Unia Europejska

Pieniążek z Doniecka: Nikt nic nie robi, walki się zaostrzają

Zawartość walizek MH17 walała się wszędzie dookoła. A obok ubrań ludzkie zwłoki.

Informacja o zestrzelonym samolocie dotarła do nas przedwczoraj wieczorem w Artemiwsku. Byłem tam z dwójką dziennikarzy pracujących dla francuskich mediów i od razu sprawdziliśmy, czy nie możemy pojechać na miejsce katastrofy. Nie było szans. Całe terytorium, przez które musielibyśmy przejechać, było ściśle kontrolowane przez „Biesa”, czyli Igora Bezlera, jednego z najgorszych watażków w tym regionie. Nie chcieliśmy go spotkać po drodze. Musieliśmy poczekać do rana.

Następnego dnia wsiedliśmy w samochód. Najpierw próbowaliśmy jechać krótszą drogą, ale okazało się, że jeden z mostów jest wysadzony. Musieliśmy wybrać trasę naokoło i natrafiliśmy na blokady raczej nieuczęszczane przez dziennikarzy. Separatyści zupełnie nie wiedzieli, jakie są procedury. Pokazywałem im akredytację wystawioną przez Doniecką Republikę Ludową, a oni nawet nie wiedzieli, że coś takiego wydają. W końcu skontaktowali się z dowódcą i nas puścili.

Spotkanie na następnej blokadzie było już zdecydowanie mniej przyjemne. Kazano nam zjechać na bok i zostać w samochodzie. Powiedzieli, że jesteśmy zatrzymani. Zero komentarzy, zero dyskusji. Jeden z nich cały czas nas obserwował i zabronił używać telefonów. Siedzieliśmy tam dobre dwadzieścia, trzydzieści minut. Dostali zgodę od dowódcy i już mieli nas puszczać, zaraz wrócili jednak z jakimiś bagażami – walizka, plecak, czapka. Podobno przynieśli je im okoliczni mieszkańcy. To były bagaże z tego malezyjskiego samolotu, a my byliśmy jakieś 15 kilometrów od miejsca, w którym się rozbił. Kazali nam je zabrać, bo nie wiedzieli, co z tym zrobić.  Powiedzieliśmy im, że też nie wiemy, ale w końcu wzięliśmy te rzeczy i wsadziliśmy do samochodu. Nie byliśmy w nastroju do dyskusji z facetami uzbrojonymi w karabiny maszynowe. Puścili nas dalej.

Zanim dotarliśmy do szczątków samolotu, były jeszcze z dwie, trzy blokady, ale tam już puszczali nas, gdy tylko zobaczyli legitymacje. Gdy przyjechaliśmy na miejsce, kolega od razu wyciągnął te bagaże i próbował je komuś oddać. Tyle że nikogo to zupełnie nie interesowało. Sterty ubrań, sprzętu, walizek walały się wszędzie dookoła. I to nie tylko ubrania, ale ludzkie zwłoki. Kawałki ciał porozrzucane na ogromnej przestrzeni. I to też nikogo specjalnie nie interesowało. W końcu odłożyliśmy te bagaże gdzieś z boku.

Szczątki samego samolotu można znaleźć rozrzucone w promieniu 15 kilometrów. Ale można powiedzieć, że są dwa punkty centralne – wyznaczone przez miejsca, w które uderzył kadłub. Kręciła się tam straż pożarna, służby medyczne. Widzieliśmy też ambulans. Tylko że oni także sprawiali wrażenie, jakby zupełnie nie wiedzieli, jakie działania powinni podjąć.

Lokalni separatyści rzekomo zajmują się zabezpieczeniem miejsca, ale jeżeli tylko ktoś chciałby wejść na teren, gdzie leżą zwłoki, mógłby to zrobić bez żadnych problemów. Po jakimś czasie zaczęli wtykać białe chorągiewki w miejscach, gdzie spadły szczątki maszyny i leżały rozczłonkowane ciała. Ale to nic nie da, bo to wszystko jest odkryte. Teraz pada tam deszcz i ciała mogą zacząć po prostu gnić. Jestem też w stanie sobie wyobrazić, że za dzień, dwa bagaże stamtąd znikną. Mówiąc wprost, ktoś je ukradnie. Tam jest dużo wartościowych rzeczy, a część walizek jest prawie nienaruszonych. Nie są pootwierane, nie powypadały z nich rzeczy.

Jeżeli sytuacja na miejscu nie zmieni się natychmiast, jeżeli ktoś tego nie zabezpieczy, to próba przeprowadzenia jakiegokolwiek śledztwa będzie po prostu niemożliwa.

Gdy wyjeżdżaliśmy, mijaliśmy ekipę OBWE – pięć jeepów jadących w stronę Grabowa. Może oni chcą dopilnować sytuacji na miejscu?

Był tam też przedstawiciel separatystów, Paweł Gubariew. Przyjechał z ochroną, głównie chyba po to, żeby się pokazać. Nie był w stanie udzielić dziennikarzom żadnej sensownej informacji. Albo mówił, że nic nie wie, albo nie chciał komentować. Zasugerował jednak w pewnym momencie, że samolot został zestrzelony przez rakietę wystrzeloną z obwodu dniepropietrowskiego, a rozbił się dopiero tutaj. Dla kogoś znającego mapę Ukrainy jest to oczywistym absurdem. Przebił go chyba tylko Igor Striełkow, dowódca bojowników Donieckiej Republiki Ludowej, który w jednym z wywiadów opowiadał swoją makabryczną wersję zdarzeń – samolot miał być zapakowany martwymi ciałami i zestrzelony z tym „ładunkiem” w ramach prowokacji.

Na razie najbardziej przekonująca wydaje się wersja, zgodnie z którą to separatyści zestrzelili samolot za pomocą systemu rakietowego BUK. Nie wiadomo, czy przypadkiem nie pomylili go z transportowcem AN26. Striełkow pisał w internecie, że udało się zestrzelić AN26 dokładnie w czasie, kiedy z radarów zniknął malezyjski boeing. Nie znaleziono żadnego innego wraku w tym rejonie. A na dodatek, kiedy informacja o tym, że zestrzelony został samolot pasażerski, była już pewna, separatyści pousuwali ze swoich stron wpisy o AN26.

Kilka osób potwierdziło w rozmowach ze mną, że rakiety zostały wystrzelone z Torezu, pobliskiego miasta, ale tego wciąż nie możemy być pewni. Rozmawiałem też z ludźmi, którzy widzieli broń na drodze w stronę Torezu, w okolicach miejscowości Sniżne. Mam jeszcze informacje, że w otoczeniu tego kompleksu rakietowego widziano tzw. zielone ludziki, czyli rosyjskich żołnierzy bez wojskowych oznaczeń (ale to nie jest potwierdzone w stu procentach).

Separatyści, którzy zarzekają się teraz, że nie mają takiej broni, choć jeszcze 29 czerwca chwalili się zdjęciami tych maszyn, są po prostu śmieszni. Przecież nie pisała o tym „ukraińska propaganda”, tylko oni sami. A teraz kłamią.

Jak to wpłynie na dalszy rozwój konfliktu? Wiem, że od wczoraj zaostrzyły się walki. Batalion Donbas ruszył na jakąś akcję i prowadzi działania. Wiem też, że w pobliżu Grabowa cały dzień słychać ostrzał artyleryjski prowadzony z wyrzutni rakietowych Grad – tego jestem akurat pewien, bo to jest bardzo charakterystyczny dźwięk. Nasłuchałem się już tego tyle, że jestem w stanie rozpoznać. Ale nie wiem zupełnie, jak może to wpłynąć na ten konflikt na poziomie międzynarodowym. Tutaj nie mam żadnych prognoz. Unia Europejska rozczarowuje cały czas. Jeżeli teraz się nic nie zmieni, to już trudno mi uwierzyć, że coś może przekonać Zachód do zmiany polityki wobec Rosji i tego konfliktu zbrojnego. Ginie mnóstwo ludzi, sytuacja się zaostrza, a sposób, w jaki reaguje Unia, nie przynosi żadnych rezultatów.

Otwieranie się na dialog i jednocześnie przymykanie oczu na to, co robi Rosja, powoduje, że ten konflikt może się tlić przez najbliższe kilka lat.

Relacja Pawła Pieniążka z miejsca katastrofy malezyjskiego boeinga. Wysłuchał Dawid Krawczyk.

Paweł Pieniążek na bieżąco relacjonuje wydarzenia na Ukrainie także na Twitterze:Dzisiaj w Grabowie atmosfera zupełnie inna. Jest więcej separatystów i z bronią. Jeden przy nas strzelił w powietrze. Nie pozwalają robić zdjęć śledczych. Dzwoniłem do kolegi, zamiast jego głosu włączyła się wiadomość, że jak dostanę z pocisku artyleryjskiego, to nie będzie co zbierać. Nie tylko ja mam Rosjan na telefonie”.
http://twitter.com/p_pieniazek

***

Serwis >>WYBORY EUROPY jest współfinansowany ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych 


__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paweł Pieniążek
Paweł Pieniążek
Dziennikarz, reporter
Relacjonował ukraińską rewolucję, wojnę na Donbasie, kryzys uchodźczy i walkę irackich Kurdów z tzw. Państwem Islamskim. Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książek „Pozdrowienia z Noworosji” (2015), „Wojna, która nas zmieniła” (2017) i „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii” (2019). Dwukrotnie nominowany do nagrody MediaTory, a także do Nagrody im. Beaty Pawlak i Nagrody „Ambasador Nowej Europy”. Stypendysta Poynter Fellowship in Journalism na Yale University.
Zamknij