Świat

Zalewski: Są w Europie pomysły na oddanie Ukrainy Rosji

Rozmowa Cezarego Michalskiego.

Cezary Michalski: Kluczowym celem porozumienia Mińsk 2 miało być – z punktu widzenia Ukrainy i UE – osłonięcie konsolidacji państwa ukraińskiego. Ponieważ jednak Putin też to wie, docierają do nas niepokojące sygnały dotyczące tego, co dzieje się „za zasłoną” tego rozejmu. Po pierwsze, Rosjanie przypominają, że zgodnie z ustaleniami mińskiego rozejmu Donbas ma być częścią ukraińskiego państwa, pozostając jednak pod kontrolą „separatystów”, czyli Rosji. W dodatku ma to być elementem „reformy konstytucyjnej decentralizującej całe ukraińskie państwo”, czyli redukującej kontrolę Kijowa także nad tymi częściami Ukrainy wschodniej, które nie są dziś kontrolowane przez Rosję. Wciąż trwają też rosyjskie naciski na Ukrainę i UE na rzecz „wydrążenia” umowy stowarzyszeniowej, dalszego odroczenia wprowadzania różnych jej elementów lub całkowitej z nich rezygnacji.

Paweł Zalewski: Rosja naciska na dalsze odroczenie terminu wprowadzenia strefy wolnego handlu pomiędzy UE i Ukrainą. Miałoby się to stać nie od 1 stycznia 2016, ale dopiero od 1 stycznia 2017. Na razie nie ma na to zgody Ukrainy.

Sam Kijów ma też problemy z dyscyplinowaniem oligarchów formalnie deklarujących lojalność wobec Ukrainy. Jaka zatem jest szansa, żeby pod osłoną rozejmu dokonała się rzeczywista konsolidacja ukraińskiego państwa?

Wróćmy jeszcze na moment do samego porozumienia mińskiego. Ono miało przede wszystkim zagwarantować pokój w strefie walk, czyli w Donbasie. I w oczywisty sposób tego nie gwarantuje, gdyż Rosjanie porozumienia nie przestrzegają. Nie przestrzegali od samego początku, przypomnijmy choćby atak na Debalcewe, który się rozpoczął po podpisaniu rozejmu. Łamanie rozejmu trwa w dalszym ciągu.

Skala walk jest jednak nieporównanie mniejsza niż przed podpisaniem porozumienia, kiedy w dodatku obawiano się, że konflikt militarny na pełną skalę doprowadzi do wkroczenia Rosjan głębiej na Ukrainę, bez militarnej reakcji ze strony Zachodu. Więc może Mińsk 2 by się opłacał, gdyby nie to, co się dziś dzieje na jego „politycznym zapleczu”?

Jednak to nieprzestrzeganie ustaleń z Mińska na poziomie militarnym ma znaczenie także na poziomie politycznym.

Rozpoczęła się bardzo niebezpieczna gra z punktu widzenia interesów Ukrainy. Rodzaj blame game, gry o to, na kogo zrzuci się odpowiedzialność za zerwanie Mińska 2.

Ta blame game prowadzona przez Rosjan zaczyna polegać na tym, że oni już nawet nie przeczą, iż są starcia, a nawet że te starcia są prowokowane przez stronę rosyjską, czy też – mówiąc językiem Moskwy – przez „separatystów”. Rosjanie jednak zawsze dodają: „ale zobaczcie, ilu punktów porozumienia mińskiego nie wypełnia Ukraina”. Nie ma zmiany konstytucji „decentralizującej” państwo. Ten proces jest fingowany. Ukraina zobowiązała się też nadać nowy status Donbasowi w ramach swojego państwa, co faktycznie miało doprowadzić do istnienia wewnątrz państwa ukraińskiego całego obszaru kontrolowanego przez Rosję. „No i gdzie to jest?”. Kijów miał też wziąć odpowiedzialność za finansowanie terenów kontrolowanych przez separatystów, czyli przez Rosję. „No i gdzie to jest?” Przecież w Mińsku Putin doprowadził do zalegalizowania swoich zdobyczy terytorialnych, w połączeniu ze zobowiązaniem Ukrainy do ich finansowania. Taki kształt porozumienia został na Ukraińcach wymuszony.

