna. Krótko mówiąc – w związkach zawodowych mogłoby być lepiej.
A na politycznej lewicy?
Ogromne podziały na lewicy przyniosła wojna 2014 roku. Ale nie można powiedzieć, by wcześniej było na lewicy dobrze, bo ukraińskiemu społeczeństwu kojarzyła się ona z Komunistyczną Partią Ukrainy i podobnymi organizacjami. Z działaczami, którzy byli w partii przed 1991 roku i po upadku ZSRR nadal nazywali się komunistami. Istniał stereotyp, że lewicowiec musi być prorosyjski. To nam bardzo zaszkodziło. Potem dodatkowo uderzyła w nas dekomunizacja.
Zełenski zdelegalizował lewicę? Polemika z ukraińskiego schronu
czytaj także
Przed Majdanem, między 2008 a 2012 rokiem, w Ukrainie dało się zauważyć pewne lewicowe ożywienie. Pojawiały się ruchy, które nazywały siebie „nową lewicą”, ruchy studenckie, swoista kontrkultura protestu. Niestety tamta energia gdzieś się rozproszyła. A potem zaczęła się wojna, na którą na lewicy byliśmy kompletnie nieprzygotowani. W latach 2014–2015 nastąpił kompletny rozkład. Organizacje, które istniały wcześniej, upadły. Dominację na ulicy zdobyła skrajna prawica. W parlamencie partie nie odnosiły szczególnych wyborczych sukcesów, ale polityka wyborcza to jedno, a polityka uliczna – coś innego. Skrajna prawica zdobyła ogromną popularność wśród młodzieży. Kto był oburzony na rzeczywistość, poszukiwał programu antysystemowego, szedł do nich. I tak było przez kilka lat.
Mówisz w czasie przeszłym. Chcesz powiedzieć, że to już się skończyło?
Powiedziałbym, że w latach 2019–2021 sytuacja zaczęła się zmieniać. Wpływy skrajnej prawicy zaczęły słabnąć, chociaż stosunek sił w dalszym ciągu wypada zdecydowanie na naszą niekorzyść. Oni na swoje najważniejsze wydarzenia są w stanie zmobilizować kilka tysięcy osób. My, kiedy w grudniu w Kijowie protestowaliśmy przeciwko podwyżkom cen biletów na metro, zebraliśmy pięćdziesiąt.
Gdybym jednak miał oceniać dynamikę zmian, porównać sytuację w połowie 2018 roku i w połowie 2021 roku, to jednak nasze położenie się poprawiło. Zauważyłem ożywienie na lewicy. Do Ruchu Społecznego zaczęli dołączać nowi, młodzi członkowie. Zaczęliśmy być zauważalni w przestrzeni publicznej.
Z kolei na skrajnej prawicy zaczął się kryzys. Rozwój ich organizacji zahamowała również dymisja Arsena Awakowa ze stanowiska ministra spraw wewnętrznych, a potem seria aresztowań działaczy radykalnego Nackorpusu. Do tego dochodziły takie rzeczy jak kampania przeciwko klubom nocnym w kijowskiej dzielnicy Padół (Podił), którą narazili się części kijowskiej opinii publicznej. Wcześniej, kiedy nacjonaliści napadali na Romów albo na ludzi LGBT, niestety nie budziło to specjalnych emocji. Ale kiedy zaczęli atakować bary, bo ich zdaniem handlowano tam narkotykami, to bywalcy tych miejsc – kijowscy hipsterzy, klasa średnia – byli szczerze oburzeni. Może to brzmi mało znacząco, ale właśnie przez takie historie prawica traciła w oczach kolejnych osób. Przestawała być na fali. Mam nadzieję, że po wojnie ta tendencja się utrzyma.
Lewica? Pogadamy za cztery lata, dziś chcemy tu ocalić demokrację
czytaj także
A czy nie będzie tak, że wojna właśnie da nacjonalistom, także tym skrajnym, drugi oddech? Konflikt międzypaństwowy często sprzyja wzrostowi znaczenia takich poglądów czy ugrupowań.
Na razie jasne jest dla mnie to, że rośnie rusofobia. Ona i przed inwazją była w Ukrainie na wysokim poziomie, i mówię tu nie o niechęci wobec Putina, co jest oczywiste, ale właśnie o niechęci do wszystkich Rosjan bez wyjątku, nawet do tych, którzy mają liberalne poglądy, niezgodne z linią Kremla.
