Unia Europejska

Ramas: Jesteśmy częścią społeczeństwa, dopiero potem urzędnikami

Władze Barcelony mają emocjonalną więź z mieszkańcami – mówi Pantxo Ramas z Barcelona en Comú.

Igor Stokfiszewski: Sukces partii Barcelona en Comú w tegorocznych wyborach samorządowych w Hiszpanii i objęcie funkcji burmistrzyni przez Adę Colau – jedną z najważniejszych działaczek ruchu lokatorskiego – musiały być niezwykle emocjonalnym momentem dla ruchów społecznych i zaangażowanych w przekucie społecznej energii Ruchu 15 Maja (zwanego potocznie Ruchem Oburzonych) w sukces polityczny

Pantxo Ramas : To prawda. Pamiętam pierwsze spotkania po wyborach w siedzibie Barcelona en Comú. Byliśmy naprawdę zaniepokojeni zwycięstwem! Przede wszystkim ze względu na złożoność sytuacji w Barcelonie, Hiszpanii, w Europie. Ale towarzyszyła nam również świadomość konieczności bycia u władzy i odpowiedzialności, jaka wiąże się z szansą wprowadzenia głębokich zmian w mieście.

Co dokładnie masz na myśli, kiedy mówisz o złożoności sytuacji w Barcelonie?

Działanie w warunkach kryzysu gospodarczego, prekaryzacji, biedy na peryferiach Barcelony (ale nie tylko tam). Działanie w mieście zawładniętym przez kapitał. Przestrzeń publiczna Barcelony jest w pełni nastawiona na turystykę. Tworzenie kultury, style życia są nakierowane wyłącznie na generowanie wartości ekonomicznej.

Tak, ale w jakiejś mierze Barcelona en Comú i sama Ada Colau otrzymały do dyspozycji narzędzia przeprowadzenia miejskiej rewolucji.

Wyzwaniem nie jest zainstalowanie w mieście nowego systemu operacyjnego – to można zrobić łatwo. Jednak naprawdę skuteczne jest przeorientowanie mechanizmów tworzenia się szeroko rozumianego dobrobytu w stronę rozwiązań prospołecznych – tych samych mechanizmów, które w minionych dwudziestu latach zostały nasycone logiką neoliberalną. Za sprawą zwycięstwa koalicji zmiany w wielu miejskich ośrodkach w Hiszpanii, stanęliśmy wobec realnej szansy złamania duopolu partii socjalistycznej i konserwatywnej, który – podobnie, jak we wszystkich demokracjach, gdzie dominuje tego typu duopol – zafałszował społeczne preferencje. Ich realne odzwierciedlenie na poziomie politycznym jest znów możliwe.

Zrealizowanie tych dwóch rzeczy – uspołecznienia dobrobytu i realizowania prawdziwych potrzeb ludzi – jest w stanie w długiej perspektywie zrewolucjonizować nasze miasta.

Jak Barcelona en Comú i Ada Colau chcą to zrobić?

Barcelona en Comú dąży do realizowania polityk publicznych, wyznaczanych przez cztery kierunki myślenia.

Po pierwsze, chcemy przeorientować strukturę gospodarczą i pojmowanie wytwarzania wartości ekonomicznej w mieście. Największą innowacją, jaką Barcelona en Comú chce wprowadzić, będzie rozwój miejskiej gospodarki opartej na kooperatywach oraz dowartościowanie innych społecznych sposobów wytwarzania dóbr. Wymaga to zrozumienia, jakiego typu wartości i dobra oraz za pomocą jakich działań dobra wytwarzane są społecznie przez mieszkańców miasta, a następnie w jaki sposób przekłada się to na generowanie zysku ekonomicznego. Wymaga to także krytycznego zmierzenia się z aktualnymi formami ekonomicznej produktywności miasta, z turystyką w dzisiejszej postaci, z miejscem nowych technologii, z kryzysem fordyzmu. Na poziomie instrumentów politycznych pytanie to odnosi się na przykład do będących w dyspozycji miasta ośrodków aktywizacji ekonomicznej. Chcemy, by zaczęły one stosować inne podejście do tej kwestii.

Co dalej?

Po drugie walczymy o prawa obywatelskie, w tym prawa socjalne. Tu mówimy o możliwościach przywrócenia instrumentów opiekuńczych na poziomie miejskim oraz o tym, w jaki sposób kształtować prawa obywatelskie i socjalne, usługi publiczne, programy opiekuńcze tak, by wynikały z realnych, oddolnych potrzeb i sposobów życia ludzi. Wyzwaniem jest również takie przeorientowanie polityk publicznych, by współgrały z życiem obywateli na wielu płaszczyznach, nie tylko tej doraźnej – na płaszczyźnie cyklów życia, miejsca dzieci i osób starszych w mieście, podziału ze względu na płeć czy dochód. Musimy dokonać zmiany ekosystemu miasta tak, by wytwarzało ono dobrobyt w sposób bliższy potocznemu doświadczeniu i życiu ludzi.

To będzie wymagało większej demokratyzacji samych miast.