Po ich kolejnych niepowodzeniach militarnych.

Ale teraz widzimy wszystkie pułapki ukryte w porozumieniu Mińsk 2, bo Rosjanie właśnie ich używają. Ograniczone na razie militarne ataki w Donbasie, w połączeniu z pokazywaniem „nieprzestrzegania” wybranych elementów Mińska 2 jako powodu uzasadniającego te ataki. I coraz wyraźniejsze sugestie, że jeśli Ukraińcy nie zrealizują wszystkich ustaleń z Mińska, trudno się będzie dziwić eskalacji walk.

Zrekonstruowany przez pana komunikat, jaki Putin wysyła Zachodowi, brzmi: jeśli nie chcecie, żebyśmy zniszczyli Ukrainę na drodze otwartej interwencji militarnej, pozwólcie nam ją zniszczyć na drodze realizacji „decentralizacyjnych” ustaleń Mińska 2. A jaka jest odpowiedź Zachodu?

Ta rosyjska akcja zaczęła być skuteczna, kiedy niektórzy zachodni politycy (a także niektóre głosy z opiniotwórczego czy medialnego zaplecza zachodniej polityki) podjęli rosyjskie oskarżenia pod adresem Kijowa. Powtarzają za Moskwą, że to już nie jest tak, iż wyłącznie Putin nie przestrzega Mińska 2, ale nie realizuje go również strona ukraińska. To jest groźne dlatego, że w polityce europejskiej wzmacnia się nurt twierdzący, że Zachód powinien jak najszybciej wycofać się z sankcji wobec Rosji.

Sankcje są dla Putina dotkliwe i on zrobi bardzo wiele, żeby Zachód się z nich jak najszybciej wycofał.

A może to zrobić właśnie poprzez doprowadzenie do sytuacji, w której zachodnia opinia publiczna nie będzie już odróżniała agresora od ofiary. To jest dzisiaj kluczowa gra Rosji.

Czy osłabienie sankcji i poprawa stosunków Rosji z UE jest automatycznie zagrożeniem dla Ukrainy? Czy nie można sobie wyobrazić sytuacji, w której będzie to wyłącznie „zalegalizowanie” dotychczasowych zdobyczy terytorialnych, cały czas w logice gry Putina z własną opinią publiczną: „Nie mówcie mi, że straciłem Kijów, bo zdobyłem Krym i zagwarantowałem prawo do samostanowienia prorosyjskich sił w Donbasie”? Czy jednak w cieniu tej „legalizacji” i zmniejszenia napięcia na linii UE-Rosja nie można by konsolidować większej części państwa ukraińskiego, w dodatku wyraźniej prozachodniej, bo bez kilku milionów obywateli jednoznacznie opowiadających się za Rosją?

Niestety, jest jeszcze jeden element pakietu, który szansę na konsolidację Ukrainy w tej sytuacji czyni iluzoryczną. Rezygnacja z sankcji nie jest samodzielnym celem w innym ważnym wymiarze. Otóż sankcje są wyrazem tego, że Zachód w praktyczny sposób wyciąga konsekwencje z podpisania umowy stowarzyszeniowej pomiędzy Ukrainą i UE. Takie mianowicie, że Ukraina jest traktowana jako kraj, który jest związany z Europą, z Zachodem. A zatem Europa oraz cały Zachód biorą jednak jakąś odpowiedzialność za osłanianie państwa ukraińskiego. Sankcje dają pewną osłonę polityczną i dyplomatyczną Ukrainie. Jeśli teraz Zachód się z sankcji wycofa – w momencie, kiedy Putin szczyci się przyłączeniem Krymu, przejęciem kontroli nad Donbasem i kiedy używa separatystów do dalszego jawnego militarnego szantażu wobec Kijowa – jeśli te sankcje zostaną w dodatku wycofane na skutek zrównania ofiary z agresorem, będzie to miało swoje dalsze konsekwencje. To będzie de facto oznaczało, że Zachód wycofuje się z gwarancji dla suwerenności Ukrainy i jej przynależności do najszerzej rozumianej wspólnoty demokratycznego Zachodu, oddając pole dla inicjatywy rosyjskiej.

Otóż dziś widać, że jest taka silna tendencja do wycofania się z „całej tej ukraińskiej awantury”, widoczna po stronie Francji i Niemiec, jeszcze bardziej Włoch, już nie mówiąc o Grecji. To jest tendencja bardzo groźna.

Wszelkie inicjatywy na poziomie Unii, które miałyby wzmocnić więzy UE i Ukrainy, ale nie podobają się Rosji, są dziś torpedowane. Odpowiada za to w największym stopniu dyplomacja niemiecka. To jest tendencja bardzo daleko idąca. Nie tylko ugłaskiwanie Rosji, aby nie było dalszej katastrofalnej w skutkach ofensywy militarnej, ale doprowadzenie do sytuacji, kiedy Unia w praktyce wycofa się z Ukrainy.

Zatem nie byłby to pakiet: „łagodzimy sankcje, ale wy w zamian zostawiacie w spokoju resztę Ukrainy”?

Nie, byłoby to raczej łagodzenie sankcji w pakiecie z wycofaniem się Unii z Ukrainy i wpuszczeniem tam Rosjan. Jeżeli Zachód rezygnuje z sankcji i przyjmuje optykę rosyjską, że Ukraina jest współwinna zerwaniu Mińska, bo nie realizuje ustaleń praktycznie niszczących własne państwo, oznacza to de facto ponowne wpuszczenie Rosji na Ukrainę, a w każdym razie pozostawienie Ukraińców samych wobec Rosji.

Pytanie „kiedy bardziej zdecentralizujecie swoje państwo?”, czyli „kiedy oddacie kolejne regiony pod współzarządzanie Rosji?”, zacznie padać także ze strony zachodniej?

Ono już dziś pada także ze strony zachodniej. Wcześniej tych pytań nie było, teraz są, i to na najwyższym szczeblu. A w tym kontekście szalenie trudno jest prowadzić na gruncie polityki UE proukraińskie inicjatywy, które „denerwują Rosjan”. Na przykład szczyt w Rydze będzie szczytem pustych deklaracji, bo Niemcy i Francja żadnych treści „denerwujących Rosję” nie chcą.

Ale co mogłoby być taką treścią, gdyby istniała wola polityczna po stronie najszerzej rozumianego Zachodu? Pieniądze na Ukrainę poszły. Specjaliści? Programy?

Otóż znaczące pieniądze nie poszły. I to z różnych względów. Ukraina znajduje się dziś w katastrofalnej sytuacji. Rezerwy banku centralnego stopniały do tego stopnia, że bardzo silnie ograniczono obrót walutami obcymi, co dotyka przedsiębiorstwa działające na Ukrainie, utrudnia import czegokolwiek, uderza też w interesy zachodnich inwestorów, zniechęca ich do zaangażowania na Ukrainie i dodatkowo izoluje ten kraj ekonomicznie. Ale najbardziej utrudnia to możliwość już nawet nie spłaty, ale choćby bieżącej obsługi długu ukraińskiego. Dziś głównym zmartwieniem Ukrainy jest niedopuszczenie do bankructwa państwa. Upadają też ukraińskie przedsiębiorstwa. W takiej Białej Cerkwi w obwodzie kijowskim były niedawno 22 firmy, dziś działają dwie. Coraz więcej ludzi jest na bezrobociu, w konsekwencji coraz większe są potrzeby budżetowe, których nie ma jak zaspokoić. W tym kontekście współpraca MFW z Ukrainą to kroplówka, która gwarantuje podstawową wypłacalność państwa, ale nie daje żadnych perspektyw na przyszłość, żadnej wizji rozwoju. Oczywiście do tego potrzebna jest głęboka reforma państwa, zmiana warunków funkcjonowania gospodarki. Tego nie ma, są punktowe reformy dotyczące walki z korupcją, doraźne zmiany funkcjonowania administracji, ale one nie są częścią żadnej większej całości.

Zatem „reforma balcerowiczowska”? Z jej kosztami społecznymi i politycznymi napięciami? Polska to wytrzymała, ale my nie toczyliśmy wojny i nie byliśmy w takim stopniu testowani przez sąsiednie mocarstwo.

Tu nie jest konieczny „pakiet balcerowiczowski”. Ukraina nie wychodzi z gospodarki socjalistycznej, z własności w pełni państwowej, z gospodarki całkowicie sterowanej centralnie, gdzie wszystkie ceny i koszty były centralnie ustalane.

Dzisiejsza Ukraina jest krajem, w którym działa dziki kapitalizm zasłonięty gęstą chmurą różnych regulacji administracyjnych, pod której przykryciem dokonuje się gigantyczna korupcja.

Reformy powinny się więc koncentrować bardziej na budowaniu przejrzystego państwa prawa niż na budowaniu gospodarki rynkowej od podstaw. Ją trzeba „urealnić”, w jednych obszarach zderegulować, w innych uregulować, ale ona na Ukrainie już jest. I teraz problem polega na tym, że ani rząd, ani prezydent nie są w stanie podjąć takich działań. Mają parlament, który jest bardzo dobrym instrumentem, przegłosowuje proponowane rozwiązania dużą większością. Ale brakuje wizji zmian.

Może jej brakować z kilku różnych powodów. Z jednej strony przeszkadzać mogą niskie kompetencje reformatorów. Ale problemem jest też to, że część zaplecza dwóch rządzących partii także używa korupcyjnych metod działania. Zatem nie ma interesu, żeby zlikwidować warunki do korupcji. Wiadomo też, że tego typu reformy wymagają środków finansowych na działania osłonowe. Jeśli redukuje się administrację, jest wiele zwolnień i coś trzeba z tymi ludźmi zrobić. Z tych i innych przyczyn reformy nie idą do przodu. Szwankuje ten wewnętrzny wymiar konsolidacji ukraińskiego państwa i gospodarki. A to jest kolejny argument dla tych polityków na Zachodzie, którzy chcą Ukrainę pozostawić Rosji, „skoro sami Ukraińcy nie chcą sobie pomóc…”.

Tym bardziej, że za ich „niezostawienie” płaci się cenę konfliktu z Rosją.

I teraz część zachodnich elit politycznych, bardzo mocno wspierana w tym myśleniu przez Rosję, uważa, że za cenę wycofania się na poziom jedynie deklaratywnego wsparcia dla Ukrainy (ale praktycznie wpuszczenia tam ponownie Rosji jako współgracza) uda się zablokować kryzys. Uspokoić sytuację, co Rosjanie zresztą obiecują. Tymczasem wielkim zwycięstwem Euromajdanu jest to, że na Ukrainie powstała duża, autentyczna siła – kilka milionów ludzi z najbardziej aktywnych segmentów społecznych i środowisk – która ma świadomość proukraińską. I z ogromną determinacją dąży do faktycznej niezależności od Rosji i zbliżenia do zachodnich standardów politycznych, prawnych, społecznych, gospodarczych. Ci ludzie musieliby zostać całkowicie spacyfikowani w momencie odzyskiwania przez Rosję kontroli na Ukrainie. To spowoduje jeszcze głębszy kryzys i nie rozwiąże żadnego problemu. Ukraina jest zbyt wielkim krajem, aby ją skutecznie spacyfikować militarnie. W dodatku najbardziej aktywna część ukraińskiego społeczeństwa już się w czasach Majdanu takim próbom pacyfikacji skutecznie przeciwstawiła.

