Świat

Trudeau i kanadyjska anomalia

Jeśli i to się nie uda, pozostanie nam emigracja z planety Ziemia – pisze Jakub Majmurek.

W ostatnich miesiącach trudno o dobre polityczne wiadomości, gdzie by nie spojrzeć jest naprawdę źle. W Polsce „dobra zmiana” przybiera coraz bardziej groteskowe i przerażające formy, w świecie islamskim ISIS, w Europie rosną w siłę ruchy skrajne, populistyczne i ksenofobiczne, sąsiedni Słowacy całkiem niedawno do parlamentu wybrali sobie najprawdziwszych faszystów, przy których nawet nasi dziarscy chłopcy z Ruchu Narodowego faktycznie wyglądają na demokratyczną prawicę. Zagrożonej Brexitem Unii Europejskiej grozi rozpad. Turcja skręca w stronę religijnego autorytaryzmu, a być może i wojny z Rosją, która nie przestaje prowadzić agresywnej, imperialnej polityki na coraz szerszym obszarze. Klimat nie przestaje się ocieplać, a część ekonomistów zapowiada w tym roku kolejny bankowy krach – tym razem w Europie. Jeśli do tego w styczniu Donald Trump wprowadzi się do Białego Domu, najsensowniejszą opcją, jaką należałoby wtedy rozważyć – choć technicznie dość trudną do przeprowadzenia – będzie emigracja z tej planety.

Jest jednak jeden kraj, który w ostatnich miesiącach wyjątkowo był źródłem dobrych wiadomości. To Kanada. W listopadzie tego roku nowym, najmłodszym w historii, premierem tego kraju został Justin Trudeau. Młody, przystojny, świetnie wypadający w mediach, w przeciwieństwa do Trumpa, Erdoğana czy premier Szydło nie prezentujący ciągle światu gniewnej, obrażonej miny. Nie straszący uchodźcami, genderem, zalewem Meksykanów, tylko sprawnie prezentuje światu pozytywny komunikat. Bardzo szybko podbił Trudeau internet, z miejsca stał się ulubieńcem liberalnego i sporej części lewicowego komentariatu.

Syn ojca Kanady…

Zanim przyjrzyjmy się, jakie właściwie polityki stoją za tę viralową popularnością, warto odnotować, także na potrzeby naszego, polskiego podwórka, że „lekcja Trudeau” pokazuje, jak ważne w polityce są narracja i symbole. Zupełnym truizmem jest to – choć nigdy nie dość powtarzania go – że w skupionej na figurze lidera, ściśle spersonalizowanej i zindywidualizowanej polityce narracja, jaką niesie ze sobą polityk jest równie ważna, o ile nie ważniejsza od programu i tradycyjnych związków z elektoratem (zapośredniczonych przez ruchy społeczne, struktury związkowe itd.).

W wyborach 2000 roku George W. Bush mógł wygrać z Alem Gorem w dużej mierze dlatego, że narracja „marnotrawny syn znamienitego rodu, po latach łajdaczenia się i porażek, rzuca picie, odnajduje Boga, odnosi sukces w biznesie, a teraz walczy o najwyższy urząd, jaki kiedyś sprawował jego ojciec”, okazała się atrakcyjniejsza niż narracja „kompetentny urzędnik publiczny, wzorowy uczeń i student, człowiek, który sprawdził się jako wiceprezydent, teraz chce dla was pracować jako prezydent”.

Trudeau w ramach tak ustawionej polityki ma ten wielki atut, że także za nim stoi atrakcyjna medialnie narracja biograficzna, podobnie jak w wypadku Busha jr. – silnie rodzinna. Justin Trudeau jest bowiem synem Pierra – premiera Kanady (z rokiem przerwy) w latach 1968-84. W rankingu telewizji CBS na najwybitniejszego Kanadyjczyka w historii z 2004 roku Trudeau senior zajął trzecie miejsce. Bez przesady można go nazwać ojcem współczesnej Kanady.

To dzięki reformom inicjowanym przez rządy Trudeau ojca Kanada stała się krajem dwujęzycznym i oficjalnie prowadzącym politykę wielokulturowości. Trudeau udało się przy tym, mimo silnych tendencji separatystycznych w Quebecu, ocalić kraj przed rozpadem i separatystycznym konfliktem.

Jako premier Trudeau senior konsekwentnie realizował też ideę Kanady jako republiki praw człowieka. Za jego rządów zniesiono karę śmierci i wpisano do konstytucji zestaw praw obywatelskich, które stały się w następnych dekadach podstawą do szeregu fundamentalnych wyroków Sądu Najwyższego Kanady – np. legalizującego związki małżeńskie dla par jednopłciowych.

Rządy ojca obecnego szefa rządu stawiały też na politykę podkreślającą odmienność wielokulturowej tożsamości Kanady w ramach Brytyjskiej Wspólnoty Narodów, rząd inwestował znaczące środki w kulturę, kanadyjską produkcję telewizyjną i filmową, czy takie instytucje jak Kanadyjskie Muzeum Cywilizacji. Na niwie międzynarodowej Trudeau senior, współpracując ze Stanami i NATO, jednocześnie pozwalał sobie na pewne gesty niezależności – np. w odniesieniu do socjalistycznej Kuby.

Takie rodzinne dziedzictwo to sporo do udźwignięcia dla młodego polityka. Może zniechęcać do wejścia do polityki i ciągłych porównań z ojcem. Trudeau jednak od młodego wieku wspierał partię. Choć na początku znany był bardziej jako celebryta i osobowość medialna, to po śmierci ojca, od początku ostatniego stulecia zaczyna się angażować coraz poważniej w politykę. Do kanadyjskiej Izby Gmin po raz pierwszy dostaje się w 2008 roku. Media od początku spekulują, czy pójdzie w ślady ojca, a nazwisko i pamięć Trudeau seniora grają na jego korzyść.

…walczy o partię

Ponownie trafia do niższej izby kanadyjskiego parlamentu w 2011 roku. Liberałowie notują wtedy najgorszy wynik wyborczy w swojej liczącej blisko półtora wieku historii. Partia ta rządziła Kanadą w sumie przez 84 lat. Gdy nie sprawowała władzy, na ogół największą partią opozycyjną. W 2011 roku zdobyła tylko 19% głosów i trzecie miejsce pod względem mandatów w Izbie Gmin. Wyprzedziła ją na ogół zajmująca trzecią pozycję w tejże Nowa Partia Demokratyczna (NDP).

O ile kanadyjscy Liberałowie to centrolewicowa formacja w typie amerykańskich Demokratów, to NPD (nie licząc Berniego Sandersa) jest jedyną socjaldemokracją w skandynawskim stylu odnoszącą względne sukcesy na zachodniej części półkuli północnej. Partia ta co prawda nigdy w historii Kanady nie stworzyła samodzielnie federalnego rządu, ale dwukrotnie tworzyła koalicyjne gabinety z liberałami. Jest także tradycyjnie silna w środkowych i zachodnich prowincjach, gdzie często tworzy rządy regionalne – obecnie w Manitobie i Albercie. To tej partii Kanadyjczycy zawdzięczają system powszechnej opieki zdrowotnej. Jej lider Tommy Douglas wprowadził go jako rozwiązanie w prowincji Saskatchewan, gdzie partia rządziła w latach 60., a następnie liberalny rząd Lestera Pearsona (1963-68) zaadaptował to rozwiązanie na terenie całej Kanady.

NPD zyskiwało na silnie polaryzującej opinię publiczną polityce konserwatywnego rządu Stephena Harpera (2006-2015). „The Economist” w poświęconym ostatnim wyborom w Kanadzie artykule nazwał go „Teksańczykiem północy”. I faktycznie, polityka Harpera leżała bliżej Partii Republikańskiej z Teksasu niż centrowych tradycji Kanady.

Harper, były nafciarz, wymówił protokół z Kioto, zamroził wydatki rządu federalnego na służbę zdrowia, obciął podatki korporacjom i właścicielom papierów wartościowych, choć na początku niechętnie zgodził w sytuacji kryzysu na pakiet stymulacyjny, mający uchronić gospodarkę Kanady przed recesją, to szybko się z niego wycofał. Taka polityka nie tylko uderzała w interesy klasy średniej i niższych, ale też po prostu nie działała. Choć wielki biznes w wyniku cięć podatkowych zyskał – jak ocenia we wspominanym tekście „The Ecomonist” – dodatkowe ponad pół miliarda dolarów amerykańskich, to nie przełożyło się to na inwestycje. Niedofinansowana infrastruktura coraz bardziej zaczynała ciążyć gospodarce, a pensje młodej klasy średniej stały w miejscu. W dodatku boom na ropę naftową – której Kanada sporo produkuje – podwyższał cenę kanadyjskiego dolara, co uderzało w interesy eksporterów. Gdy boom się skończył w zeszłym roku, gospodarka Kanady stanęła przed poważnym problemem.

