Część elektoratu lewicy ma problem z tym, że na czele ich politycznej reprezentacji stoją sami faceci. Ale kandydatka, która będzie wybrana na siłę, niczego nie zmieni.
Kampania prezydencka się rozkręca. Powoli i niemrawo, ale jednak. Do wyścigu dołączył Szymon Hołownia. W zeszłym tygodniu rzucił pracę w TVN-owskim programie, wcześniej stworzył sztab, znalazł ludzi, zrobił szereg badań – i jest gotów. Wszedł do gry, bo chce pogodzić lud pisowski i antypisowski.
Jak donoszą media, z badań sztabu Hołowni wyszło, że ludzie mają dość politycznego duopolu. Coś w tym jest, skoro w parlamencie mamy oprócz zjednoczonej wokół PiS prawicy i koalicji wokół PO jeszcze parę partii, ale jednak to dwa największe obozy wciąż nadają ton polskiej polityce.
Jaśkowiak na prezydenta. Czy działacze PO dorośli do prawyborów?
czytaj także
W wyścigu pojawia się też tajemnicza kandydatka lewicy. Podobno gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. Albo i trzecia. Może było tak, że Biedroń z Zandbergiem rywalizowali o to, który z nich będzie reprezentował lewicę w wyścigu prezydenckim i wtedy pojawiła się ona?
No bo niby było ustalone, że kandydatem będzie Biedroń, ale potem Biedroń trochę zniknął, za to Zandberg mocno zaistniał w mediach, wygłosił głośne kontrexposé i jego nazwisko też zaczęło padać w kontekście wyborów prezydenckich. Ale jest jeszcze inna możliwość, skoro tak tu głośno gdybam.
Podobno gdzie diabeł nie może, tam babę pośle. Tak mówi seksistowskie polskie przysłowie. Czasem sprawdza się ono przy okazji wyborów prezydenckich. W poprzednich panowie z lewicy totalnie pozbawieni pomysłu, co robić, wymyślili kandydaturę Magdaleny Ogórek. Teraz Grzegorz Schetyna, totalnie przygnieciony wynikami wewnętrznych badań, które pokazały, że nie jest – delikatnie mówiąc – zbyt lubiany, wsparł kandydaturę Małgorzaty Kidawy-Błońskiej.
I proszę mi nie mówić, że odbieram tym paniom podmiotowość, pisząc, że to faceci „wystawili” je do wyścigu wyborczego. Podmiotowość to odbierają im panowie i partie, które głosem panów ogłaszają kandydatury kobiet i to niestety najczęściej w momentach, w których sami mają problemy. Jak mówi inne przysłowie – tonący brzytwy się chwyta. W moim środowisku to przysłowie krąży w wersji „tonący brzydko się chwyta”. Na jedno wychodzi.
Idąc tropem dywagacji wokół przysłów można by zaryzykować stwierdzenie, że kandydatka lewicy pojawiła się dlatego, że panowie kandydaci nie mogli lub nie chcieli startować. Robert Biedroń zajęty jest pracą w europarlamencie. Zniknął w zasadzie z krajowego życia politycznego, a wybory prezydenckie są tu, nad Wisłą, a nie w Brukseli.
Adrian Zandberg jest tu, jest aktywny, ale skupiony głównie na pracy partyjnej i parlamentarnej. Żeby wygrać wybory prezydenckie, trzeba chcieć. Mówił to kiedyś Emmanuel Macron. Żeby zdobyć dobry wynik, też trzeba chcieć. Czy Biedroniowi się dziś chce? Jakoś tego nie widać. Czy chce się objechać Polskę wzdłuż i wszerz Zandbergowi, czy to jest kandydat, który zagada na bazarku, zatańczy na święcie gminy? Też nie bardzo. No to może stąd się wzięła kandydatka?
czytaj także
Jeśli ktoś myślał, że kandydatura Hołowni to jakaś niepoważna sprawa, to się mylił. Hołowni się chce. Będzie z lodówki wyskakiwał, żeby przykuć uwagę. I będzie miły. Może powie coś o tym, żeby nie kupować żywych karpi, albo najlepiej w ogóle ich nie jeść. A potem doda, że trzeba zakazać aborcji. Dobry katolik. Lepszy nawet niż średnia krajowa katolików. Hołownia może odbierać głosy konserwatywnego elektoratu. Zagraża więc Dudzie i Kosiniakowi-Kamyszowi. Są już nawet pierwsze sondaże, które mówią, że w drugiej turze Duda może liczyć na 48,3 proc., Hołownia – 28 proc., a 23,7 proc. nie wie, na kogo odda głos. To niezły debiut.
Hołownia odbierałby też głosy Robertowi Biedroniowi, bo nowszy kandydat zawsze przykrywa tego, który dopiero co był nowy. Obaj mają dobry kontakt z ludźmi i nie zachowują się „jak politycy”. No, ale wygląda na to, że Biedroń nie będzie rywalizował z Hołownią.
Podobno gdzie diabeł nie może, tam babę pośle. Tak mówi seksistowskie polskie przysłowie.
Na tym etapie każdy kandydat chce ugrać mniej więcej tyle, ile jego partia czy jego lista w wyborach parlamentarnych. Dlatego Hołownia jest tak trudnym przeciwnikiem dla lidera PSL, bo może sprawić, że Kosiniak-Kamysz nie dobije do 8 proc. Kandydatka lewicy musi zdobyć 12 proc., żeby lewica potwierdziła swoją pozycję i pokazała, że to z tym porozumieniem to nie była jednorazowa sytuacja, i że oprócz jedności ma do zaoferowania też stabilność.
Przed kandydatką lewicy trudne zadanie. Jeśli okaże się, że jest nią Gabriela Morawska-Stanecka, to wielu rzuci się do googlania jej nazwiska. Bo jednak sorry lewico, ale tutaj rozpoznawalność jest do zbudowania od zera. Świetną kandydatką mogłaby się okazać Agnieszka Dziemianowicz-Bąk, ale to posłanka, za którą nie stoi żadna partia, więc na spotkaniu trzech tenorów zapewne nikt o jej kandydaturę nie walczył. A może uznano, że jest za młoda, a Polska to nie Nowy Jork, żeby jakąś Ocasio-Cortez wybrali. Tak sobie gdybam, bo w sumie nie wiem, jak było.
Część elektoratu lewicy ma problem z tym, że na czele ich politycznej reprezentacji stoją sami faceci. Ale kandydatka, która będzie wybrana na siłę, niczego nie zmieni.