Kiedy najbardziej aktywna i twórcza część jakiegoś społeczeństwa musi być spacyfikowana, żeby „osiągnąć spokój”, to ten spokój jest śmiercią, a nie rozwojem narodu. Nasz region widział parę takich pacyfikacji i zawsze to była śmierć. Jak temu można zapobiec, gdyby była wola polityczna po stronie UE, MFW, USA, Zachodu?

Można zrobić rzeczy następujące: skoncentrować zasoby, kompetencje i środki finansowe po stronie zachodniej, skoordynować działania Unii Europejskiej – która powinna tym kierować, bo ma instrumenty prawne w postaci umowy stowarzyszeniowej – oraz Stanów Zjednoczonych, MFW, Banku Światowego, EBOR, Europejskiego Banku Inwestycyjnego… Te wszystkie instytucje powinny wspólnie z Ukraińcami nie tylko określić ogólny kierunek reform, co w jakiejś części zostało już uczynione, ale przełożyć to na język konkretnych rozwiązań prawnych i instytucjonalnych, łącznie z ich precyzyjnym kalendarzem. Następnie skoncentrować środki finansowe potrzebne nie tylko dla uratowania budżetu i obsługi zobowiązań budżetowych czy utrzymania kursu waluty, ale także dla wprowadzenia reform i dla różnego typu działań osłonowych. Konieczne jest też jak najszybsze utworzenie funduszu, którego celem byłoby – szczególnie na terenach wschodnich poddanych propagandzie rosyjskiej – realizowanie takich projektów, jak odbudowa szkół, odbudowa ważnych instytucji społecznych, realizacja kluczowych projektów infrastrukturalnych. Pokaże się dzięki temu, że ze zbliżenia do Europy Ukraina może już dzisiaj czerpać bardzo wymierne korzyści. Przy tym partnerem tych działań po stronie ukraińskiej nie powinien być wyłącznie rząd, ale także cała sieć instytucji społecznych, NGO-sów, często wyrosłych z najszerzej rozumianego ruchu Majdanu. Mając takich społecznych partnerów, można się do nich odwołać także w sytuacji, kiedy po stronie ukraińskich władz czy partii politycznych doszłoby do zablokowania działań proreformatorskich. Co może wynikać z tego, iż część zaplecza tych partii sama pozostaje uwikłana w korupcyjne działania i kontekst. W całym tym procesie można wykorzystać doświadczenia nie tylko Polski, ale też krajów bałtyckich, Słowacji, Węgier, Czech, Rumunii… które są już trochę dalej, na różnych etapach tej ustrojowej zmiany.

Kluczem jest jednak wola polityczna. Gdzie ją budować w kontrze wobec coraz silniejszego ciążenia do powrotu „geopolitycznego status quo”? Na przykład Donald Tusk, niezależnie od własnych poglądów, jest akurat szefem instytucji międzyrządowej, w której dominują Niemcy, Francja, Włochy… i ich tradycyjne geopolityczne myślenie skoncentrowane na Rosji. Gdzie znaleźć jakąś siłę równoważącą?

Oczywiście konieczna jest inicjatywa państw narodowych w Unii, bo chcemy czy nie chcemy, tak zbudowana jest polityka zagraniczna UE. Polska może taki sojusz zacząć budować.

Już wiemy, że sojusze regionalne nie sprawdziły się wobec rosyjskiego wyzwania. Węgry, Polska, Czechy, Słowacja, kraje bałtyckie… prowadzą dziś osobne polityki, indywidualnie zorientowane na Berlin, Brukselę, Moskwę. Z kim więc budować ten sojusz?

