Unia Europejska

Kowalska: Filozofia jest rdzeniem polityki

Interesuje mnie możliwość skonfrontowania idei z rzeczywistością i praktyką instytucji europejskich.

Michał Sutowski: Po co filozofka wybiera się do Europarlamentu? 

Prof. Małgorzata Kowalska: Relacje filozofii i polityki to, poczynając od starożytności, klasyczny problem filozoficzny. Bliska jest mi teza Corneliusa Castoriadisa, że filozofia narodziła się wraz z demokracją jako „otwarcie przestrzeni sensu” w ramach dyskusji, poszukiwania celów i argumentów, jako dążenie do autonomii. Ogólniej biorąc, nie ulega chyba wątpliwości, że miedzy tymi obszarami istnieją ścisłe wzajemne związki: z jednej strony każda polityka ma jakieś, choćby niejawne, założenia filozoficzne, z drugiej strony sama możliwość uprawiania i nauczania filozofii w znakomitym stopniu zależy od praktyki politycznej. Dzisiejsza polityka opiera się, najprościej mówiąc, na założeniach pozytywistycznych, pragmatycznych i utylitarystycznych, ostatecznie zaś na technokratycznym ekonomizmie, a w Polsce dodatkowo na założeniach dogmatycznych związanych z nauką Kościoła. Te założenia traktowane są jako właściwie bezdyskusyjne. Nie służy to ani filozofii, ani polityce. Dlatego udział filozofów w polityce, która zaczyna ich dusić, uważam za  bardzo pożądany. Oczywiście związek filozofii z polityka jest mniej lub bardziej ścisły zależnie od rodzaju filozofii, jaką się uprawia. Ja sama od lat zajmuję się filozofią społeczno-polityczną (choć nie tylko), a w szczególności problemem demokracji. Także problemem Europy i integracji europejskiej jako pewnej idei czy projektu o charakterze – ostatecznie – filozoficznym. Interesuje mnie możliwość skonfrontowania idei z rzeczywistością i praktyką instytucji europejskich. Nie mam żadnych złudzeń,. że praktyka od idei znacznie odbiega, ale zakładam, że mogą się one wzajemnie inspirować. W polityce trzeba być realistą, ale nie można rezygnować z elementu idealizmu. 

Zamierza pani w trakcie kadencji pisać książki o wielkich myślicielach, jak pewien konserwatywny profesor z Krakowa? 

Nie sądzę, aby praca w PE sprzyjała pisaniu książek o klasycznych filozofach, ale rozważaniom na temat związków między filozofią i polityką zapewne tak.   

A jakimi tematami „w praktyce” zamierza się pani zająć?

Przynajmniej trzema sprawami: edukacją, zatrudnieniem i polityką socjalną oraz rozwojem regionalnym. Są to sprawy powiązane ze sobą, bo w moim przekonaniu kluczem do sensownego, tzn. zrównoważonego rozwoju Europy, w szczególności zaś takich ubogich, peryferyjnych regionów jak województwa podlaskie i warmińsko-mazurskie – z których startuję – jest właśnie odpowiednia edukacja oraz odpowiednia polityka gospodarczo-społeczna służąca powstawaniu miejsc pracy – w produkcji,  ale także szeroko rozumianych usługach, w szczególności i przede wszystkim publicznych.  

Pani hasło wyborcze to „więcej pracy, więcej Europy, więcej demokracji”. Zapytam po kolei zatem: w jaki sposób UE może pomóc stworzyć dobre miejsca pracy dla naszych obywateli? Tzn. miejsca pracy w Polsce? Czy takie regiony, jak np. Podlasie zyskują pod tym względem? A może wejście do Unii ułatwiło po prostu drenaż pracowników?

Niewątpliwie wejście Polski do UE w tym sensie ułatwiło drenaż pracowników – zwłaszcza z regionów najsłabiej rozwiniętych – że umożliwiło legalną migrację zarobkową do krajów zamożniejszych. Ale to z kolei tworzy napięcia wewnątrz UE. Chociaż migranci przyczyniają się do rozwoju kraju przyjmującego, budzą tam – zwłaszcza w warunkach ogólnego kryzysu – mieszane, a w porywach negatywne reakcje, czego spektakularnym wyrazem były pomysły Camerona, aby kontrolować i ograniczyć skalę migracji do Wielkiej Brytanii. Drenaż „siły roboczej” z pewnych obszarów, który pogłębia nierówności między regionami i krajami, jest też sprzeczny z założeniami europejskiej „polityki spójności” i wskazuje na słabość tej polityki w jej dotychczasowym kształcie. Między zasadą spójności a fundamentalną dla UE zasada swobodnego przepływu osób istnieje dziś praktyczna sprzeczność. Ale tę sprzeczność można przynajmniej łagodzić, jeśli nie zlikwidować, wprowadzając bardziej aktywną politykę wyrównywania poziomu rozwoju różnych regionów. To jest z całą pewnością kompetencja unijna.

Oczywiście aby taką politykę wypracować i zrealizować, potrzebna jest w PE większość myśląca w kategoriach europejskiej solidarności raczej niż narodowych rywalizacji, czyli większość socjaldemokratyczna. 

Polski rząd w ostatnich latach nastawił się przede wszystkim na modernizację infrastruktury (głównie drogowej) z funduszy unijnych; wydaje się, że to najważniejszy, a może nawet jedyny pomysł PO na politykę europejską. Co można zmienić albo chociaż poprawić w tym obszarze?

Mnie osobiście bardzo razi to, że modernizację pojmowało się, a i nadal pojmuje się głównie, jeśli nie wyłącznie, jako inwestowanie w tzw. twardą infrastrukturę plus informatyzacja i cyfryzacja i że na takie cele przeznaczono lwią część unijnych funduszy. Ale i same kryteria „spójności” zdefiniowane w instytucjach unijnych wiązały się dotychczas głównie  z poziomem rozwoju takiej infrastruktury. To jednak zaczyna się zmieniać. Już w najbliższej, przyjętej przez KE i PE perspektywie budżetowej (na lata 2014-2020) przewiduje się mniej środków na cele infrastrukturalne, a więcej na rozwój przedsiębiorczości, powstawanie nowych miejsc pracy w ramach „inteligentnego rozwoju” i, ogólnie biorąc, na inwestowanie w „kapitał ludzki”. Znamienne jest to, że Polska (tzn. jej obecne władze) była niechętna przeznaczaniu relatywnie dużej części unijnych pieniędzy na Europejski Fundusz Społeczny, bo wolała dostać więcej środków na infrastrukturę. 

Dlaczego znamienne? Co to oznacza?

Prawda jest taka, że PO najwyraźniej nie ma ani pomysłu, ani woli inwestowania w „kapitał ludzi i społeczny” – poza ogólnym gadaniem o potrzebie powiązania nauki z biznesem gwoli zwiększonej konkurencyjności naszej gospodarki. Zachodzi zatem poważna obawa, że środki z EFS, a nawet z Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego zostaną w Polsce zwyczajnie zmarnowane, wydane na jakieś całkowicie pozorne działania. Warto tego pilnować, zarówno na poziomie regionalnym i krajowym jak i na poziomie unijnym. Warto też zatroszczyć się o to, aby przy planowaniu strategii rozwoju UE jeszcze wyraźniej przesunąć akcent na problemy społeczne. Ani tak dziś reklamowana innowacyjność, ani konkurencyjność gospodarki nie mogą  być celami samymi w sobie.  

Istotnym elementem szerzej rozumianego rozwoju jest edukacja. Zarazem wiele mówi się ostatnio o kryzysie uczelni w Polsce, zwłaszcza kierunków humanistycznych, szczególnie pani bliskich jako wykładowczyni Uniwersytetu w Białymstoku. Czy Unia może nam pomóc go rozwiązać, a może sama jest raczej źródłem problemów (vide proces boloński)?

Tzw. proces boloński czy strategia bolońska stały się, owszem, źródłem różnych problemów, praktycznie wymuszając podział cyklu większości studiów na poziomy licencjacki i magisterski, a także wprowadzając formalne kryteria ekwiwalencji studiów w różnych krajach przez punktację ECTS oraz tzw. ramy kwalifikacyjne. Już w założeniach jest to system standaryzujący europejskie szkolnictwo wyższe w sposób przede wszystkim biurokratyczny. Ale poziom biurokratyzacji, do jakiego doprowadziły polską naukę i polskie szkolnictwo wyższe tzw. reformy Kudryckiej nie ma sobie równych w Europie. Podobnie jak poziom ich komercjalizacji – i to przy skandalicznie niskim poziomie finansowania. Na pewnym poziomie ocena sposobu zarządzania polską nauką i polskim szkolnictwem w świetle „standardów europejskich” mogłaby zatem i powinna prowadzić do korekty obowiązujących dziś rodzimych rozwiązań. Ale na innym poziomie sama strategia bolońska powinna zostać zrewidowana. I to jest niewątpliwie ważne zadanie dla PE.

O Unii Europejskiej mówi się, że gdyby sama chciała do siebie wstąpić, to by jej nie przyjęto – ze względu na deficyt demokracji. Czy – i jak – można sprawić, żeby obywatele poczuli, że mają realny wpływ na politykę europejską? A może więcej demokracji oznacza dziś mniej integracji?

Zgadzam się z poglądami tych, którzy – jak Ulrich Beck czy David Held – uważają, że w warunkach globalizacji rynkowej demokracja nie może pozostać narodowo-lokalna, ale również musi stać się globalna, a przynajmniej ponadnarodowa w ramach wspólnoty takiej jak UE. Skoro mamy wspólny rynek, musimy mieć też wspólną/wspólnotową demokrację – albo zrezygnujmy również ze wspólnego rynku. Nie ulega wątpliwości, że dzisiejsza UE jest instytucja mało demokratyczną, chociaż tzw. traktat lizboński nieco ją zdemokratyzował, w szczególności zwiększając kompetencje PE jako, jak by na to nie patrzeć, organu demokratycznie wybieralnego przez obywateli wszystkich państw członkowskich. Proces demokratyzacji UE powinien postępować. 

Co to konkretnie znaczy?

Sądzę, że w tym celu należy nie tylko jeszcze znacznie zwiększyć kompetencje PE, wzbogacając go może także o drugą izbę, złożoną z przedstawicieli organizacji pozarządowych, ale także upowszechniając europejskie inicjatywy obywatelskie (których możliwość już istnieje) oraz europejskie referenda. Warto też zmienić i ujednolicić w skali UE ordynacje wybiorcze do PE – w Polsce np. ordynacja jest wyjątkowo nieprzejrzysta i z pewnego punktu widzenia wprost niedemokratyczna: zdobycie mandatu zależy o wiele bardziej od wyniku ogólnokrajowego komitetu wyborczego niż liczby głosów zdobytych we własnym okręgu. Demokratyzacja UE wymaga też rzeczywistej demokratyzacji w obrębie państw członkowskich, bo dzisiaj znakomita część obywateli, nie tylko polskich, również własne państwa postrzega jako tylko formalnie demokratyczne. Robota z pewnością jest nieskończona. Ale na pewno warto ja podjąć. 

Jeden z ważniejszych dla lewicy obszarów polityki unijnej dotyczy praw mniejszości i spraw wolności obyczajowej; czy instytucje UE to dobry instrument walki o równouprawnienie kobiet, mniejszości wyznaniowych, etnicznych? A może argument „cywilizowanych standardów europejskich” raczej przeszkadza, podtrzymując stereotyp feminizmu czy ruchu LGBT jako „importowanych”?

Postulat równouprawnienia rozmaitych mniejszości, tym bardziej kobiet, ma niewątpliwie genezę europejską i umocowanie w europejskim prawie. Zapewne niektórym to przeszkadza. Ale bardzo wątpię, czy równościowe standardy miałyby większa szanse na realizacje w Polsce, gdyby nie były postrzegane jako „importowane”. Dla mnie jest rzeczą oczywista, że Polska powinna przyjąć bez zastrzeżeń, tzn. bez Protokołu Brytyjskiego europejską Kartę Praw Podstawowych i że byłby to krok w stronę szerzej i właściwie rozumianej modernizacji  I raczej nie wątpię, że polskie społeczeństwo jest do takiej modernizacji gotowe – w odróżnieniu od obecnie rządzących. 

Czy obecna kampania wyborcza pozwala na artykulację realnych problemów Unii i Polski w Unii? A może raczej dyskutujemy na tematy „zastępcze”?

To zależy od kandydatów. W większości przypadków tematy poruszane w ramach kampanii wyborczej do PE są problemami nie tylko krajowymi, ale zgoła lokalnymi. Ale między tymi poziomami nie ma koniecznej rozbieżności – byle (co niestety dość rzadko ma miejsce) widzieć związek miedzy tym, co lokalne, a tym, co europejskie. Mimo wszystko sądzę, że w tej kampanii są obecne przynajmniej dwa problemy fundamentalne dla polityki i dla samej przyszłości UE: problem europejskiej polityki wschodniej oraz problem znaczenia samej UE i szans jej przetrwania. Wobec rosnącego poparcia dla ugrupowań eurosceptycznych lub zgoła antyeuropejskich (jak KNP) pytanie o kształt i samą potrzebę UE staje dziś niemal na ostrzu noża. Pytanie o europejską politykę wschodnią i, ogólniej, o relację UE z innymi państwami (w tym z USA) jest również bardzo ważne. Moim zdaniem Polska zachowała się niemądrze wobec konfliktu na Ukrainie, szkodząc głównie sobie. Tym wyraźniej widać w tej sytuacji  potrzebę polityki wschodniej – zwłaszcza wobec Rosji – uzgadnianej na poziomie całej UE.

Wiele wskazuje na to, że po wyborach w PE pojawi się dużo posłów partii nacjonalistycznych ksenofobicznych, eurosceptycznych; efektem może być „wielka koalicja” socjalistów i chadeków. Czy w takiej sytuacji możliwe będzie zbudowanie bardziej socjalnej Europy?

Tak, to poważne zagrożenie.

Jeżeli w najbliższej kadencji PE energię trzeba będzie skupiać na samym przetrwaniu UE, to na poważne reformy zmierzające do stworzenia Europy bardziej demokratycznej i socjalnej trudno liczyć.

Chyba że właśnie w odpowiedzi na zagrożenie rozpadem Unii zwolennicy integracji podejmą zdecydowane kroki, wychodząc z założenia, że tylko Europę demokratyczną i socjalną da się obronić – wobec jej własnych obywateli. I byłoby to bardzo słuszne założenie. 

Małgorzata Kowalska – profesor Uniwersytetu w Białymstoku. Kierownik Zakładu Filozofii Współczesnej i Społecznej w Instytucie Socjologii UwB. Romanistka i filozofka. Urodzona w Hajnówce, wychowywała się w Bielsku Podlaskim, a od roku 1988 związana z Białymstokiem. W latach 90. współzałożycielka i członkini Unii Pracy, od kilkunastu lat współpracuje z „Krytyką Polityczną”. Od wielu lat jej głównym obszarem zainteresowań, nie tylko badawczych, jest problem demokracji i problem „nowej Europy”, rozumianej nie tylko jako Europa Środkowo – Wschodnia, ale przede wszystkim jako nowa koncepcja samej integracji europejskiej. Kandydatka do europarlamentu, startuje z koalicji Europa Plus Twój Ruch. 

***

Serwis >>WYBORY EUROPY jest współfinansowany ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij