Unia Europejska

Prymusi, pozoranci i kuracjusze

Kogo wybierzemy do Parlamentu Europejskiego? Subiektywny przegląd postaw i strategii europosłów.

Jesteśmy na finiszu chyba najnudniejszej i najbanalniejszej kampanii wyborczej w ciągu ostatnich 25 lat. Większość kandydatów do Europarlamentu miała do przekazania z grubsza ten sam komunikat: że „dadzą radę”. W spotach, przypominającym bardziej virale niż sztampę tradycyjnej TV, mieliśmy też do czynienia z istotną dozą poczciwego narcyzmu w wykonaniu lokalnych gwiazd samorządu, Sejmu czy celebrytów.

Rzecz jednak jest poważniejsza, gdyż dotyczy jakości polskich polityków w PE. Dla wielu europosłow wybranych w poprzedniej kadencji te cztery lata okazały się okresem całkowicie pozorowanej aktywności i faktycznym schyłkiem politycznej kariery. Może za dużo od nich oczekiwaliśmy?

Miałem okazję na własne oczy obserwować pracę Europarlamentu podczas pierwszej polskiej kadencji. Już wówczas wychwyciłem, jakie są podstawowe kategorie parlamentarzystów.

Elita – politycy z dłuższym doświadczeniem na poziomie rządowym, posługujący się biegle jednym z języków roboczych, potrafiący płynnie wykorzystać swoje kontakty i doświadczenie polityczne do wdrożenia się w rytm pracy w PE. O ile nie trafią do marginalnej frakcji i nie zjadają ich ambicje powrotu do polityki krajowej, są w stanie odegrać zauważalną rolę w toczących się w Europie ważnych procesach politycznych. Przykładami tego formatu europosłów byli m.in. Bronisław Geremek (nieformalny lider ALDE), Jerzy Buzek czy Jacek Saryusz-Wolski. Mimo pewnego potencjału nie udało się to Markowi Siwcowi.

Prymusi – posłowie o skromnym dorobku krajowym, którzy dostrzegają w pracy Europarlamentu szansę na szersze zaistnienie polityczne. Z racji słabszej pozycji wyjściowej zajmują się o wiele mniej doniosłymi tematami, jednak dzięki znajomości języków i umiejętności uczenia się są w stanie zająć widoczne miejsce w delegacji krajowej i swoich grupach. Przykładami takich karier byli z pewnością Sidonia Jędrzejewska, Jan Olbrycht, Rafał Trzaskowski, Bogusław Sonik oraz, z pewnymi zastrzeżeniami, Konrad Szymański.

To były przykłady pozytywne. Czas teraz na „ciemną materię” w PE. Zajmowanie mniej widocznych pozycji również wymaga pewne dozy sprytu i zaangażowania. Często jest jednak wyrazem politycznej konieczności – braku wypracowanych wcześniej kontaktów, wiedzy umożliwiającej pracę w jakiejś komisji, a przede wszystkim wstydliwie ukrywanej nieznajomości języka roboczego.

Rozważni pozoranci – to grupa europosłów, którzy wciąż nie dali się zwieść lekkości brukselsko-strasburskiego życia i mają nadzieję na kontynuowanie kariery w kraju. Nie aspirują do udziału w przygotowywaniu raportów w ważniejszych i głośnych tematach w swoich komisjach; starają się to kompensować działaniami o charakterze bardziej spektakularnym.

Przykłady? Kompulsywnie składane „pytania parlamentarne”, dotyczące często spraw całkowicie niezwiązanych z kompetencjami Europarlamentu, które potem z dumą prezentuje się w kraju jako wyraz swojej niezłomnej postawy.

Podobnie rzecz ma się z rezolucjami i pisemnymi oświadczeniami, gdzie zwykle składa się podpis w imieniu frakcji, na zaproponowanym już projekcie dokumentu. Tu liczby potrafią być imponujące, sięgające nawet setki. Niemniej nie idzie za nimi żadna realnie wykonana praca polityczna.

Tu należy uczynić konieczną dygresję na temat asystentów. Dla wielu posłów problemem jest często brak silnego zaplecza asystenckiego – bo pamiętajmy, że 90% dokumentów firmowanych przez eurodeputowanego często powstaje przy ich kluczowym udziale. Dla najlepszych asystentów praca z europosłem jest tylko przystankiem w drodze do instytucji Komisji czy Rady UE lub – coraz częściej – posady w firmach lobbingowych. Utrzymanie przy sobie ambitnego i dobrze przygotowanego merytorycznie asystenta przez całą kadencję jest możliwe tylko w przypadku polityków, którzy są w stanie zaproponować coś więcej niż konieczność (przyzwoicie wynagradzanej) pracy w stresie bez możliwości awansu.

W kategorii pozorantów mieści się najszersza grupa z 51 reprezentujących nasz kraj deputowanych. Przygotowanie jednego lub dwóch raportów w marginalnych legislacjach, podobnej liczby opinii plus uczestnictwo w mniej prestiżowej delegacji parlamentarnej w trakcie czterech lat to naprawdę niewiele.