Poprzednio zbudowaliśmy projekt Partnerstwa Wschodniego ze Szwecją. Dziś możemy budować politykę proukraińską z krajami bałtyckimi, ale nie rezygnując też z przekonywania Trójkąta Weimarskiego. Polska powinna z takim projektem wyjść, zacząć od Trójkąta Weimarskiego, ale rozmawiać też ze Szwedami, Brytyjczykami, a także z Holendrami, którzy po zestrzeleniu MH17 rozumieją już lepiej cenę wojny na Wschodzie. Po drugie, kluczowym partnerem w tej polityce są Stany Zjednoczone. Polityka amerykańska stymuluje dziś politykę europejską, gdyby nie USA, ten w miarę zjednoczony front europejski wobec kryzysu ukraińskiego już by w ogóle nie istniał. Z instytucji europejskich ważna jest Komisja. Komisarz d.s. Handlu Cecilia Malstroem, która jest odpowiedzialna za realizację umowy stowarzyszeniowej z Ukrainą, to bardzo dobra osoba do tego typu działań. Bardzo ważnym instrumentem jest też Parlament Europejski, ale tu musimy sobie powiedzieć pewną gorzką prawdę.

I Platforma Obywatelska, i inne polskie środowiska polityczne nie mają dziś w PE ludzi, którzy mogliby być liderami projektu ukraińskiego.

Ci, którzy w poprzedniej kadencji zajmowali się kontaktami z Ukrainą w PE, z różnych powodów nie weszli do Parlamentu.

Czasem wynikało to z decyzji władz poszczególnych partii, a czasem było po prostu konsekwencją całej dzisiejszej logiki polityki polskiej, która budową kompetencji europejskich w ogóle już się nie zajmuje. Ale z niedobitków pozostał Jacek Saryusz-Wolski.

Osamotniony, w dodatku jako wiceszef grupy EPP obciążony wieloma innymi obowiązkami. Jednak cała polska grupa przestała istnieć. Ona działała ponadpartyjnie; to było może jedno z ostatnich miejsc, gdzie takie ponadpartyjne myślenie o polityce europejskiej i polskiej mogło być realizowane. To był Paweł Kowal, Marek Siwiec, byłem ja, był Jacek Protasiewicz, był Krzysztof Lisek. To były osoby, które w różnych ugrupowaniach europejskich skutecznie lobbowały za tą najważniejszą dziś z naszego punktu widzenia kwestią z obszaru polityki międzynarodowej. Tych wszystkich osób już w Parlamencie Europejskim nie ma. Nie ma nikogo. Oddaliśmy PE jako instytucję. Dziś tę inicjatywę realizują w PE Litwini i Łotysze, ale ich siła przebicia jest mniejsza. Pozostaje Komisja, pozostają inicjatywy polityk narodowych, także polskiej.

Sam pan naprowadził na ten temat: zdolności polityki polskiej w jej obecnym stanie do generowania takich inicjatyw. Patrząc z boku, polska polityka wydaje się dziś takich zdolności nie mieć w ogóle. Konflikt PO-PiS niweczy tego typu inicjatywy w obszarze, który można nazwać mainstreamem polityki polskiej. SLD i PSL, zachowujące się zwykle racjonalnie w kontekście polityki wewnętrznej, próbują się dziś chwytać „ludowej antyukraińskości” i strachu przed Rosją, żeby zgarnąć jakieś resztki politycznej energii nieobsłużone przez PO-PiS. „Antysystemowcy” – Korwin, Kukiz, narodowcy… – to już jest horror, jeśli chodzi o wizję polskiej polityki wschodniej. Za ich pośrednictwem dociera tutaj każdy lobbystyczny impuls rosyjski.

Pan oczywiście w swoim pesymizmie może mieć rację, ale nie musi pan jej mieć. Może to nie jest aż tak kompletnie zdeterminowane, polityka to jednak są ludzie. Decyzje jednostek i grup mogą zmodyfikować generalne trendy, o których pan mówi. Mamy końcówkę kampanii prezydenckiej i ja będę spokojny, jeśli wygra Komorowski, który niezależnie od prowadzonej przez siebie kampanii jest aktywny na Ukrainie, buduje relacje, o czym przekonała jego wizyta w Kijowie. Jego przesłanie odwołujące się do sytuacji, kiedy dla Ukraińców Polska nie jest wrogiem, co się prawie nigdy nie zdarzało w historii naszych wzajemnych stosunków.

