Świat

Wynajmę macicę – tanio!

Indyjskie surogatki przez lata rodziły dzieci całemu światu. Dlatego zaproponowany przez władze Indii całkowity zakaz tej praktyki wzbudza tyle emocji.

Za urodzenie dziecka przez surogatkę w Indiach rodzice płacą 15 tysięcy dolarów. Ta sama usługa w Stanach Zjednoczonych kosztuje 200 tysięcy – podaje uznany brytyjski magazyn medyczny „The Lancet”. Nie dziwne, że Indie stały się destynacją numer jeden dla turystyki rozrodczej, a outsourcing, z którego znane są Indie, objął kolejny obszar. Jak podają indyjskie władze, obroty indyjskich klinik związanych z turystyką rozrodczą to 2–3 miliardy dolarów rocznie. Kiedy zalegalizowano tę praktykę w 2002 roku, twierdzono, że to szansa na zwiększenie inwestycji w turystykę medyczną. Po 15 lat można powiedzieć, że plan się udał. Plan zwiększenia dochodów. O zagrożeniach nikt wtedy nie myślał.

Dziś wiemy, że wolny rynek ustalił wynagrodzenie indyjskiej surogatki na 5–7 tysięcy dolarów za trwającą około roku usługę. Że zostają nimi kobiety ubogie i niewykształcone. Zwykle takie, które szukają sposobu na utrzymanie rodziny, ale nie zawsze. Branża wykształciła bowiem praktyki, które ciężko jest zaakceptować niektórym kobietom, szczególnie tym posiadającym rodzinę: firmy uznają, że podczas ciąży mają prawo regulować sposób życia kobiety, żeby mieć pewność, co do spełniania wymagań narzucanych przez klientów. W praktyce oznacza to, że prowadzą hostele dla surogatek, gdzie nie tylko decydują, co kobieta może jeść czy pić, ale też ograniczają ich poruszanie się po mieście.

Ich życie jest monitorowane, bo dla firmy najważniejszy jest płód – zarabia na dostarczeniu zdrowego dziecka rodzicom i tylko to ją interesuje.

Prawdziwie przerażające jest jednak to, czego nie mówi się kobietom oferującym takie usługi: badania organizacji pozarządowych i śledztwa dziennikarskie pokazują, że większość surogatek nie jest informowana o szczegółach procedury, ani o ryzyku zdrowotnym, które się z nią wiąże. Dodatkowo niektóre kliniki robią wszystko, żeby procedura się udała, na przykład transferuje się dużo więcej zapłodnionych komórek niż zezwalają na to międzynarodowe standardy. Skutki uboczne takich praktyk są dwa: większe ryzyko zdrowotne dla kobiety oraz duże prawdopodobieństwo ciąży mnogiej. Dlatego też tak wiele dzieci urodzonych przez surogatki w Indiach jest porzucanych zaraz po urodzeniu, bo rodzice często o takiej mnogiej ciąży dowiadują się dopiero po urodzeniu.

Kontrowersje wokół surogactwa komercyjnego narastały przez lata i w zeszłym roku prawniczka Jayashree Wad w ramach procedury skargi w interesie publicznym wezwała Sąd Najwyższy Indii do nakazania władzom wprowadzenia zakazu surogactwa komercyjnego. Przekonywała, że jest to jedyny sposób, żeby ukrócić proceder, który rozrósł się tak bardzo, że ubogie kobiety są wykorzystywane przez korporacje bogacące się na popularyzacji tego typu zabiegów. Sąd Najwyższy, jako strażnik praw człowieka, przyznał jej rację i nakazał władzom uregulowanie tej kwestii.

Indyjskie media pełne są dziś doniesień o różnego rodzaju przemocy wobec kobiet. Partie wpisują sobie tę kwestię do programów politycznych. Kiedy więc zaczęto mówić o surogactwie komercyjnym jako właśnie formie przemocy, oczywistym było, że wreszcie pojawi się projekt całkowicie go zakazujący. Teraz dopuszczalne ma być tylko surogactwo w ramach rodziny, czyli siostra czy kuzynka będzie mogła urodzić, altruistycznie, dziecko swoich krewnych. Czy rzeczywiście da się tę sprawę załatwić jedną ustawą? Jej przeciwnicy pytają, co rząd zamierza zrobić z obywatelami i obywatelkami, dla których surogactwo to jedyna szansa na macierzyństwo. Przecież nie zawsze jest możliwość i wola, by surogatką została siostra lub kuzynka zainteresowanych. Rząd na razie nie zamierza się wycofywać z projektu zakazu i deklaruje, że ustawa wejdzie w życie z końcem roku.

Niestety w całej tej dyskusji brakuje głosu samych kobiet, które świadczą tego rodzaju usługi. Czy naprawdę uważają się za ofiary przemocy? Ofiary kapitalizmu? Czy zakaz sprawi, że nie zostaną surogatkami kolejny raz, tylko tym razem w podziemiu? Co zyskały, a co straciły świadcząc te usługi i czy uważają, że było warto? Popyt na ich pracę raczej nie spadnie. Tabu wokół surogactwa jest coraz mniejsze. Nawet wielkie gwiazdy Bollywoodu decydują się skorzystać z tego rozwiązania i głośno o tym mówią.

W idealnym świecie surogatkami zostawałyby kobiety świadome swoich praw i znajdujące się w sytuacji umożliwiającej im dokonanie wyboru między tym, a innym sposobem zarobkowania.

Istniałyby procedury zapewniające im bezpieczeństwo. Te kobiety byłyby chronione przez prawo i mogły dochodzić swych praw, jeśli czułyby się pokrzywdzone. Zanim jednak ten idealny świat będzie możliwy, może warto się zastanowić, czy ekstremalna zmiana z wolnego rynku usług do całkowitego zakazu surogactwa komercyjnego to rzeczywiście działanie w interesie kobiet. Bo nie chodzi o to, żeby ulegać sile ogromnego lobby klinik rozrodczych, ani naciskom osób, które chcą mieć potomstwo w ten sposób, ale posłuchać tych, które zdecydowały się rodzić cudze dzieci, żeby utrzymać swoje.

**Dziennik Opinii nr 298/2016 (1498)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Weronika Rokicka
Weronika Rokicka
Indolożka, politolożka
Doktor nauk humanistycznych, absolwentka indologii i nauk politycznych na Uniwersytecie Warszawskim, obecnie adiunktka na Wydziale Orientalistycznym UW; jako stypendystka rządu indyjskiego i programu Erasmus Mundus razem dwa lata studiowała w Indiach i Nepalu. W latach 2011-18 pracowniczka polskiej sekcji Amnesty International, gdzie zajmowała się obszarem praw kobiet i dyskryminacji. Ze względu na zainteresowania naukowe i pracę zawodową blisko śledzi stan przestrzegania praw człowieka i sytuację polityczną w Indiach, Nepalu i Bangladeszu, w tym szczególnie problematykę praw kobiet i przemocy wobec kobiet.
Zamknij