Zygmunt Miłoszewski w „Jak zawsze” sprzedaje nam wariant mainstreamowej, beznadziejnie nudnej i fatalistycznej narracji, w której do jakiegoś stopnia wciąż żyjemy. My, liberalna, ale także sceptycznie zdystansowana i rozumiejąca, jak naprawdę świat wygląda, publika. Smutne sieroty po III RP.
Czuł się młodo, jak zawsze.
Miłoszewski nie napisał nowego Szackiego, co pewno wielu czytelników martwi, napisał za to coś z gatunku historyczno-politycznej fantastyki. Też piękny gatunek, ale czy książka dobra, to już inna sprawa.
Grażyna i Ludwik to para około osiemdziesiątki – on starszy, ona trochę młodsza, tak jak nakazuje tradycja. Właśnie obchodzą pięćdziesiątą rocznicę pierwszego zbliżenia seksualnego. I długiego udanego związku. Każda z postaci opowiada historię ze swojego punktu widzenia – on to trochę nudny psychoterapeuta, ona jest żywsza i ciekawsza, z poczuciem humoru. Wspominają, podsumowują swoje życie, trochę się kłócą, godzą, idą do łóżka – jak zawsze. Następnego dnia rano każde z nich budzi się jednak w zupełnie innym łóżku. On u boku byłej żony, ona we wspólnym, zatłoczonym mieszkaniu z koleżankami. Czas cofnął się o pięćdziesiąt lat, ale to nie jest ten kraj i ta Warszawa, którą mogliby pamiętać. Nie ma PRL, jest Rzeczpospolita Polska i orzeł w koronie i demokracja parlamentarna z elementami autorytaryzmu. II wojna i kilku letni okres powojenny, z sowiecką okupacją, pozostały bez zmian, ale jakimś fuksem Polsce udało się odzyskać niepodległość.
czytaj także
Nie chcę za dużo zdradzać, bo w powieści bohaterowie wyposażeni w swoje doświadczenia i wiedzę historyczną powoli rozpoznają nową sytuację. I dość długo na tym właśnie autor stara się budować napięcie – okropnie przegadana jest ta książka, chociaż może miłośnicy Warszawy wciągną się w fantazje architektoniczne, jak można by ją inaczej przebudować. Z kolei, ci którzy coś wiedzą o latach sześćdziesiątych, będą musieli powściągnąć krytykę, bo to nie są te lata sześćdziesiąte i nie wszystko musi pasować. Jakaś ciągłość zostaje jednak zachowana, spotkamy więc rozmaite znane osobistości z naszej historii politycznej, ale w nieco innych rolach. Inaczej wygląda też Europa. Kiedy już zapoznany się mniej więcej z nowym układem geopolitycznym oraz napiętą sytuacją w kraju, w którym toczy się walka o władzę, będziemy oczekiwali odpowiedzi na dwa pytania. Co z naszymi bohaterami, czy znowu zwiążą się ze sobą, naprawdę byli sobie przeznaczeni? I co z Polską? Jeśli ktoś doczyta do końca – to się dowie.
Okropnie przegadana jest ta książka, chociaż może miłośnicy Warszawy wciągną się w fantazje architektoniczne.
Jeśli jednak ktoś ma nadzieję na jakąś alternatywną historię, to nic z tego. Miłoszewski sprzedaje nam pewien wariant najbardziej mainstreamowej, beznadziejnie nudnej i fatalistycznej narracji, w której do jakiegoś stopnia wciąż żyjemy. My, liberalna, ale także sceptycznie zdystansowana i rozumiejąca, jak naprawdę świat wygląda, publika. Smutne sieroty po III RP. Wymierająca warszawska inteligencja, co to jeszcze zna francuski, taka jak ją sobie wyobrażamy, bo przecież to jej oczami oglądamy ten inny świat.
Otóż Polska leży między Wschodem, czyli potworną Rosją, a Zachodem, czyli Europą, która nie jest wcale taka fajna, a poza tym dominuje nas kulturowo. Nie ma trzeciej drogi. Kto odwróci się od Europy, ten oddaje Polskę w ręce Rosji. Komunizm był czymś strasznym: wsadzali do więzień, strzelali, wszystko było beznadziejnie szare. Bohaterowie przecież to pamiętają, mogą więc porównywać. W alternatywnej Polsce co prawda jest dużo więcej biedy niż w komunistycznej, ale wprowadzane odgórnie rozwiązania nigdy się nie sprawdzają, one powinny wyrastać z naturalnych procesów. Podobną klęskę mogą ponieść rządzący proeuropejscy modernizatorzy. Ich słuszne dążenia, żeby unowocześnić Polskę i zakotwiczyć ją w Europie, napotykają na ludowe, chłopskie odruchy. Kto chce reprezentować lud, musi się do nich odwoływać – polskość, swojskość, religijność, poczucie wykorzystania i zdominowania przez Europę; mrzonki o Międzymorzu; antyniemieckość, mimo że to właśnie z Niemcami należałoby budować najbliższy sojusz. Nawet jeśli zwykłych ludzi możemy, a nawet powinniśmy zrozumieć, to politycy, którzy chcą w ich imieniu dojść do władzy, są agentami komuny (a jak dzisiaj powiedzielibyśmy ukryta opcją prorosyjską) bez względu na to, czy są tego świadomi czy nie. Poza tym Polska jest krajem głęboko patriarchalnym, a jedyna nadzieja na zmianę to wiara w powolną, rozpisaną na dziesiątki lat ewolucję.
czytaj także
Tak było, jest i będzie, i na wieki wieków amen.
Nawet, jeśli dostaliśmy szansę od historii, to musiało się to skończyć na PiS-ie, a PiS zaprowadzi nas w objęcia Putina. My natomiast ostatkiem sił będziemy rzucali się na szyję Europie, która przecież tak naprawdę nas nie szanuje, a jeśli potrzebuje, to jako mięsa armatniego (taniej siły roboczej) i wykorzystywanych kobiet.
Nawet, jeśli dostaliśmy szansę od historii, to musiało się to skończyć na PiS-ie.
Czy jest jakieś wyjście z tej sytuacji? Jest. Emigracja, póki się jeszcze da. Jak wyemigrujemy, to będziemy mogli jeździć sobie w Alpach na nartach.
To oczywiście wszystko prawda, ale może jednak nie cała. I czy wciąż, jak zawsze, musimy ją tak samo opowiadać? Wystarczyłoby spojrzeć na nią z punktu widzenia innych aktorów społecznych, oszczędzić czytelnikowi łopatologicznej politgramoty, bo na takich opowieściach o przeklętym polskim losie daleko nie zajedziemy.
Jakiś czas temu powstało coś, co nazywało się Kultura Niepodległa, nie wiem, czy jeszcze ktoś o niej pamiętam. Miała ona między innymi udać się na prowincję i tam się szerzyć za darmo. Może jeszcze nie wrócili i dlatego nic o nich nie słychać. Między innymi wyruszył w teren Zygmunt Miłoszewski. Mam nadzieję, że jednak opowiadał tam głównie o swoich kryminałach. Na pewno było miło.
Zygmunt Miłoszewski, Jak zawsze, WAB 2017