Istnieje ryzyko, że skrajna prawica wyjdzie z wojny silniejsza, wciągnie kolejne osoby do swoich szeregów. Są jednak pewne podstawy, by mieć nadzieję, że tak nie będzie. W 2014 roku skrajnie prawicowi aktywiści byli bardzo widoczni na ulicach. Zdobyli też w społeczeństwie aureolę bohaterów za sprawą swojego udziału w wojnie w Donbasie.
Teraz jest inaczej. Owszem, istnieje pułk Azow, ale to jedyna jednostka wojskowa, która ma jednoznacznie prawicowe korzenie. Pozostałe bataliony ochotnicze, które stworzyła skrajna prawica, zostały albo rozformowane, albo zintegrowane z armią ukraińską czy z Gwardią Narodową i pozbawione politycznego kolorytu. Obecnie nikt nie ma wątpliwości, że główną rolę w wojnie odgrywają nie ochotnicy, ale Siły Zbrojne Ukrainy.
Nikt nie ma też wątpliwości, że ta wojna jest wojną całego narodu. Ludzie masowo wstępowali do obrony terytorialnej, w ten czy inny sposób włączają się w obronę kraju. Więc skrajni nacjonaliści nie są na ogólnym tle aż tak widoczni, by stać się głównymi bohaterami.
Pewne jest to, że ukraińska lewica ma historię, do której można śmiało nawiązywać. Nie jest tak, że jedyni ukraińscy bohaterowie w dziejach to ci, na których powołuje się skrajna prawica. I nie jest tak, że wy – ale też my w Polsce – musimy uczyć się od Zachodu, jak walczyć o równość i sprawiedliwość.
Niestety ukraińscy socjaliści nie pierwszy raz muszą nie tyle uczyć się od zachodniej lewicy, ile krytykować ją za niezrozumienie naszych wschodnioeuropejskich realiów. Wielki wkład ukraińskich socjalistów w światową myśl socjalistyczną jest zauważalny choćby w obszarze tzw. kwestii narodowej. Jeden z pierwszych ukraińskich socjalistów, Mychajło Drahomanow, w latach 70. i 80. XIX wieku był zmuszony poświęcić wiele uwagi tendencjom szowinistycznym w rosyjskim ruchu rewolucyjnym. Równocześnie spotykał się z niezrozumieniem ze strony socjalistów zachodnich, którzy byli albo przedstawicielami narodów mających swoje państwa, albo zasymilowanymi Żydami. Drahomanow był jednym z pierwszych przedstawicieli „narodów niehistorycznych” w europejskim ruchu socjalistycznym i wniósł nową perspektywę do myśli socjalistycznej. Był prekursorem socjalistycznych tendencji wśród narodów imperium rosyjskiego, bo działał ponad dekadę wcześniej, zanim pojawił się np. żydowski Bund i inne lewicowe partie mniejszości.
czytaj także
Kolejny przykład to Roman Rozdolski, działacz Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy, badacz dzieł Marksa. Cudem udało mu się przeżyć II wojnę światową, przeszedł przez obóz zagłady w Auschwitz. Następnie napisał książkę Engels i »niehistoryczne« narody, w której z pozycji marksistowskich w błyskotliwy sposób skrytykował to, co w 1848 roku Marks i Engels pisali o narodach słowiańskich. Znamienne, że Rozdolski przez wiele lat nie mógł opublikować tej książki, gdyż lewicowe wydawnictwa obawiały się, że krytyka „niezręcznych” kart twórczości Marksa i Engelsa okaże się wodą na młyn przeciwników politycznych.
Kolejne pokolenia ukraińskiej lewicy również spotykały się z niezrozumieniem ze strony zachodniej lewicy. Dotyczy to przede wszystkim pisma „Dialog”, które w latach 70. i 80. XX wieku wydawali młodzi socjaliści z ukraińskiej diaspory. Znakomicie tę historię opisał Marko Bojcun. Więc w pewnym sensie ta krytyka zachodniej lewicy, którą teraz formułuję ja i moi towarzysze, to dalszy ciąg walki pokoleń ukraińskich socjalistów.
Na szczęście, w odróżnieniu od Drahomanowa i Rozdolskiego, my swoją działalność możemy prowadzić w Ukrainie, nie na emigracji.
**
Taras Biłous – aktywista ukraińskiej socjalistycznej organizacji Ruch Społeczny (Соціальний Рух), publicysta, redaktor portalu Spilne/Commons.
Małgorzata Kulbaczewska-Figat – dziennikarka, tłumaczka, absolwentka Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego. Współpracowniczka Fundacji Naprzód i fundacji transform!Europe. Współtwórczyni projektu Cross-Border Talks, poświęconego tematyce stosunków międzynarodowych, ze szczególnym wskazaniem na Europę Wschodnią i Południową, z lewicowej i humanistycznej perspektywy.