Unia Europejska

Lekcja Orbana, lekcja Trumpa

Jeśli uważasz, że klasa nie ma znaczenia, możesz skupić się na problemach rasowych albo rzekomej „głupocie” wyborców. Ale to pułapka.

Najwyraźniej potrzeba czasu, zanim elity pojmą, że frustracja ekonomiczna jest pożywką dla „nieliberalizmu”. Przez dziesięciolecia głosy krytyki wobec globalizacji systemu finansowego i oderwanego od realiów liberalizmu ekonomicznego pozostawały na marginesie, aż dosłownie z dnia na dzień weszły do głównego nurtu – bo w 2008 roku wybuchł kryzys. Teraz Zachodowi przychodzi nauczyć się tego, co wiedzą już obywatelki i obywatele krajów wschodnioeuropejskich peryferii. Sukces nieliberalizmów polskiego i węgierskiego zawdzięczamy po równo bezpardonowemu rozpychaniu się politycznych chuliganów i niedolom globalizacji. Skupianie się na niedostatkach dzisiejszych przywódców politycznych nie powinno jednak zasłaniać nam kwestii klasy.

Problem polega na tym, że część liberałów nie tylko nie chce uznać końca liberalnego kapitalizmu, jaki znamy, ale nie chce uznać też, że w tym, co przychodzi (nieliberalizmie), chodzi o klasę. Wskazują oni, że najbiedniejsi, wykluczeni ekonomicznie i rasowo, nie poparli prawicy ani w USA, ani wcześniej na Węgrzech (choć akurat wsparcie dla węgierskiej radykalnej prawicy pochodzi z biedniejszych regionów z wysokim bezrobociem ). Wnioskują, że poparcie dla Hillary Clinton pokazuje brak znaczenia klasy w poparciu dla prawicy.

Jeśli więc uważasz, że klasa nie ma znaczenia, możesz próbować przekonać wszystkich, że nie chodzi o głębokie i systemowe problemy z gospodarką, i skupić się na problemach rasowych albo rzekomej „głupocie” wyborców.

Nie negując znaczenia przesądów rasowych i nienawiści – i znaczenia obu w nieliberalnej polityce – trzeba od razu powiedzieć, że takie argumenty biorą się z niezrozumienia, czym jest klasa i analiza klasowa.

W liberalizmie bieda rozumiana jest jako brak dochodów, zrównany z niskim statusem socjoekonomicznym, a więc niskim statusem klasowym. Prawidłowe ujęcie klasy (niech będzie Marksowskie, rewizjonistyczne czy Weberowskie) wychodzi jednak poza same zarobki. Chodzi o pozycję socjoekonomiczną definiowaną przez rolę w podziale pracy. Może odnosić się do wspólnych interesów i wspólnego doświadczenia, niekoniecznie jednak odnosi się do wspólnej tożsamości i działania. Uzbrojeni w takie pojęcie możemy znaleźć wiele dowodów na centralną pozycję kwestii klasy w poparciu dla Trumpa w USA, Brexicie w Wielkiej Brytanii i nieliberalizmie w Europie Wschodniej. Poza oczywistymi faktami: że wyborcy Trumpa czuli, że nie mieli dotychczas głosu; że byli wściekli na posunięcia politycznych elit; że poparcie dla Cliniton i Trumpa miało rasowy profil – poza tymi oczywistościami pod spodem jest wiele rzeczy, o których może powiedzieć nam klasa.