Jest to oczywiście ściśle związane z poprzednimi punktami naszego planu. Nie możemy myśleć o wzmocnieniu demokracji nie uwzględniając problematyki społecznego udziału w gospodarczym życiu miasta oraz kwestii obywatelskiego i socjalnego bezpieczeństwa. Ale wzmocnienie demokracji oznacza przede wszystkim powtórne przemyślenie kluczowej sprawy, jaką jest partycypacja, która została wypłukana ze swojego znaczenia poprzez polityki neoliberalne.

Zadajemy sobie w Barcelonie pytanie: w jaki sposób obywatele mogliby stać się realnymi partnerami w tworzeniu polityk publicznych? Jak mogą stać się partnerami w wytwarzaniu wiedzy na temat potrzeb społecznych, ww wdrażaniu technikaliów publicznych polityk, wreszcie w zarządzaniu nimi?

I jak odpowiadacie?

Partycypacja jest procesem angażującym różnych aktorów – urzędników, organizacje obywatelskie, ruchy społeczne, ale także społeczeństwo w znacznie szerszym sensie. Co zrobić, by partycypacja obywatelska nie ograniczała się w najlepszym razie do wyboru, czy inwestycję publiczną, np. remont ulicy, należy przeprowadzić zgodnie z planem A lub B?

Należy stworzyć ludziom warunki, by mogli na ulicy tej się spotkać, przyjrzeć się, jak ona funkcjonuje, które z aktualnych rozwiązań działają, a które nie, czym ta ulica powinna stać się w przyszłości, jakie środki i narzędzia mamy do dyspozycji, by ją poprawić, a potem móc posłużyć się tą wiedzą w celu jak najlepszej poprawy stanu tej ulicy. W ten sposób partycypacja staje się kwestią pełnego uczestnictwa w politycznym procesie wytwarzania polityk publicznych.

To duże wyzwanie – jak włączyć naturalny bieg życia mieszkańców w logikę miasta jako organizmu politycznego i gospodarczego?

Na tym polega wspomniany przeze mnie ekosystem miejski.

Dziś prawdziwe życie mieszkańców i zarządzanie organizmem miejskim to sprawy rozdzielone, zaś miasto jako byt polityczny i gospodarczy nakierowane jest na spekulację, wyzysk, jest wywłaszczane przez podejście neoliberalne.

W tym obszarze musimy zmierzyć się z uspołecznieniem zarządzania zasobami naturalnymi, transportem, przestrzenią publiczną, dużymi wydarzeniami, które mają miejsce w Barcelonie.

Mówimy więc o organicznej całości – gospodarce, prawach obywatelskich i socjalnych, o partycypacji mieszkańców jako metodzie społeczno-politycznego tworzenia polityk publicznych, wreszcie o pojmowaniu miasta jako ekosystemu. Od wyborów poświęciliśmy się kreowaniu instrumentów administracyjnych pozwalających na wdrożenie wymienionych punktów.

Z której strony dostrzegacie największy opór w realizacji tych planów? Ze strony opozycji politycznej, kręgów gospodarczych, a może ze strony mieszkańców Barcelony?

Ze wszystkich trzech stron, choć na różne sposoby. Polityczne i gospodarcze elity Katalonii, Hiszpanii i Europy mają interesy jawnie sprzeczne z tym, co my chcemy zrobić, są więc przeciw nam. Jest to problem, zagrożenie, ale także powód, dla którego zmieniamy Barcelonę. Zdajemy sobie sprawę, że jest tu zasadniczy spór i chcemy być jego czynnym podmiotem. Wyzwaniem jest – w mojej opinii – podtrzymanie społecznego napięcia przeciw elitom, tak, by stać po jednej stronie tego konfliktu razem z mieszkańcami miasta. Jeśli napięcie, o którym mówię, opadnie, to nasze możliwości przeciwstawienia się presji politycznych i ekonomicznych elit będą bardzo ograniczone. Tworzy to pole szczególnej odpowiedzialności urzędników miejskich z naszego obozu i całej partii Barcelona en Comú. Musimy być wobec mieszkańców miasta szczerzy, otwarci i etyczni, być najpierw częścią społeczeństwa, a dopiero potem urzędnikami i politykami.

Możecie liczyć na wsparcie mieszkańców?

Wspólny front oczywiście wymaga, by mieszkańcy miasta byli wobec nas wielkoduszni. Nie idzie o brak krytycyzmu, lecz o współdziałanie.

Potrzebujemy, by w mieście wciąż istniało poczucie, że odpowiedzialność w pierwszej kolejności nie spoczywa na władzach, że przeciwstawienie się elitom politycznym i ekonomicznym wymaga nieustannej mobilizacji i partycypacji ze strony mieszkańców Barcelony.

Weźmy przykład z ostatnich tygodni – list burmistrzów europejskich miasta zainicjowany przez Adę Colau w sprawie przyjęcia przez te ośrodki uchodźców. Był to element egzekwowania prawa do miasta równocześnie przez mieszkańców i miejskie władze. Dla władz oznaczało to bowiem nieposłuszeństwo wobec oficjalnej polityki Hiszpanii i Unii Europejskiej, a dla mieszkańców – odpowiedzialność wynikającą z realnego włączenia uchodźców w krwiobieg miasta.

Niezależna od oficjalnej linii – krajowej i unijnej – polityka wobec uchodźców na poziomie miejskim może być prowadzona tylko wówczas, gdy władze stworzą instytucjonalną i prawną możliwość jej realizowania, zaś wdrożona zostanie w pełni przez mieszkańców. Nie możemy postrzegać polityki otwartości na uchodźców jako zewnętrznej wobec społecznych procesów zachodzących w miastach kontynentu. Przeciwnie – przyjęcie uchodźców musi być prawdziwym spotkaniem twórczych energii, czyli ludzi.

Ada Colau i Barcelona en Comú mają emocjonalną więź z mieszkańcami. To ona stanowi siłę napędową pozwalającą naszym propozycjom stać się rzeczywistością, czymś prawdziwym i namacalnym, czymś, co naprawdę jest w stanie odmienić miasto.

Wspominałeś o „koalicjach zmiany”, które w majowych wyborach samorządowych zwyciężyły w dziewięciu ośrodkach miejskich (obok Barcelony warto wymienić jeszcze Madryt czy Saragossę). Niedawno w stolicy Katalonii odbyło się spotkanie owej nieformalnej sieci „zbuntowanych miast”. Czy możliwe jest przekształcenie tej sieci w siłę polityczną, mogącą wprowadzić proponowane przez was rozwiązania na poziom narodowy lub europejski?

Przekształcenie miast jest bardzo istotne, ale wymiar miejski to nie jest jedyny wymiar, z którym musimy się zmierzyć. Mówiąc praktycznie – kompetencje miast to jedno, kompetencje władz centralnych to co innego, czym innym jeszcze są kompetencje społeczeństwa, a do tego wymiar europejskich jest kluczowy dla wdrożenia realnych zmian. Wybory samorządowe były kluczem do wzmocnienia miast w walce z dominację noeliberalnych polityk. Ale – podobnie jak rewolucja społeczna Oburzonych stała się zapalnikiem dla powstania Podemos, a także sukcesu koalicji zmiany w wielu hiszpańskich miastach – sukces ten musi być zapalnikiem dla kolejnych społecznych i politycznych procesów pogłębiających anty-neoliberalną transformację.

Odpowiedzialność za jej powodzenie nie leży na barkach burmistrzów „zbuntowanych miast”, ani na barkach partii Podemos, ruchów społecznych czy społeczeństwa w szerokim sensie. Znów odwołam się do idei ekosystemu – tylko uwspólnienie wysiłków wymienionych podmiotów pozwoli wzrastać antyneoliberalnym siłom. Drzewo pomaga rosnąć trawie znajdującej się pod nim, ma bowiem liście rzucające cień; ten z kolei sprawia, że z ziemi nie wyparowuje woda. W tradycji ruchów społecznych i niezależnych formacji politycznych mieliśmy niejednokrotnie do czynienia z budowaniem moralnej opozycji pomiędzy społeczeństwem i polityką. Społeczeństwo jest dobre, a polityka skorumpowana. Spojrzenie z perspektywy ekosystemu pozwala nam dostrzec materialną konieczność współistnienia i współpracy tych dwóch obszarów.

Ale nadal potrzebujemy polityki.

Potrzebujemy polityki, by poprzez dbałość o to, co wspólne i publiczne, pozwoliła ona przetrwać pierwiastkowi społecznemu, ten zaś musi przetrwać, by wzmacniać siłę i legitymizować politykę nastawioną na to, co wspólne i publiczne. Zrozumienie owej relacji wydaje mi się niezwykle istotnym krokiem postępowych formacji społeczno-politycznych w minionych latach. Czego może nas nauczyć przykład Syrizy i rządu Alexisa Tsiprasa? Tego, że nawet mając do czynienia z porażką na arenie narodowej i kontynentalnej polityki, tak jak stało się to w przypadku Tsiprasa, dopóki nie dokona się zdrada wobec ruchów społecznych i społeczeństwa w szerszym sensie, dopóty zmiana jest możliwa. Takie wyzwanie stoi przed nami również w Barcelonie.

**

Pantxo Ramas – członek Barcelona en Comú, partii burmistrzyni stolicy Katalonii Ady Colau.

 

**Dziennik Opinii nr 267/2015 (1051)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Igor Stokfiszewski
Igor Stokfiszewski
Krytyk literacki
Badacz, aktywista, dramaturg. Współpracował m.in. z Teatrem Łaźnia Nowa, Workcenter of Jerzy Grotowski and Thomas Richards, Rimini Protokoll z artystami – Arturem Żmijewskim, Pawłem Althamerem i Jaśminą Wójcik. Był członkiem zespołu 7. Biennale Sztuki Współczesnej w Berlinie (2012). Autor książek „Zwrot polityczny” (2009), „Prawo do kultury” (2018).
Zamknij