Jednak prezydent nie ma narzędzi, żeby proponować i realizować własną koncepcję polityki ukraińskiej na spotkaniach międzyrządowych, na forum PE czy Komisji. Takie narzędzia ma MSZ i potencjalnie mogłyby je mieć największe polskie partie polityczne, choć sam pan przyznał, że się ich skutecznie pozbawiają.

Jednak prezydent Komorowski jest naturalnym partnerem dla prezydenta Poroszenki. A gra zespołowa w Polsce też jest wbrew pozorom możliwa. Mam nadzieję, że jak się wybory prezydenckie zakończą w sposób przewidywalny i zostanie kilka miesięcy między kampaniami, możliwa będzie polska inicjatywa przy współudziale prezydenta i szefa MSZ, z wykorzystaniem kontaktów Bronisława Komorowskiego z Poroszenką i wszystkich rządowych instrumentów prowadzenia polityki europejskiej. Inicjatywa zmierzająca do stworzenia warunkowej, ale poważnej oferty UE dla Kijowa. Ostatnie exposé Grzegorza Schetyny też było bardzo dobre, skokowo lepsze od tego, co mówił jeszcze w listopadzie. Wtedy było widać, że został rzucony na nieznane wody. Teraz był przygotowany. On rozumie problemy ukraińskie i szuka politycznego porozumienia. Dziś jego koncepcja polega na tym, żeby rozstrzygać tę kwestię w wymiarze weimarskim, gdzie on sobie zresztą daje radę lepiej niż Radosław Sikorski. Ale będzie musiał iść dalej, szukać sprzymierzeńców także poza Weimarem.

Sikorski zrównoważył kiedyś Weimar Szwecją, a także własną determinacją w forsowaniu polskiego pomysłu. I powstało Partnerstwo Wschodnie.

To prawda, ale dziś mamy przed sobą dużo większe wyzwanie. Wówczas musieliśmy przekonać Francję i Niemcy, że możliwa jest równoległa polityka wobec Moskwy i wobec Kijowa. Nie było jeszcze na horyzoncie tak ostrego konfliktu z Rosją, a więc się udało. Dziś trzeba by przekonać Niemcy i Francję, że należy prowadzić politykę proukraińską niezależnie od ceny, jaką się za to płaci w stosunkach z Rosją. Gdyż nie ma alternatywy, Rosja już „dla nas” Ukrainy nie spacyfikuje, „żeby w Kijowie wreszcie był spokój”. Jeśli Kreml znów spróbuje odzyskać kontrolę w Kijowie, będzie konflikt zarówno niszczący Ukrainę, jak też zagrażający całej Europie. Uważam, że polska polityka ma kompetencje i instrumenty, żeby do tej oczywistości swoich europejskich partnerów przekonać. Musimy choćby spróbować.

Paweł Zalewski – w latach 2009-2014 roku poseł Platformy Obywatelskiej do Parlamentu Europejskiego. Współprzewodniczący Forum Polsko-Ukraińskiego Partnerstwa. Poseł na Sejm I, V i VI kadencji.

 

 **Dziennik Opinii nr 128/2015 (912)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Cezary Michalski
Cezary Michalski
Komentator Krytyki Politycznej
Publicysta, eseista, prozaik. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem również slawistykę w Paryżu. Pracował tam jako sekretarz Józefa Czapskiego. Był redaktorem pism „brulion” i „Debata”, jego teksty ukazywały się w „Arcanach”, „Frondzie” i „Tygodniku Literackim”. Współpracował z Radiem Plus, TV Puls, „Życiem” i „Tygodnikiem Solidarność”. W czasach rządów AWS był sekretarzem Rady ds. Inicjatyw Wydawniczych i Upowszechniania Kultury. Wraz z Kingą Dunin i Sławomirem Sierakowskim prowadził program Lepsze książki w TVP Kultura. W latach 2006 – 2008 był zastępcą redaktora naczelnego gazety „Dziennik Polska-Europa-Świat”, a do połowy 2009 roku publicystą tego pisma. Współpracuje z Wydawnictwem Czerwono-Czarne. Aktualnie jest komentatorem Krytyki Politycznej
Zamknij