Świat

Sasnal o Tunezji: „Państwo Islamskie” nie wymyśliło nic nowego

Nie warto oceniać tunezyjskiej transformacji przez pryzmat zamachów.

Jakub Majmurek: W 2014 roku brytyjski „The Economist” przyznał Tunezji swój tytuł „państwa roku”, podając je jako przykład udanej transformacji po „arabskiej wiośnie”. W połowie 2015 roku w Tunezji ma miejsce drugi wymierzony w ludność cywilną zamach terrorystyczny zorganizowany przez radykalnych islamistów. Sukces został ogłoszony przedwcześnie?

Patrycja Sasnal: Nie zgadzam się z takim postawieniem sprawy. Czy nawet najsprawniej działające liberalne demokracje nie mają problemów z terrorem? Ataki terrorystyczne nie tylko nie przekreślają sukcesu Tunezji, ale potwierdzają go. Gdyby tunezyjska transformacja nie była takim sukcesem, Tunezja nie byłaby tak atrakcyjnym celem dla terrorystów.

Co składa się na ten sukces Tunezji?

Po pierwsze wolne wybory. Wiem, że same wybory nie załatwiają wszystkiego, nie oznaczają jeszcze udanej demokracji. Ale od czasów arabskiej wiosny udało się w Tunezji przeprowadzić kilkakrotnie wolne i uczciwe wybory. Do zgromadzenia konstytucyjnego, parlamentu, prezydenckie, lokalne. Jak na standardy regionu to sporo. Zwyciężały w nich rozsądne partie. W 2011 roku zgromadzenie konstytucyjne zdominowała islamska partia Ennahda, ona utworzyła rząd. W 2013 roku, w efekcie politycznego kryzysu wywołanego przez zabójstwo jednego z liderów świeckiej opozycji, Chokri Belaida, premier Ennahdy, Hamadi Jebali rezygnuje z urzędu, utworzony zostaje technokratyczny rząd tymczasowy. W wyborach w 2014 roku Ennahda traci władzę. Islamiści, którzy dobrowolnie oddają władzę wskutek społecznego nacisku – to jest bezprecedensowy przypadek w całym świecie islamskim.

Nie byłoby to możliwe, gdyby nie drugi składnik sukcesu Tunezji – silne społeczeństwo obywatelskie. Należy tu wymienić przede wszystkim takie instytucje jak największa centrala związkowa UGTT, do której należy 5% populacji kraju, czy silny związek pracodawców. Ale także cały szereg NGOs, instytucji działających w różnych obszarach i zdolnych monitorować władzę.

Zamachy mają miejsce w tym samym dniu, co zamachy w Lyonie we Francji i w Kuwejcie, gdzie zaatakowano szyicki meczet. Wcześniej przywódcy Państwa Islamskiego nawoływali do intensyfikacji ataków w ramadanie – dzień ataków był drugim piątkiem świętego miesiąca muzułmanów. Czy można przypuszczać, że zamachy te były skoordynowane?

Nie sądzę. Zamach we Francji ma inny, o wiele bardziej „prywatny” kontekst. Mężczyzna już wcześniej znany służbom, obracający się w kręgu islamistów dokonał egzekucji na swoim szefie. Zaatakował przy tym swoją firmę, należącą do amerykańskiego kapitału. Nie wiadomo na ile chodziło mu o prywatną zemstę, na ile o uderzenie we Francję, na ile w Stany.

To prawda, że PI wzywała do ataków w ramadan. Okres ten jest szczególnie dogodny dla zamachów, zwłaszcza w krajach muzułmańskich. Ludzie świętują do bardzo późna z rodziną i przyjaciółmi. Są niewyspani, wstają później, mniej pracują. Wszystko toczy się bardziej leniwie, co daje więcej czasu, by w spokoju przygotować atak. Piątek jest szczególnym, świętym dniem dla muzułmanów, wszystko, co dzieje się w piątek ma większą widoczność w krajach muzułmańskich. Na pomysł ataku w piątek, w ramadan mogło niezależnie od siebie wpaść wiele różnych podmiotów.

Odpowiedzialność za ataki w Tunezji wzięło jednak PI.

Tak, ale PI działa dziś raczej jako franczyza, niż zwarta organizacja. Wiele różnych grup, czy nawet pojedynczych osób przyjmuje markę PI. Jest to korzystne dla obu stron. W przypadku lokalnych „franczyz” marka PI zwiększa ich widoczność, daje rozpoznawalność i zainteresowanie mediów. W przypadku PI takie franczyzy stwarzają wrażenie globalnej obecności tej organizacji.

Podobnie działała chyba wcześniej Al-Kai’da?

Tak, w ogóle PI nie wnosi wiele nowego jeśli chodzi o ideologię radykalnego islamu, jeśli porównamy je z Al-Ka’idą, czy nawet Bractwem Muzułmańskim. Ideologia jest ta sama, tylko akcenty rozkładają się inaczej i sięga się po inne środki. Jednak dziś, to już nie Al-Ka’ida, ale PI jest najbardziej atrakcyjną marką w świecie radykalnego islamu. Nie zapominajmy przy tym, że w Tunezji problem radykalnych dżihadystów istniał dużo wcześniej, zanim w ogóle powstało PI, odłączając się od Al-Ka’idy. W górskich rejonach Tunezji, stanowiących część pasma Atlasu górach Chambi, zwłaszcza w okolicy miejscowości Kasserine, wojsko rządowe od dawna prowadziło walki z dżihadystami, trwają one tam zresztą do dziś. Najważniejszą radykalną siłą jest tam organizacja Brygada Ukby ibn Nafiego. Ukba ibn Nafi był pochodzącym z terenów dzisiejszej Arabii Saudyjskiej generałem dynastii Umajjadów, który dokonał podboju całej Afryki Północnej w VII wieku. Przyjęcie go za patrona miało symbolizować powrót do samych źródeł islamu, w jej wersji z czasów Proroka. Brygada niedawno „afiliowała się” przy PI. Nie wiemy, czy poza przylepieniem sobie tej marki cokolwiek z tego wynika, ale ta marka daje im większą rozpoznawalność i widoczność.

Jak poważny jest problem radykalnego islamu w Tunezji?

Problem jest proporcjonalnie spory, bo kraj jest mały. W liczbach bezwzględnych nie ma tak wielu osób gotowych walczyć o dżihad, ale w kraju, który liczy 11 milionów mieszkańców i nie należy do największych, nawet stosunkowo niewielka liczba dżihadystów staje się problemem.

Także sąsiedzi Tunezji mają problem z radykalnym islamem. Tunezja jest wbita jak klin między Libię, a Algierię.

W Libii niektórzy twierdzą, że nawet 200 km wybrzeża kontrolowanych jest przez PI. Libijczycy nie muszą mieć wiz, by wjeżdżać do Tunezji. Według danych tunezyjskich może ich w Tunezji być nawet 1,5 miliona. Moim zdaniem jest ich znacznie mniej, ale pewnie nie mniej niż 0,5 miliona. W tej grupie mogą znajdować się terroryści z PI. Algieria ma problem z radykalnym islamem od lat 80. W latach 90. został on w krwawy sposób rozbity. Nie mogący prowadzić działań w Algierii wielu bojowników ukrywa się w przygranicznym obszarze w Tunezji. Dziś szacuje się, że co drugi z przywódców dżihadystycznych w Tunezji nie jest Tunezyjczykiem, tylko Algierczykiem lub Libijczykiem.

Skąd bierze się siła radykalnego islamu w Tunezji?

Pierwszym powodem jest niedorozwój interioru, prowincji. Poza linią brzegową i trzema miastami, gdzie skupia się 90% produkcji przemysłowej – Tunisem, Soussą i Sfax – cała reszta kraju jest bardzo biedna. Zwłaszcza w okolicach gór Atlasu. Prowincja żyje głównie z przemytu. Oleju opałowego i spożywczego, żywności, samochodów. Rząd ignoruje problemy prowincji, często brutalnie zwalcza przemyt siłowymi środkami. W 2011 roku w wyniku kryzysu załamały się w dodatku trzy główne filary gospodarki Tunezji. Drastycznie spadły przychody z turystyki, która produkowała 15% tunezyjskiego PKB. Załamał się przemysł energetyczny – wyczerpały się surowce, które by można eksportować – oraz wydobywczy. Ten ostatni wykańczają strajki. Rząd po rewolucji próbuje je łagodzić podwyższając pensje, od 2011 roku dwukrotnie podnieśli je w budżetówce. Do tego dochodzi problem bezrobocia. Ono co prawda niedawno spadło z 17% do 15%, ale wśród młodzieży wynosi ciągle minimum 35%.

Do tej przyczyny społeczno-ekonomicznej trzeba dodać też ideologiczną.

Ideologicznie istnieją dwie Tunezje.

Jedna jest najbardziej zwesternizowanym krajem w świecie islamskim. Myśli o sobie, jako o części Europy, nie Afryki. Jest zachodnia nie tylko na poziomie obyczajów, ale także instytucji. Centrala związkowa, o której mówiłam, UGTT, jest ściśle wzorowana na bratniej centrali francuskiej. Z drugiej strony jest głęboko religijna, prowincjonalna i biedna Tunezja. Jej religijność wzmacniały lata dyktatury. W latach 80. i 90. pretekstem dla wzmożonego ucisku były problemy z radykalnym islamem w Algierii. Prezydent Tunezji, Ben Ali mówił wówczas: „patrzcie, co się dzieje w Algierii, musimy nasz islam trzymać krótko, bo będziemy mieć to samo”. Jednak przyciskanie śruby sprawiało, że problem radykalizacji islamu tylko narastał.

Co dalej będzie działo się w Tunezji po zamachach?

Na pewno nastąpi dalsze załamanie turystyki i utrata wpływów z tego źródła. Na to wydają się zresztą grać terroryści. Trudno w obecnej sytuacji wyobrazić sobie, by turyści z Europy powiedzieli sobie „nie możemy dopuścić do upadłości Tunezji, więc będziemy tam spędzać wakacje”. Tak się nie stanie. Problem Tunezji polega na tym, że jej infrastruktura turystyczna jest zbyt duża, by armia i policja efektywnie mogły ją chronić – po prostu nie ma tyle ludzi w służbach. Dlatego teraz Tunezja mobilizuje rezerwistów, bo nie nadąża z obroną kurortów.

Tunezja potrzebuje pomocy międzynarodowej?

Nie poradzi sobie bez niej. W czerwcu G7 obiecało tunezyjskiemu rządowi finansową pomoc w walce z terroryzmem, ale to było jeszcze przed piątkowymi zamachami. Kluczową rolę ma tu do odegrania Europa. Mówi się wiele o pomocy dla Libii czy dla Egiptu, a – moim zdaniem – to Tunezji należy pomóc przede wszystkim. Właśnie dlatego, że jest to jedyny taki udany demokratyczny eksperyment w regionie, jedyny prawdziwy sukces arabskiej wiosny i jedyny kraj regionu, który naprawdę chce się reformować.

Wobec nacisku ze strony dżihadu ma szansę przetrwać?

Tunezja może pójść dwiema drogami: polską po ’89 roku albo egipską po 2011. Dziś niestety bardziej prawdopodobna wydaje mi się ta druga.

To znaczy?

W Egipcie po krótkim okresie demokracji nastąpił powrót do autorytaryzmu. Chyba nawet gorszego niż w czasach Mubaraka. Władza trzyma w garści religię, radykalnych islamistów i opozycję w ogóle. Tunezja zaczyna już wprowadzać środki kontroli religii, jakie rok temu wprowadzono w Egipcie: narzucanie tematów kazań na każdy piątek, ścisłe licencjonowanie imamów, którzy mają prawo przemawiać do wiernych itd. Wiadomo, że takie środki kontroli są na ogół mało skuteczne, jeśli nie wręcz przeciwskuteczne. W Tunezji dyskutuje się przyjęcie prawa zwalniającego z odpowiedzialności karnej funkcjonariuszy, którzy w ramach swoich obowiązków doprowadzą do śmierci osoby podejrzanej o działalność w organizacji terrorystycznej – to kolejny sygnał, że władzom odpowiadać może jednak droga egipska. Zwłaszcza, że wielu funkcjonariuszy rządzącej partii Nidaa Tounes – wywodzi się z niej zarówno prezydent, jak i premier – ma korzenie w reżimie Ben Alego i wprawę w rządzeniu przy pomocy policyjnych środków. Nie tracę jednak nadziei na to, że możliwa będzie droga polska, ale ona nie ma szans bez pomocy międzynarodowej.

Jak na tej „polskiej drodze”, inaczej niż za pomocą rozwiązań siłowych można by rozwiązać problem radykalnego islamu w Tunezji?

Konieczny jest przede wszystkim plan rozwoju interioru, włączający jego mieszkańców w gospodarkę kraju. To będzie bardzo trudne, bo np. w okolicach gór Chambi toczy się regularna wojna z dżihadem i lokalną ludnością. Bez zaprowadzenia w kraju elementarnego pokoju żadne długofalowe społeczne reformy też nie będą możliwe. W dodatku problem z bezrobociem młodych ma cały świat, nie tylko Tunezja.

Gdyby arabska wiosna wydarzyła się w okresie świetności powojennego kapitalizmu, miałaby zupełnie inne perspektywy, niż ma je teraz, gdy sama Europa zmaga się z podobnymi problemami i kryzysem. Dziś nie można ludziom dać obietnicy, że będzie im ekonomicznie lepiej w najbliższej przyszłości – ani w Afryce Północnej, ani w Europie.

Patrząc na koniec w szerszej perspektywie: czy Afryka Północna i Zachodnia staje się drugim po Bliskim Wschodzie zarzewiem niestabilności na świecie? Od terenów kontrolowanych przez Boko Haram w Nigerii, przez Mali, po upadłą Libię mamy cały pas terenów kontrolowanych przez terrorystów.

Przyzwyczailiśmy się do niestabilności w Afryce subsaharyjskiej, ale taki poziom niestabilności w Afryce Północnej jest czymś nowym. Ceną za jej wcześniejszą stabilność były skrajnie autorytarne rządy. Dzisiejsza niestabilność nie jest problemem wyłącznie afrykańskim, dotyka także Europy. To przez słabość struktur państwowych w Afryce Północnej do Europy mogą napływać masy migrantów z Afryki subsaharyjskiej. W 2008 roku, po podpisaniu umowy z Berlusconim, napływ emigrantów niemal zupełnie był w stanie zatrzymać Kaddafi. Przy pomocy swoich służb zatrzymał wszystko z miesiąca na miesiąc. Dziś, gdy w Libii panuje polityczny rozpad, widzimy jak ważna, także dla nas, jest stabilność w tej części świata, ale póki co może przyjść tylko za cenę zamordyzmu. Ponadto, nawet stabilna Afryka Północna nie likwiduje najpoważniejszego problemu biedy, dyktatur i konfliktów w Afryce Subsaharyjskiej.

Czytaj także:
Jakub Dymek, Skąd wziął się ISIS?
Jakub Majmurek, Koniec Bliskiego Wschodu, jaki znamy

**Dziennik Opinii nr 183/2015 (967)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij