Świat

Warto jeść brokuły

W amerykańskim życiu społeczno-politycznym odpowiednikiem naszej polskiej „gorzkiej pigułki” są „brokuły”. Brokuły nie są zdaniem Amerykanów najsmaczniejsze, ale warto je spożywać. Dla zdrowia.

Różnice są niewielkie. Minęły dwie dekady, odkąd Hilary Clinton próbowała dokładnie tego samego – radykalnej reformy amerykańskiej służby zdrowia. W tym czasie pokolenie baby boomers weszło w wiek emerytalny. Ci, którzy objadali się w McDonald’s – zanim obejrzeli Super Size Me i rozpętali obsesję organicznego jedzenia –  już zdążyli za to zapłacić. Koszty opieki zdrowotnej rosną. Reforma, która 20 lat temu nie udała się Pierwszej Damie, zlinczowanej za to, że się nie zna i wtyka nos w nie swoje sprawy, właśnie weszła w życie. Obamie, co prawda, zależy na drugiej kadencji. Ale nie tak bardzo jak na tym, żeby być jednym z prezydentów, którzy zmienili bieg amerykańskiej historii.

Przypomnijmy – w 1991 Bill Clinton poprosił Hilary, żeby rozpoczęła prace nad reformą służby zdrowia. Zaczęły się kłótnie, debaty i przepychanki, zakończone całkowitym fiaskiem projektu w 1993 roku. W styczniu 2009 świeżo upieczony prezydent Obama odkopuje temat. W marcu 2010 podpisuje ustawę zwaną Afordable Care Act, znaną wszem i wobec jako „Obamacare”. Ustawa spotyka się z natychmiastowym sprzeciwem 13 stanów, wkrótce dołączają inne. W listopadzie sprawa trafia do Sądu Najwyższego. 

Czy istnieje stwierdzenie milsze dla republikańskich uszu niż to, że Obama jest „niezgodny z konstytucją”? A jednak sędzia Roberts, mianowany jeszcze przez Busha, zaskoczył wszystkich. Jego głos przeważył szalę na korzyść Obamy. Stosunkiem głosów 5:4 Sąd Najwyższy uznał ustawę Obamacare za zgodną z konstytucją. Zdaniem demokratów, którzy mieli dotychczas Sąd Najwyższy za sobie nieprzychylny, Roberts pokazał zanikającą różnicę między polityką a prawem. Wielu patrzy na to jako na pierwszy od dekad sukces demokratów, coś o co partia walczyła od dziesięcioleci. Oczywiście, wersja Hilary była bardziej rozbudowana, ambitniejsza, całościowa, droższa – być może dlatego nierealna w kraju, gdzie ludzie boją się biurokracji bardziej niż diabła. Hilarycare miała objąć wszystkich nieubezpieczonych, łącznie z pewną liczbą nielegalnych immigrantów; Obamacare nie tylko zadowala się mniejszą liczbą podległych mu obywateli, ale jeszcze zostawiają furtkę dla tych, którzy nie mają ochoty na wspólną zabawę. Inną ważną różnicą jest fakt, że Clintonowie przygotowali swój projekt „w tajemnicy”, „za plecami społeczeństwa”, podczas gdy Obama jasno i konsekwentnie przygotowywał grunt pod reformę od pierwszego dnia prezydentury. Zadbał o odpowiednie lobby i dał Amerykanom przynajmniej iluzję dyskusji.

Dlatego wielu widzi w decyzji sądu osobisty sukces Obamy. Gwarancję, że pierwsze cztery lata prezydentury nie pójdą na marne. Zapytany o swoje plany na tegorocznej kolacji dla dziennikarzy, Obama wyjaśnił z anielską cierpliwością: „W 2010 roku podpisałem reformę służby zdrowia. W 2012, no cóż… podpiszę ją znowu”.

W 2009 senator Jim de Mint zwykł nazywać ustawę „Waterloo Obamy”. Trzy lata później „The Economist” donosi, że decyzja Sądu Najwyższego jest „rewolucją w relacjach pomiędzy rządem federalnym a obywatelami”. Przyjrzyjmy się konkretom. Jednym z najatrakcyjniejszych punktów „Obamacare” jest zakaz odmowy ubezpieczenia osobom z rozpoznaną chorobą. W amerykańskim życiu społeczno-politycznym odpowiednikiem naszej polskiej „gorzkiej pigułki” są „brokuły”. Brokuły nie są zdaniem Amerykanów najsmaczniejsze, ale warto je spożywać. Dla zdrowia. I tak – jemy brokuły, kiedy pomagamy staruszce przejść przez ulicę i spóźniamy się do pracy. Jemy brokuły, kiedy ubezpieczamy auto, żeby móc w ogóle wyjechać nim na ulicę. Jemy brokuły, kiedy płacimy podatki. No właśnie, podatki. „Obamacare” wychodzi z założenia, że nie da się nie uczestniczyć w systemie służby zdrowia. Że nawet ci, którzy utrzymują, że im ubezpieczenie jest niepotrzebne, prędzej czy później skorzystają z pomocy lekarskiej. W związku z tym, wszyscy Amerykanie powinni partycypować w programie, choćby w minimalnym stopniu. W 2009 roku 50 milionów nieubezpieczonych skorzystało z opieki medycznej, a koszt został pokryty przez tych, którzy mają ubezpieczenie. 

Co ciekawe, Obamacare jest bardzo podobne do projektu forsowanego przez zbliżoną do konserwatywnych republikanów Heritage Foundation w 1989 roku. Paradoks polega na tym, że nie jest już ważne jaka koncepcja służby zdrowia jest sensowna, istotniejsze jest to, żeby być przeciw temu, co robi Obama. Stąd pomysły i rozwiązania, niegdyś forsowane przez konserwatystów, nagle stały się „nieamerykańskie”.

Od początku 2014 roku każdy obywatel ma obowiązek wykupić ubezpieczenie społeczne albo zapłacić niewygórowaną karę/podatek. To właśnie te dwa słowa – „kara” i „podatek” budzą takie emocje na prawicy.

Eksperci są zgodni, że zapowiedzi Romneya o obaleniu „Obamacare” w pierwszym dniu urzędowania to obiecanki-cacanki. Jak pisze „Financial Times”, całą ustawę trudno będzie rozmontować. Zresztą zniesienie prawa nie załatwia problemów amerykańskiej służby zdrowia. Romney zapytany o to, jak je rozwiązać, powtarza tylko jak mantrę, że Obama wprowadził nowy podatek, który uderza w klasę średnią. Milczy na temat tego, że sam wcielił w życie bliźniaczą reformę na szczeblu stanowym, w Massachusetts. Przeciwnicy Romneya szydzą z jego talentu do unikania wchodzenia w szczegóły. Ale bardziej zorentowanych nie bawi to wcale. Ci drudzy wiedzą bowiem, że im mniej konkretny jest Romney, im bardziej bazuje na byciu czystą antytezą Obamy, tym więcej niezadowolonych przyciągnie. Podstawowy problem z „Obamacare” polega bowiem na tym, że dokument ma 2700 stron. Nie będzie dużym uproszczeniem stwierdzenie, że ci którzy krzyczą najgłośniej przeciw ustawie, nigdy jej nie czytali. Sprzeciw republikanów ma charakter symboliczny – im nie chodzi o służbę zdrowia, im chodzi o „wolność“. I o to, żeby nie płacić za leczenie „nierobów”. Jak się wyraził jeden z czytelników uczestników na łamach elektronicznej wersji „The Economist”: „Dla republikanów życie zaczyna się wraz z poczęciem i kończy się na narodzinach. Demokraci są zaś zwolennikami dziwacznej idei, że ludzkim życiem należy się opiekować również po urodzeniu”. 

Minie kilka lat zanim „Obamacare” przyniesie owoce. Tymczasem należy zacisnąć zęby i przejść nad tym do porządku dziennego. To nie kara. To nie podatek. To po prostu brokuły. Zdrowe i jednak całkiem smaczne. 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Agata Popęda
Agata Popęda
Korespondentka Krytyki Politycznej w USA
Dziennikarka i kulturoznawczyni, korespondentka Krytyki Politycznej w USA.
Zamknij