Ci, którzy podkreślają, że Trump zdobył mniejsze poparcie wśród najmniej zarabiających, zapominają, że ta sama grupa i tak od kilku dziesięcioleci zwracała się w stronę Demokratów. Prawidłowe pytanie brzmi zatem, jak przez dłuższy czas zmieniało się poparcie. Jeśli tak je postawić, widać, że z biegiem czasu Demokraci przyciągali coraz mniej najuboższych, za to coraz więcej zamożnych. Według danych exit poll zebranych przez „New York Timesa” w 2004 roku Demokraci wzięli głosy 35% zarabiających powyżej 200 tysięcy dolarów rocznie, a Republikanie 63%. Poparcie dla Trumpa spadło zaś w kategorii 250 tysięcy+ do 48%, podczas kiedy Clinton urosło do 46%. Na dole drabinki dochodów, pośród zarabiających mniej niż 30 tysięcy rocznie, odwrotnie: Trump powiększył zdobycz Republikanów do 41%, podczas kiedy Demokratom ubyło poparcia – z 63% do 53% od 2012 roku. Patrząc zaś wyłącznie na wyniki prawyborów, widać że Trump cieszył się większym poparciem wśród biedniejszych wyborców Republikanów i mniejszym wśród bogatszych.

Pozycja zawodu albo branży więcej też mówi o klasie niż same zarobki. „Niebieskie kołnierzyki”, robotnicy fabryczni i budowlani, popierają Trumpa zdecydowanie częściej niż pracownice i pracownicy biurowi, „białe kołnierzyki”. Gdy przeanalizuje się zaś głosy na poziomie hrabstw – jak zrobiło to CNBC – można zauważyć, że duże wygrane Trumpa miały miejsce w regionach z wysokim bezrobociem. Korelacja taka nie musi znaczyć wprost, że zagłosowali na niego bezrobotni (choć mamy na to dowody na poziomie jednostkowym). Badania pokazują też, że wyborcy Trumpa przeszacowują poziom bezrobocia w kraju – zrównując znane sobie okoliczności z sytuacją w Ameryce w ogóle. Osobiste doświadczenie jest wysoko skorelowane z miejscem życia: w wielkich miastach łatwiej o pracę niż na prowincji, gdzie wygrał Trump.

To znów prowadzi nas do innych eksperymentów z nieliberalizmem, na przykład na Węgrzech. W kontekście węgierskim, kryzys był przede wszystkim uderzeniem w młodych – oni zostali dotknięci bezrobociem, co przełożyło się na ich poparcie dla partii nieliberalnych, czyli Fideszu i Jobbiku. Wiemy też z badań, że lewica na Węgrzech straciła kluczowe dla siebie poparcie przed wyborami w 2010 roku u żyjących na prowincji i w małych miasteczkach, a także wśród wykwalifikowanych robotników oraz absolwentów i absolwentek liceów. Najkrócej rzecz biorąc: odwróciła się od nich klasa robotnicza i młoda klasa średnia w małych miejscowościach, gdzie najtrudniej zebrać plon globalizacji.

Wiemy też , że Trump wzmocnił poparcie dla Republikanów pośród białych wyborców bez wyższego wykształcenia, podczas gdy partia ta od lat traciła u lepiej wykształconych, od 2004 do 2016 roku. Wykształcenie – jak miejsce zamieszkania – określa zdolność do poradzenia sobie ze zmianami ekonomicznymi i szanse awansu społecznego. Mężczyźni, którzy nie poszli na studia, czują się stłamszeni globalizacją.

Jeszcze jednym dobrym wskaźnikiem ekonomicznej bezbronności jest zadłużenie, którego analiza powinna zajmować ważne miejsce w perspektywie klasy. Ludzie, których zarobki nie wzrosły w ostatnich dekadach, zwrócili się w stronę konsumpcji opartej na prywatnym zadłużeniu. Przez pewien czas wydawało się to napędzać wzrost gospodarczy, ale ostatecznie okazało się jednym z najbardziej toksycznych elementów finansjalizacji systemu gospodarczego w Ameryce i Europie.

Mimo więc, że zwolennicy Trumpa są średnio zamożniejsi niż wyborcy Clinton, mają też wyższe zobowiązania wynikające z kredytu mieszkaniowego, kredytu studenckiego i kart kredytowych.

Ten wymiar analizy wskazuje na jeszcze jedną analogię z Węgrami: zadłużone gospodarstwa domowe licznie poparły prawicę w węgierskich wyborach 2010 roku.