Gwiazdą w tej kategorii jest Michał Kamiński. Jako poseł niezrzeszony, nieobarczony wymogami frakcyjnymi, pobił w mijającej kadencji rekord: jedna opinia, 304 wystąpienia na posiedzeniach plenarnych, 259 pytań parlamentarnych plus ciągła obecność w krajowych mediach. Chwała jego asystentom, którzy przygotowali większość z tych najczęściej nic niewnoszących dokumentów.

Tu kolejna dygresja – wystąpienia na posiedzeniu plenarnym tylko z nazwy kierują w stronę dyskusji znanych chociażby z naszego Sejmu. W przypadku PE mają one charakter zbliżony do performance’u. Są wygłaszane jako osobne oświadczenia, zazwyczaj przy prawie pustej sali, w nieprzekraczalnym czasie dwóch minut. Doskonale za to wyglądają w raporcie pod koniec kadencji.

Kuracjusze – to politycy, którzy trafili do Europarlamentu często przez przypadek i przez cztery lata kadencji nie zrobili kompletnie nic, co pozwoliłoby powiedzieć o nich dobre słowo. To celebryci (choć tych na szczęście na ma aż tak dużo) czy politycy, którzy wygrali wybory tylko dzięki rozpoznawalnemu nazwisku. A także postacie tak zaaferowane polityką krajową, że nawet nie brały pod uwagę większego zaangażowania w Europie. W pierwszej kadencji ten format pracy reprezentował na przykład Paweł Piskorski, w minionej – niewątpliwie Zbigniew Zaleski.

Niewiele do polskiej opinii publicznej przebiło się na temat roli, jaką pełni w pracy europosła przynależność do frakcji. W rzeczywistości poseł niezrzeszony ma zerowe możliwości udziału w pracy legislacyjnej, nie jest wyznaczany do przygotowywania raportów i opinii, stanowiska w prezydiach komisji są poza jego zasięgiem i pozostaje mu jedynie bierne obserwowanie pracy innych.

Polaryzacja polskiej sceny politycznej powoduje, że większość naszych deputowanych należy do jednej z dwóch frakcji – chadeckiej Europejskiej Partii Ludowej (EPP), jednej z najbardziej liczących się sił w PE, lub do znacznie bardziej marginalnej frakcji Europejskich Koserwatystów i Reformatorów (ECR) – której genezę otaczają mroki porozumienia brytyjskich konserwatystów (wcześniej w EPP) z wschodnioeuropejską prawicą. Rozłam w PiS spowodował, że kilku z polskich posłów wstąpiło do zupełnie marginalnej Europy Wolności i Demokracji (EFD), skupiającej nacjonalistów z krajów starej Europy. Europosłowie SLD i UP należą do Postępowego Sojuszu Socjalistów i Demokratów (S&D) – drugiej co do wielkości grupy w PE, gdzie jednak, z powodu swojej liczebności, stanowili ledwie widoczny margines. Dużym minusem polskiej ordynacji do PE, jak i specyfiki naszej sceny politycznej jest fakt, iż polscy posłowie nie należą do mniejszych, lecz często odgrywających dużą rolę frakcji parlamentarnych, takich jak Zieloni, ALDE (liberałowie) czy Zjednoczona Lewica Europejska.

Dwie kadencje obecności polskich polityków w PE nie spełniły nadziei, że uda się przenieść niektóre z gorących europejskich tematów na grunt lokalny.

Bardzo rzadko dało się słyszeć głosy polskich deputowanych wyjaśniających sens dyskutowanych w Brukseli czy Strasburgu projektów czy polityk. Jak ognia początkowo unikali też aktywnego udziału pracach komisji praw kobiet (FEMM), uznawanej w hierarchii parlamentarnej za najmniej prestiżową. W obecnej kadencji znaleźli się tam Tadeusz Cymański, Joanna Senyszyn i Joanna Skrzydlewska – polityków o większej sile przebicia szefowie polskiej delegacji tradycyjnie kierowali w bardziej istotne politycznie miejsca.

Tak więc idąc na niedzielne wybory, warto skonfrontować przechwałki i zapewnienia o niezłomnej woli walki z realiami pracy w Parlamencie Europejskim.

Mikołaj Iwański – doktor nauk ekonomicznych. W latach 2006 i 2008/2009 odbywał staże w Brukseli – w Parlamencie Europejskim oraz agencji lobbingowej.

***

Serwis >>WYBORY EUROPY jest współfinansowany ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Mikołaj Iwański
Mikołaj Iwański
Ekonomista
Mikołaj Iwański – doktor nauk ekonomicznych, absolwent filozofii Uniwersytetu Adama Mickiewicza. Prorektor ds artystyczno-naukowych Akademii Sztuki w Szczecinie.
Zamknij