Świat

Skończmy z obsesją deficytu

Skończmy z obsesją deficytu budżetowego. Powinniśmy ją mieć na punkcie miejsc pracy i wzrostu.

Życzyłbym sobie, aby prezydent Obama i Demokraci wytłumaczyli narodowi, że deficyt budżetu federalnego to nie jest największy problem, a redukcja deficytu nie powinna być naszym głównym celem. Naszym problemem jest brak dobrych miejsc pracy i dostatecznego wzrostu – a celem powinno być przywrócenie jednego i drugiego.

Redukcja deficytu prowadzi nas w przeciwnym kierunku – oddala od miejsc pracy i wzrostu.  „Przepaść finansowa” jest tak niebezpieczna (wiem, że tak naprawdę to raczej góra niż przepaść), ponieważ zakłada zbyt wielką i zbyt szybką redukcję deficytu. Wyssie z gospodarki zbyt wiele popytu.

Tymczasem więcej miejsc pracy i wzrost pomogą zredukować deficyt. Z większą ilością zatrudnionych i szybszym wzrostem deficyt spadnie w stosunku do rozmiarów całej gospodarki. Przypomnijmy sobie lata 90., kiedy to administracja Clintona zrównoważyła budżet wcześniej, niż zapisano w umowie z Kongresem – właśnie dzięki szybszemu od oczekiwanego przyrostowi miejsc pracy, który przyniósł z kolei większe od przewidywanych wpływy z podatków. Lekcja europejska mówi nam to samo, choć od drugiej strony: deficyty rosną, ponieważ cięcia ciągną gospodarkę w dół.

Najlepszym sposobem rządu na tworzenie miejsc pracy jest wydawanie więcej, a nie mniej. A jeśli chodzi o podatki, utrzymanie ich na niskim poziomie – bądź wręcz obniżenie – dla klasy średniej. Wyższe podatki dla najzamożniejszych nie spowolnią gospodarki, ponieważ ci i tak będą dalej wydawać pieniądze. W końcu bycie bogatym oznacza wydawanie takich sum, na jakie ma się tylko ochotę. I na tej samej zasadzie wyższe podatki nie osłabią bodźców do oszczędzania, ponieważ elita finansowa i tak już oszczędza i inwestuje tyle, ile chce. Pamiętajmy: dziś zgarniają oni niemal rekordową część całego dochodu narodowego i posiadają rekordowy udział w całkowitym narodowym majątku.

Dlaczego do naszym mediów i polityków to nie dociera? Otóż cały ten polityczny przemysł cięcia deficytu zaczął narastać w ostatnich latach – zaczęło się od Rossa Perota trzeciego kandydata w wyborach 1992 roku, potem przejął temat Peter Petersen’s Institute i inne think-tanki finansowane przez wielki biznes i Wall Street, do tego tłumek protekcjonalnych jastrzębi deficytu z Partii Demokratycznej, a zwieńczeniem tego była komisja Simpsona-Bowlesa, którą prezydent Obama stworzył dla uspokojenia jastrzębi, w rzeczywistości jeszcze bardziej ich legitymizując.

Większość mediów kupiła opowieść o tym, że nasze problemy gospodarcze wynikają z utraty kontroli nad deficytem budżetowym. Powtarzają tę bzdurę nawet teraz, gdy spoglądamy wprost w fiskalną przepaść, która pokazuje, jak niebezpieczna może być redukcja deficytu. Jastrzębie deficytu ciągle nas przestrzegają, że jeśli się go nie pozbędziemy, padniemy ofiarą inflacji i rosnących stóp procentowych. Ale symptomów inflacji nigdzie nie widać. Świat jest pełen niewykorzystanego potencjału. A jeśli chodzi o o stopy procentowe, to dziesięcioletnie obligacje skarbowe mają rentowność około 1,26 procenta – najniższą w czasach, które możemy pamiętać.

Tak naprawdę, jeśli kiedykolwiek w Ameryce był czas na pożyczanie pieniędzy po to, przywrócić ludzi do pracy, np. przy naprawie sypiącej się infrastruktury bądź odbudowie szkół – to teraz. 

Należy zacząć od tego, że inwestycje publiczne, które przynoszą przyszły przyrost miejsc pracy i zwiększają produktywność, w ogóle nie powinny być wliczane do wskaźników wydatków rządowych. Są uzasadnione tak długo, jak zwrot z nich – więcej wykształconych i produktywnych pracowników, a także bardziej wydajna infrastruktura, które łącznie wytwarzają więcej lepszych towarów i usług za cenę mniejszej ilości ograniczonych zasobów – przewyższa ich koszt.

Tak naprawdę bylibyśmy szaleni, nie dokonując tych inwestycji w dzisiejszych okolicznościach. Żadna zdrowa na umyśle rodzina nie zrównuje wydatków na wakacje z inwestowaniem w edukację swych dzieci. A to właśnie robimy w ramach naszego budżetu federalnego.

Na koniec warto wspomnieć, że największy motor przyszłego deficytu jest przeszacowany – chodzi o rosnące wydatki na programy Medicare i Medicaid. Tempo wzrostu kosztów ochrony zdrowia zwalnia dzięki Ustawie o Dostępnej Ochronie Zdrowia, a także rosnącej presji na świadczycieli usług zdrowotnych na obniżenie cen. Szacunku przyszłych deficytów nie uwzględniają jednak tego spowolnienia.

Może więc skończmy z obsesją na temat przyszłych deficytów budżetowych? Odwracają tylko naszą uwagę od miejsc pracy i wzrostu – a to właśnie na ich punkcie powinniśmy mieć obsesję.

przełożył Michał Sutowski

 

Robert Reich – profesor polityki społecznej na Uniwersytecie w Berkeley, były Sekretarz Pracy w administracji Billa Clintona, magazyn „Time” uznał go za jednego z dziesięciu najskuteczniejszych członków amerykańskiego rządu w ostatnim stuleciu

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Robert Reich
Robert Reich
Amerykański polityk i ekonomista
Profesor polityki społecznej na Uniwersytecie w Berkeley, były sekretarz pracy w administracji Billa Clintona. Magazyn „Time” uznał go za jednego z dziesięciu najskuteczniejszych członków amerykańskiego rządu w ostatnim stuleciu.
Zamknij