Biorąc pod uwagę te wszystkie informacje, możemy spokojnie dojść do konkluzji, że to stojący w miejscu lub wręcz (w niektórych kategoriach) spadający poziom życia klasy robotniczej był najważniejszym powodem umożliwiającym sukces Trumpa. Odłóżmy na bok teorie o skapywaniu dobrobytu: 3/4 amerykańskiej populacji nie doświadczyło wzrostu w ostatnich kilkudziesięciu latach. Powolny wzrost zarobków był także czynnikiem, który wyniósł do władzy Viktora Orbana na Węgrzech. Według raportu OECD pt. Taxing Wages wśród państw tej grupy parytet siły nabywczej na osobę bez dzieci wyrażony w dolarach był na Węgrzech w 2009 najniższy – frustracja w kraju była powszechna. Kolejna rzecz: śmiertelność białych Amerykanów między 22. i 56. rokiem życia wzrosła w ciągu piętnastu lat od początku millenium. Wzrost śmiertelności w ekonomicznie niewydolnych regionach Ameryki można porównać z tym, co działo się w naszej części Europy w trakcie transformacji ekonomicznej. Badania Gallupa pokazały też, że większe prawdopodobieństwo głosowania na Trumpa jest w regionach, gdzie gorszy jest stan zdrowia społeczności i niższa mobilność społeczna.

Zadanie dobrych pytań o klasę pozwoli zrozumieć, dlaczego pracująca klasa średnia była niezadowolona i zaczęła poszukiwać radykalnego zerwania status quo.

Wszystkie powyższe informacje tłumaczą też, dlaczego wyborcy Trumpa bardziej boją się o pieniądze niż inni Amerykanie. Niezależnie od tego, jak bogaci są naprawdę, wyborcy Trumpa czują większą niepewność. Badanie pokazało też, jak wielka przepaść jest między liczbą wyborców obojga kandydatów, gdy zapytać ich, czy „życie w Ameryce jest gorsze niż 50 lat temu”. Wśród wyborców Trumpa uważa tak 81%, Clinton 19%. Nie inaczej było na Węgrzech przed zwrotem ku nieliberalizmowi w 2010 roku: nawet najlepiej zarabiająca grupa (badanych podzielono na trzy) uważała, że wiedzie im się gorzej niż w 1989 roku.

Niepewność ekonomiczna skutkuje niepewnością psychologiczną, która zmusza ludzi do poszukiwania rozwiązań, które ich zdaniem uleczą ich egzystencjalny strach.

Skoro globalna gospodarka kruszy granice zarówno wirtualne, jak i realne, większościowa tożsamość narodowa staje się łatwym źródłem tożsamościowego i psychologicznego bezpieczeństwa.

Jak przekonywał w swojej wielkiej książce Arjun Appadurai, w takim kontekście każdy i wszystko, co zagraża większości, staje się zagrożeniem dla osobistego bezpieczeństwa. W ten sposób psychologia społeczna wrażliwej klasy średniej przekłada się na ksenofobię, nienawiść wobec imigrantów i mniejszości. Podobnie jak nieliberalni politycy na Węgrzech Trump skutecznie odnosił się do lęków na tle ekonomicznym, używając argumentów rezonujących z antyelitarnym usposobieniem tych, którzy czuli, że pozostawieni są sami sobie.

Clinton miała oczywisty problem z wiarygodnością i była osłabiona brakiem emocjonalnego kontaktu z wyborcami z klasy robotniczej, mimo że jej program był dużo lepszy dla pracujących Amerykanek i Amerykanów . Nie chodzi wyłącznie o jej osobowość, wieloletnie zaangażowanie w politykę albo o kwestie rasowe. Przegrała, bo utraciła poparcie tych mniej zarabiających z Mid-Westu, którzy byli gotowi poprzeć jej męża, i dlatego, że przegrała część z tych białych głosujących, które i którzy jeszcze parę lat temu poparli pierwszego czarnoskórego prezydenta USA.

To słabe poparcie dla Demokratów przesądziło o ich porażce, nie wysokie dla Republikanów.

Jeszcze jedna analogia z sytuacją węgierską: Fidesz wygrał wybory w 2014 roku mniejszą liczbą głosów, niż je przegrał w 2006. Porażka Clinton była skutkiem pomylonej strategii demokratycznej elity, która uważała, że demokraci wygrać mogą dzięki pożegnaniu się z poparciem klasy robotniczej przy jednoczesnej konsolidacji elektoratu wzdłuż podziałów rasowych i wiekowych. Myśleli, że dzięki poparciu Latynosów, czarnych i tzw. millenialsów zdobędą większość nie do przebicia. Myśleli, że dzięki waleniu w wyborców Trumpa jako w „zbieraninę oszołomów” [basket of deplorables], rasistów, seksistów, ksenofobów, homofobów i islamofobów, zdobędą wystarczające poparcie dla swoich pomysłów. Kiedy Bill Clinton zasugerował, że należałoby walczyć o wyborców z klasy robotniczej, jeden z doradców machnął na to ręką, odpowiadając, że „Wirginia Zachodnia nie wróci do tej partii”. Klasizm liberalnych elit był zakamuflowany jako sprzeciw wobec rasizmu. Klasa robotnicza była pokazywana jako „białe śmiecie” [white trash], z zasady rasistowskie i głupie, a ich obrońcy jako niepoważni. Przez skupianie się na „biednych białych o złym charakterze” liberalna elita chciała odwrócić uwagę od niedoli globalizacji i utrzymać prymat liberalizmu ekonomicznego.

Teraz płacimy cenę za tę ślepotę. Porażki liberalizmu ekonomicznego zniszczyły fundamenty liberalnych instytucji.

Polityka klasowa jest z nami i nie ma zamiaru odejść. Nie da się jej podmienić na politykę opartą wyłącznie na rasie i tożsamości.

Rasa i klasa związane są ze sobą: najpoważniejsze problemy społeczne są urasowionymi problemami klasy. Polityka tożsamości i polityka redystrybucji muszą iść ręka w rękę, jeśli lewica chce przeżyć.

Analiza klasowa pokazuje, że problemy strukturalne w liberalnym kapitalizmie wychodzą poza kwestie „podklasy” czy niedostatku. Niewystarczający wzrost płac, wysokie zagrożenie bezrobociem, mała mobilność społeczna, gorsze zdrowie i wyższe zadłużenie – oto problemy, które dotykają najbiedniejszych, tych w stanie niepewności i klasę robotniczą oraz średnią. Są istotne paralele między tym, jak demobilizacja na lewicy, wśród ich stałych wyborców, otworzyła drogę dla polityków nieliberalnej prawicy. Oczywiście, są też różnice. Nie możemy zrównywać Brexitu i wyniku amerykańskich wyborów z całościowym zniszczeniem demokracji na Węgrzech Orbana. Klasa nie wyjaśnia wszystkiego i nie jest domyślnym winnym wszystkich przestępstw.

Ale jest wspólna lekcja dla społecznie zorientowanych liberałów i demokratycznych socjalistów na Wschodzie i Zachodzie: klasa pomoże nam zrozumieć nasze bolączki. Europejska lewica jest na rozdrożu, tak jak liberałowie w Ameryce. Po wielu katastrofach, które były najwyraźniej niewystarczające do zniszczenia dominującej, wolnorynkowej wizji społeczeństwa, najwyższy czas powrócić do wymyślania rozwiązań skutecznych w walce z coraz to radykalniejszą prawicą. Bez przywrócenia analizie klasowej i polityce klas ich właściwego miejsca trzeba przygotować się na długą i surową zimę.

przeł. Jakub Dymek

Gábor Scheiring – były węgierski poseł, aktualnie pracuje na Uniwersytecie Cambridge, gdzie bada moralność i odwrót od demokracji w Europie Wschodniej. Jest szefem think-tanku Progressive Hungary Foundation.

Tekst ukazał się na anglojęzycznej stronie Krytyki Politycznej, PoliticalCritique.org.

Czytaj także:

Komentujemy wybory w USA: Graff, Grudzińska-Graff, Sutowski, Warufakis i inni

Wybory-USA-ksiazki

 

**Dziennik Opinii nr 321/2016 (1521)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij