Świat

Radynski: Pingwiny kontra astronauci

Po demonstracjach 5 marca w Moskwie zatrzymano ogółem blisko tysiąc osób. W ten sposób skończyła się seria pokojowych demonstracji rozpoczęta podczas wiecu na placu Błotnym 10 grudnia. Relacja Oleksija Radynskiego.

W poniedziałek po wyborach Moskwa przypominała miasto, które szykuje się na wojnę domową. Wzdłuż ulic, prowadzących do placu Puszkina, gdzie miała się odbyć demonstracja, stały kolumny ze sprzętem wojskowym. Żołnierze jedli kaszę z kuchni polowej, chowając twarze przed licznymi fotografami. Nad placem krążył wojskowy helikopter, a w okolicach placu ktoś zauważył pięćdziesięcioosobowa grupę kaukaskiej młodzieży, którą podejrzewano o próbę zorganizowania prowokacji.

 

Jednak prawdziwych prowokatorów było widać od razu: tu i ówdzie pojawiały się grupy obywateli w dresach, z rosyjską trójkolorową wstążką przypiętą do sportowych kurtek. W obecnej nomenklaturze protestu rosyjska flaga to nieomylny element poparcia dla putinowskiego reżimu. Wstążka z rosyjską flagą była niezbędnym elementem wyposażenia uczestnikow „putingu” – tak w Rosji nazywa się masowe demonstracje poparcia dla Putina, na które ściąga się przymusem dziesiątki (a czasem – setki) tysięcy pracowników przedsiębiorstw państwowych.


Jeszcze w sobotę przed wyborami w kręgach moskiewskich aktywistów mówiło się o tym, że władza spróbuje zdestabilizować sytuację na wiecu powyborczym. Jeszcze przed otwarciem lokali wyborczych wszystko wskazywało na to, że władza znów sfałszuje wybory, a Putin ogłosi swoje zwycięstwo. Mało kto jednak spodziewał się, że stanie się to w sposób tak brutalny. Zaledwie godzinę po zamknięciu lokali Putin popłakał się przed ogromnym tłumem na placu Maneżowym. Według doniesień obserwatorów, ten tłum składał się głównie z uczestników „karuzeli” (masowego głosowania w kilku lokalach pod rząd). Tymi samymi autobusami, które woziły ich od dzielnicy do dzielnicy, „karuzelnicy” jechali najpierw na bankiety zorganizowane dla nich w ogromnych przemysłowych hangarach, a potem – na zwycięski „puting”.


Przedstawiciele kremlowskich młodzieżówek otwarcie mówili o tym, że celem powyborczych „putingów” jest nie tylko demonstracja poparcia dla obecnej władzy, ale tez „zapobieganie nielegalnym protestom”. Putiniści zajęli plac Maneżowy na złość ruchowi obywatelskiego nieposłuszeństwa – to na tym placu opozycja zamierzała zorganizować własny wiec, ale zgodę moskiewskich władz dostała organizacja prokremlowska. Dlatego właśnie demonstracja opozycyjna ostatecznie odbyła sie na placu Puszkina – mniejszym placu w centrum Moskwy, na którym nie zmieści się więcej niż 20 tys. osób.


Jeszcze przed początkiem wiecu stało się jasne, że plac nie pomieści wszystkich chętnych. Bramki z wykrywaczami metalu, przez które tradycyjnie musi przejść każdy uczestnik wiecu w Rosji, zostały zamknięte jeszcze przed pierwszym przemówieniem ze sceny. Już tradycyjnie wiec zaczął się nie od wystąpienia polityka, tylko pisarza – tym razem to był Sergiej Szargunow. Wkrótce stało się jasne, że scena opozycyjna została zdominowana przez prawicę – oprócz neoliberalnego kandydata na prezydenta Michaiła Prochorowa i „umiarkowanego” nacjonalisty Aleksieja Nawalnego, na wiecu występowali skrajnie prawicowi Władimir Tor, Konstantin Kryłow i Sergej Baburin. Tylko jeden głos reprezentował lewicę: Sergiej Udalcow z Lewego frontu ogłosił, że nie opuści placu Puszkina, dopóki Władimir Putin nie opuści Kremla.


To był decydujący moment demonstracji. Jeszcze w nocy przed wyborami radykalnie nastawieni opozycjoniści dyskutowali, czy postawienie namiotów na placu Puszkina nie będzie zbyt miękkim gestem – całkiem serio omawiano możliwość okupacji Centralnej Komisji Wyborczej albo placu Czerwonego. Jednak po spektakularnym powyborczym show Putina zrezygnowano z tych pomysłów – postanowiono natomiast nie opuszczać placu przynajmniej do rana, kiedy do obozu opozycyjnego mogą dołączyć się ludzie nie dość zmotywowani do noclegu na moskiewskim mrozie. Najbardziej prawdopodobnym skutkiem takiej strategii była kolejna fala aresztowań. Dlatego tuż po zakończeniu demonstracji deputowany do parlamentu z partii Sprawiedliwa Rosja, kolega Udalcowa z Lewego frontu, Ilja Ponomariow ogłosił, że inicjuje spotkanie z wyborcami – to jedyna forma niesankcjonowanego przez władze zgromadzenia obywatelskiego, którego według prawa nie mogą rozpędzić policjanci. 


„Spotkanie” zaczęło się w olbrzymiej fontannie na placu Puszkina – obok namiotu Ponomariowa pojawili się Udalcow i Nawalny, wokół pozostało kilkuset uczestników wiecu. Natychmiast interweniowała jednostka specjalna OMON –  nazywa się ich „astronautami”, z powodu nieproporcjonalnie wielkich mundurów i kasków. Zaczęło się od symbolicznej wymiany apeli – policjanci za pomocą megafonów zapraszają pozostałych na placu do metra, opozycjoniści odpowiadają, że policja nie ma prawa rozpędzać ich zgromadzenia. Kilkudziesięciu „astronautów” skacze do fontanny i zaczynają przyciskać opozycjonistów do ścian. Wyławiają z tłumu Nawalnego, Udalcowa i Ponomariowa (mimo jego immunitetu) i prowadzą ich do aresztu. „Astronauci” łapią każdego, kto nie dość szybko zgadza się na opuszczenie placu. Ta strategia okazuje się dość skuteczna – po kilkunastu minutach fontanna jest już pusta, a po placu Puszkina krąży ledwie kilkudziesięciu opozycjonistów. „Astronauci” ustawiają się w szpaler, biorą się za ręce i, niczym baletnice tańczące „Jezioro łabędzie” Czajkowskiego, ruszają w stronę demonstrantów, próbując wypędzić ich z placu. Kiedy jeden z „astronautów” się ślizga, niemal cały szpaler ląduje w kupie śniegu – jednak demonstranci bronią swojego placu z coraz mniejszą pewnością. „Hańba astronautom!” – krzyczy tłum. „Ej ty, pierdolony pingwinie” – słyszę od jednego z „astronautów”, „Wynocha!”.


Wkrótce resztki demonstrantów wylądują na przeciwległej stronie placu Puszkina. Pozostaje tylko ucieczka do metra. „Astronauci” cisną dalej, nagle ktoś krzyczy do nich: „Palicie się!”. Za ich plecami, nad opuszczonym placem widać zadymę. Kilkunastu „astronautów” wraca na plac, a demonstranci, korzystając z chwilowej przewagi, zajmują jezdnie ulicy Twerskiej ulicy i ruszają przy akompaniamencie samochodowych klaksonów. Skandują: „Putin – złodziej”, „Władza dla milionów, nie dla milionerów”. Po kilkuset metrach manifestację dogania jakieś dziesięć autobusów z „astronautami”. Za kilka minut jezdnia jest już oczyszczona, manifestacja idzie dalej chodnikiem, jednak na pierwszym większym placu zostaje zatrzymane kilkadziesiąt osób z jej czoła, reszta zdążyła się rozproszyć po najbliższych uliczkach. 


Po demonstracjach 5 marca w Moskwie zatrzymano ogółem blisko tysiąc osób. W ten sposób skończyła się seria pokojowych, bezkonfliktowych demonstracji rozpoczęta podczas wiecu na placu Błotnym 10 grudnia. 


***
Czytaj też: serwis rosyjski

 

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Oleksij Radynski
Oleksij Radynski
Publicysta i filmowiec (Kijów)
Filmowiec dokumentalista, współzałożyciel Centrum Badań nad Kulturą Wizualną w Kijowie. W latach 2011-2014 redaktor ukraińskiej edycji pisma Krytyka Polityczna.
Zamknij