Do tego wszystkiego Harper prowadził politykę przepełnioną nacjonalistyczną retoryką, wzniecał lęki przed uchodźcami i terroryzmem. Kanadyjczycy mieli prawo mieć dość. Jak przed wyborami powiedział lider NPD, Tom Mulcair, „ludzie znów chcą, by rząd odzwierciedlał naszą powszechną dobroć”.

Sukces małych różnic

Wybory miały okazać się konkursem na to, kto lepiej będzie wyrażał tę dobroć: NPD, czy Liberałowie. Gdyby nie Trudeau, nie wiadomo, czy liberałom udałoby się wygrać tę walkę. Przez cały okres ostatniego rządu Harpera wydawało się, że to jednak NPD jest faworytem, partia wydawała się o wiele jaśniejszą, politycznie wyrazistszą alternatywą dla Konserwatystów.

Wybór Trudeau zmienił jednak pole gry. Nowy lider przesunął partie na lewo. LPD i Liberałowie startowali w zeszłorocznych wyborach tak naprawdę pod bardzo podobnymi hasłami. Obie obiecywały koniec z neoliberalną polityką ekonomiczną Harpera, zwiększenie inwestycji w państwo dobrobytu i politykę ekonomiczną służącą klasie średniej. Obie zapowiadały dekryminalizację marihuany i otwarcie granic dla uchodźców z Syrii. Obie szły do wyborów z hasłami zmiany konstytucji w dziedzinie ordynacji wyborczej: zastąpienia obecnej, opartej o jednomandatowe okręgi wyborcze bardziej proporcjonalną formą wyłaniania ciał ustawodawczych. Różnice między nimi nie były wielkie. Sztandarowym projektem NPD miała być sieć centrów przedszkolnych dostępnych dla każdej kanadyjskiej rodziny. Liberałowie stawiali na keynesowską politykę inwestycji w infrastrukturę finansowaną ze zwiększonego deficytu.

Tak podobne postulaty mogły podzielić antykonserwatywny głos i dać Harperowi kolejne zwycięstwo z rzędu. Tak się nie stało, głównie dzięki medialnej charyzmie Trudeau i rodzinnej legendzie, jaką konotowało jego nazwisko. Okazał się dużo sprawniejszym medialnym graczem i od Harpera, i od Mulcaira. W 2015 zwiększył liczbę liberalnych mandatów w Izbie Gmin z 34 do 184.

Między tokenism a keynesizm

Także pierwsze decyzje rządu Trudeau były bardzo sprytnymi posunięciami medialnymi. Już sam skład jego gabinetu – odzwierciedlający to, „jak dziś wygląda Kanada” – przykuł uwagę mediów. Znaleźli się w nim emigranci w pierwszym pokoleniu, sikhowie w turbanach, przedstawiciele Pierwszych Narodów Kanady. Zachowano też w nim idealny parytet płci. Pytany o to, dlaczego to dla niego takie ważne Trudeau odpowiedział tylko „bo jest rok 2015” – co z miejsca stało się memem i podbiło internet.

Oczywiście, można z lewicowej pozycji krytykować takie działania jako powierzchowny tokenism – jak w krajach anglosaskich krytycznie nazywa się praktykę powierzchownego wkluczania przedstawicieli mniejszości do instytucji władzy, by wytworzyć wrażenie otwartości i tolerancji. Tym niemniej sam tokenism, choć nie rozwiązuje problemów grup mniejszościowych, to daje ich przedstawicielom poczucie reprezentacji, co w wypadku rządu tak różnorodnego kraju jak Kanada jest szalenie ważne.

Poza tokenism wykracza za to z pewnością otwarcie się na uchodźców z Syrii. Kanada zobowiązała się w zeszłym roku osiedlić na swoim terytorium 25 tysięcy uchodźców z Syrii do końca lutego 2016. Dla porządku dodajmy, że Kanada ma zbliżoną do polskiej liczbę ludności.

Polski rząd ma problem, by zgodzić się na osiedlenie kilkuset. Gdy pierwsi uchodźcy wylądowali na terytorium Kanady, powitał ich sam premier.

Oczywiście, 25 tysięcy to tylko część potrzeb. Ale jednocześnie to bardzo ważny sygnał. Ani Bliski Wschód, ani Europa same nie poradzą sobie z kryzysem w Syrii, konieczne są programy pokojowych przesiedleń ludności, uciekającej z terenów ogarniętych wojną. By się udały, potrzebujemy pomocy Kanady, Stanów, innych zachodnich demokracji. Dlatego gest Kanady ma wielkie polityczne znaczenie.

Pierwszą ważną decyzją rządu Trudeau w polityce wewnętrznej był plan nowego budżetu, ogłoszony niedawno. Rząd nie wycofuje się w nim z przedwyborczych obietnic. Przygotowany przez ministra finansów Billa Morneau budżet zakłada politykę inwestycji finansowaną ze zwiększonego deficytu. Plany zakładają m.in, rozłożone na 10 lat inwestycje w infrastrukturę o wartości 120 miliardów dolarów, inwestycje w instytucje kultury, mające wynieść w ciągu pięciu lat prawie dwa miliardy dolarów, ulgi podatkowe dla rodziców, inwestycje w edukacje rdzennej ludności Kanady, mające zamknąć się w ciągu pięciu lat w kwocie ponad ośmiu miliardów dolarów.

Dodatkowo rząd zdecydował się wycofać z planów Harpera, zakładających podniesienie wieku emerytalnego. Obniżył także podatek dochodowy średnio zarabiającym o 1,5%, podwyższając najwyższą stawkę dla zarabiających powyżej dwustu tysięcy dolarów rocznie. Ekonomiści oceniają, że realizację planu mogą utrudnić spadające ceny ropy i lecący wraz z nimi w dół kurs dolara kanadyjskiego. Nie można jednak odmówić rządowi Trudeau wierności wyborczym obietnicom i ambitnych planów, potrzebnych zduszonej przez neoliberalizm Harpera kanadyjskiej gospodarce.

Rządzona także przez Liberałów najludniejsza w Kanadzie prowincja Ontario zapowiedziała uruchomienie jeszcze w tym roku eksperymentu z bezwarunkowym dochodem podstawowym – świadczeniem wypłacanym każdemu mieszkańcowi prowincji, niezależnie od sytuacji zawodowej i finansowej. Trudeau poparł projekt. Być może, podobnie jak w wypadku systemu opieki zdrowotnej z Saskatchewan, rozwiązanie z Ontario okaże się pilotażowe dla całej Kanady.

Północny wyjątek

Kanada Trudeau jest dziś wyjątkowym przypadkiem. Co prawda doświadcza takich samych problemów, jak cały zachód: wyzwania stwarzane przez wielokulturowość i globalny terroryzm, kurczenie się klasy średniej, niedoinwestowana sfera publiczna, neoliberalna polityka wspierania najbogatszych.

Wyjątkowe jest jednak to, jak Kanadyjczycy reagują na te wyzwania. Wszędzie indziej polityczną odpowiedzią na te zjawiska jest albo wzrost ksenofobicznej prawicy, albo nowych ruchów społecznych. Tylko w Kanadzie wszystkie te problemy wyniosły do władzy centrową partię.

Wskrzesza ona program, jaki centrolewicy gwarantował sukcesy w drugiej połowie dwudziestego wieku: inwestycje publiczne, edukacja, ulgi dla klasy średniej, większe opodatkowanie bogatych. Łączy go z nowoczesnymi rozwiązaniami (myślenie o kulturze jako narzędziu rozwoju, dochód podstawowy) i wrażliwością: na kwestie pluralizmu stylów życia, różnorodności kulturowej itd., a także z ponowoczesną, medialną, memowo-viralową polityką i infotaimentem.

Na ile uda się z tego zbudować nową progresywną politykę na XXI wiek? Wiele zależy od tego, czy programy rządu Trudeau zadziałają ekonomicznie. Czy uda się jego partii dać Kanadzie nowy ład konstytucyjny na nowe stulecie. A nawet jeśli się uda, to czy doświadczenie kanadyjskie da się zuniwersalizować? Z pewnością niełatwo. Ale nawet jeśli nie, to dobrze, że na świecie, gdzie rządzić może Trump, Le Pen, Alternatywa dla Niemiec, czy różne wcielenia orbanizmu, będzie dokąd uciekać.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij