Świat

Portnow: Jak Ukraina może wrócić na Donbas?

Rok temu przedstawiciele Unii Europejskiej, Ukrainy i Rosji podpisali drugie porozumienia pokojowe w Mińsku.

Paweł Pieniążek: Rok temu przedstawiciele Unii Europejskiej, Ukrainy i Rosji podpisali drugie porozumienia pokojowe w Mińsku. Najczęściej są one oceniane krytycznie – sytuacja na froncie nie jest spokojna i żaden z punktów zawartych w dokumencie nie został zrealizowany. W związku z tym strony uznały, że trzeba przesunąć termin ich wykonania o rok, czyli do końca 2016 roku.

Andrij Portnow: Negatywna ocena najczęściej pojawia się w mediach. Niemal nigdy nie przedstawia się jednak żadnej realistycznej propozycji, która odpowiedziałaby na pytanie: co zamiast Mińska? To nie znaczy, że nie ma problemów – Rosja interpretuje porozumienie po swojemu, a sytuacja rzeczywiście poprawiła się nieznacznie, szczególnie dla tych, którzy mieszkają na terytoriach niekontrolowanych przez Kijów.

Czym różni się rosyjska interpretacja od ukraińskiej?

Ukraińska władza, z prezydentem Petrem Poroszenką na czele, mówi o tym, że te porozumienia są wykonywane przez Ukrainę, ale – co ciągle podkreślają – nie realizuje ich Rosja. Kijów widzi ją jako stronę konfliktu. Kreml z kolei twierdzi, że nią nie jest, a regularne oddziały armii rosyjskiej nie biorą i nie brały w nim udziału. Ci, którzy walczą z Ukrainą, to nieuznawane republiki w obwodzie donieckim i ługańskim. Ustalenie wspólnej wersji jest bardzo trudne i myślę, że to podstawowy problem, który wpływa na to, że porozumienie nie jest realizowane w zadowalającym stopniu.

To znaczy, że Mińsk nic nie zmienił?

Po pierwsze, walki nie toczą się tak intensywnie jak w lutym 2015 roku i wcześniej. Po drugie, podpisanie tych porozumień to pewien kompromis, który nie podoba się do końca żadnej ze stron, ale wszystkie go poparły i powtarzają, że trzeba je realizować.

Nie padają propozycje stworzenia nowych instrumentów, dlatego chcemy tego czy nie, ale jesteśmy zmuszeni dalej postępować w ich duchu.

Ciąg dalszy zarzutów pod adresem Mińska brzmi: to nieuczciwe porozumienia, bo tylko Ukraina ma iść na ustępstwa, czyli nie agresor, a ofiara konfliktu.

To zabrzmi cynicznie i strasznie, bo ja też straciłem przyjaciół w trakcie tego konfliktu, ale żyjemy w świecie, w którym, aby dyktować warunki, trzeba wygrać wojnę. Inaczej jesteś skazany na kompromis. Jestem pewien, że prezydent Poroszenko, ukraińska elita czy Ukraińcy walczący na Donbasie nie tak to sobie wyobrażali i nie o tym marzyli.

Wszystko wyglądałoby inaczej, gdyby ukraińska armia latem 2015 roku, a jeszcze lepiej w 2014 roku, gdy to wszystko się zaczynało, odzyskała kontrolę nad granicą z Rosją. Wówczas warunki porozumień i sytuacja w ogóle wyglądałby zupełnie inaczej. Teraz jest tak, że Ukraina nie ma chęci, sił ani środków, aby prowadzić wojną na Donbasie na taką skalę jak wcześniej.

Zrezygnować ze swoich ambicji musiała też druga strona.

To rezultat działań dyplomatycznych, nacisków i innych perypetii. Przypomnę, że proces pokojowy w pierwszej kolejności zainicjowały Francja i Niemcy. Dowiemy się, czy tak było naprawdę, gdy kiedyś zostaną opublikowane protokoły z negocjacji.

W tym kontekście warto pamiętać, że pierwsze porozumienia z Mińska nie przybrałyby takiego kształtu, gdyby nie „kocioł” w Iłowajsku, w trakcie którego ukraińskie siły doznały dotkliwej porażki. Ta bitwa była symbolicznym końcem ukraińskiej ofensywy i umocniła „republiki”.

Przełomowym momentem było oświadczenie prezydenta Poroszenki z 28 sierpnia 2014 roku, w którym stwierdził, że wojska Federacji Rosyjskiej wkroczyły na terytorium Ukrainy. Wówczas można było ogłosić wojnę czy zerwać stosunki dyplomatyczne, ale nic takiego się nie wydarzyło. Kijów został przy retoryce o Operacji Antyterrorystycznej. Możliwe, że to, co wydarzyło się w Iłowajsku i później w Nowoazowsku, gdzie pojawiły się rosyjskie czołgi, było swojego rodzaju testem. Kreml chciał zobaczyć, co zrobi Ukraina. Mogła ona zareagować ostro jak podczas wydarzeń z Gruzji z 2008 roku. Micheil Saakaszwili wówczas kontynuował operację i wprowadził stan wojenny.

Kijów zareagował znacznie spokojniej.

Nie ogłoszono wojny, a do tego poparto negocjacje w Mińsku. Ta propozycja szła od zachodnioeuropejskiej dyplomacji. Nikt we Francji ani w Niemczech nie chciał, aby doszło do oficjalnego ogłoszenia wojny z Rosją na kontynencie europejskim. To też widać w samych porozumieniach, w których Rosja jest uczestnikiem negocjacji, ale nie jest uznana formalnie za agresora. Taki format poparła Ukraina.

Nie wiemy jednak co by się stało, gdyby porozumień nie podpisano. Możliwe, że doszłoby do dalszej ofensywy rosyjskich wojsk. Miną dziesięciolecia zanim dowiem się, jak wyglądały negocjacje, jakie argumenty i zagrożenia się za nimi kryły. Nie ma jednak wątpliwości, że bez Iłowajska wszystko wyglądałoby inaczej.

To jednak paradoks. Z jednej strony, mamy kompromis, który nikomu się nie podoba i w zasadzie nie jest realizowany. Z drugiej, jeszcze nigdy nie słyszałem tak często, że wojna zbliża się do końca.

Gdy podpisywano Mińsk I i II mówiono, że to nie koniec wojny, a tylko pauza. Teraz rzeczywiście coraz częściej mówi się, że przynajmniej kończą się działania zbrojne. Po pierwsze, wpłynęło na to zaangażowanie Rosji w Syrii. Jej aktywne działania zbrojne utwierdziły ludzi w przekonaniu, że na Donbas w najbliższym czasie nie wystarczy sił.

Po drugie, sankcje ekonomiczne nałożone na Rosję przez Zachód zaczęły działać. Inflacja rośnie, a ceny na ropę i wartość rubla spadają.

Kolejną ważną rzeczą, która często umyka na Ukrainie, jest pojawienie się właśnie po Mińsku II na terytoriach kontrolowanych przez separatystów rosyjskich kuratorów czy koordynatorów. O nich otwarcie mówią przedstawiciele z Doniecka i Ługańska. Ich zadaniem jest podporządkowanie oddziałów, które są nieposłuszne, aby działały zgodnie z rozkazami, w tym wstrzymywały się od działań zbrojnych.

W tym kontekście warto zwrócić uwagę na głośne zabójstwa bojowników takich jak dowódcy batalionu „Duch” Ołeksij Mozgowy i pułku kozaków Paweł Driomow. To były charyzmatyczne postaci. Trochę przypominali bohaterów wojny domowej z początków dwudziestego wieku.

Po stronie ukraińskiej też wzrosło podporządkowanie. Z pierwszej linii zniknęły niemal wszystkie byłe bataliony ochotnicze i zastąpiła je regularna armia.

Nie ulega wątpliwości, że po stronie ukraińskiej od samego początku kluczową rolę odgrywała właśnie regularna armia. Z czasem jej pozycja zaczęła się umacniać jeszcze bardziej. Niektóre bataliony ochotnicze, o których było głośno, w ogóle przestały istnieć. Jedyny wyjątek warty szczególnej uwagi i badania to pułk Azow. W jego przypadku możemy mówić o wyraźniej pozycji ideologicznej – prawicowego radykalizmu z elementami neonazizmu.

Działania zbrojne można wykluczyć?

To byłoby lekkomyślne. One zależą od bardzo wielu czynników. Między innymi wspomnianych Syrii i sytuacji gospodarczej w Rosji. Ukraińska strona zdaje się brać to pod uwagę, przynajmniej na poziomie oficjalnym.

Jak w takim razie rozumieć zaostrzenie się sytuacji na froncie w ostatnich dniach?

To wygląda na jakieś działania taktyczne. Nie wygląda na to, żeby Doniecka i Ługańska Republiki Ludowe (DNR i LNR) czy ukraińska armia miały dostatecznie dużo sił, aby rozpocząć ofensywę. Bardziej prawdopodobne, że te działania mają pomóc w negocjacjach, bo niewykluczone, że w najbliższym czasie padną propozycje wniesienia poprawek do porozumień z Mińska. Wszyscy wiedzą, że nie są one realizowane, więc zostaje sporo przestrzeni na spekulacje. Przykładem może być to, że nikt nie wie, jak mają wyglądać wybory na terytoriach niekontrolowanych przez państwo ukraińskie i specjalny status dla regionu czy jakie poprawki do konstytucji mają zostać wprowadzone.

Bardzo sensowne byłoby zaproponowanie jako jednego z punktów zapisu o międzynarodowym kontyngencie pokojowym. Chociażby spróbować o tym podyskutować, aby na Donbasie była nie tylko misja Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie, ale też prawdziwy kontyngent na granicy, a może i na linii frontu.

Kto ma proponować te zmiany?

Te porozumienia to dziwny dokument, który nie jest umową międzynarodową. To całkiem realne, że będą wprowadzane do niego poprawki. Na pewno Kreml będzie próbował zrobić to pierwszy, bo jego strategią jest aktywność i rzucanie różnych propozycji. One mogą dotyczyć Ukrainy, Iranu czy Syrii, a potem wszyscy mają myśleć, co z nimi zrobić. Coś sensownego mogliby jednak zaproponować zachodni partnerzy. Na przykład OBWE, pod auspicjami której toczy się proces pokojowy.

Jedną kwestią jest zakończenie działań zbrojnych. Zupełnie inną – reintegracja. O tym procesie też zaczęto aktywnie dyskutować na Ukrainie, chociaż – jak już mówiliśmy – walki są może mniej intensywne, ale wciąż trwają.

Nie widzę, aby Kijów miał jakąś strategię, co zrobić z tymi terytoriami. To zapewne wiąże się z tym, że wielu polityków nie wierzy, że na Donbasie naprawdę mogą się odbyć demokratyczne wybory i granica będzie kontrolowana. Dlatego traktują to z pobłażaniem.

Ukraina do tej pory popełniła wiele błędów w swoich działaniach wobec Donbasu. Najbardziej oczywiste to brak konsekwentnej polityki informacyjnej, problemy z wypłatami świadczeń socjalnych, a także antydonbaska retoryka. Często zarzuca się, że wszyscy mieszkańcy Donbasu są winni rosyjskiej agresji i są sowkami. Powtarzają to politycy i intelektualiści.

Donbas to region industrialny, dlatego trzeba myśleć, co dalej z tą infrastrukturą, którą rozgrabiono albo zniszczono. W Kijowie nikt nie proponuje niczego poważnego.

Sprawą otwartą jest także amnestia, która pojawia się w porozumieniach z Mińska. Trzeba się zastanowić jak w rozsądny sposób rozróżnić ludność cywilną od przestępców, a tych z kolei od zwykłych bojowników, którzy nie dopuszczali się zbrodni wojennych. Nie każdy, kto wchodzi w szeregi formacji militarnych DNR i LNR jest automatycznie przestępcą.

Czy dotyczy to też strony ukraińskiej?

Podobno są materiały dowodowe świadczące o pojedynczych przypadkach przestępstw przeciwko ludności cywilnej, których dopuszczali się wojskowi z niektórych batalionów ochotniczych. Każdy taki przypadek musi zostać zbadany.

Możliwe, że powinna zostać zaproponowana jakaś forma trybunału międzynarodowego, w której zasiadaliby prawnicy, historycy i psycholodzy. Oni rozpatrywaliby każdy przypadek znęcania się nad jeńcami, ostrzeliwaniem ludności cywilnej i tym podobnych. Pomysł, aby amnestia objęła wszystkich, wydaje się być mało realistyczny, bo nie robi tego rozróżnia, o którym mówiłem – na prawdziwych przestępców i ludzi, którzy nawet jeśli walczyli, to nie dopuszczali się zbrodni wojennych. To trzeba rozwiązać prawnie, a boję się, że Ukraina sama sobie z tym nie poradzi.

Jeśli mowa o błędach Kijowa, to wiele kontrowersji wywołuje dekomunizacja. Wielu Ukraińców, niekoniecznie ze wschodu, odczuwa nostalgię za Związkiem Radzieckim. Krytycy podkreślają, że może to nie jest najlepszy moment na to, aby zmieniać nazwy miast, ulic czy obalać pomniki.

Donieck, Ługańsk i inne miasta dosyć długo znajdują się de facto poza Ukrainą. Istnieją w innej przestrzeni informacyjnej, stosują inne prawa, mają inną policję, propagandę i niemal wszystko jest tam inne. To oczywiste, że wobec nich potrzebne jest także inne podejście i okres przejściowy. Nie jest możliwe, aby dzień po tym, jak znikną DNR i LNR, te terytoria od razu stały się częścią Ukrainy. Chociażby dlatego, że ci ludzie przeżyli wojnę, ostrzały i związane z tym tragedie. Ukraina powinna wymyślić specjalną politykę symboliczną dla tych terytoriów. Trudno określić szczegóły, ale do jakiejś zmiany powinno dojść. Nie wydaje mi się, aby całościowe zmiany radzieckich nazw ulic były najlepszym rozwiązaniem.

Największy problem dekomunizacji na Ukrainie polega na tym, że jest ona bardzo powierzchowna. Poczynając od samej ustawy, która jest daleka od ideału i nie odpowiada na wiele ważnych pytań, a kończąc na tym, że nie bierze pod uwagę specyfiki regionalnej.

To częsty problem polityki historycznej na Ukrainie.

Za czasów prezydentury Wiktora Juszczenki w Odessie odbudowano pomnik Katarzyny II. Zwrócił się do rady miejskiej, że jest to „antyukraińska” postać i nie powinno się jej stawiać pomników. W odpowiedzi usłyszał, że to nie ma nic wspólnego z imperializmem, a wyłącznie z chęcią upamiętnienia założycielki miasta. Amerykańska antropolożka Tanya Richardson napisała ciekawą książk Kaleidoscopic Odessa: History and Place in Contemporary Ukraine ( Kalejdoskopowa Odessa: Historia i miejsce we współczesnej Ukrainie). Wiele osób mówiło jej, że czują się Ukraińcami, ale chcą, aby w ich mieście stał pomnik Katarzyny II. Tego właśnie nie mógł zrozumieć Juszczenko.

W Donbasie sytuacja jest podobna i jeszcze przed konfliktem była nieprosta. Są tam jednak elementy, które można zaproponować mieszkańcom, a jednocześnie nie muszą się wiązać z Rosją i bolszewizmem. Taką postacią jest na przykład założyciel miasta, brytyjski przemysłowiec John Hughes.

Ponadto, aby zrozumieć, co się tam dzieje, trzeba gruntownie przestudiować radziecką historię Donbasu. Nie mówię, aby robić to bezkrytyczne. To może pomóc w odpowiedzi na pytanie, dlaczego postaci takie jak na przykład Mozgowy stały się popularne w niektórych częściach obwodu ługańskiego.

Czasem przedstawiano go jako lokalnego Che Guevarę. To oczywiście mało trafione porównanie, ale pozwala nam domniemywać skąd się brała jego popularność.

Po pierwsze, na Donbasie jest silne poczucie „swojskości”. On był miejscowym, nie przyjechał z Rosji. Jak mówią, to po prostu „nasz człowiek”. Dlatego jest ważne, aby Donbas miał poczucie, że ma swoją reprezentację w polityce.

Po drugie, miała na to wpływ jego socjalna retoryka. Wiosną 2014 roku w trakcie Antymajdanów ważną składową była nie tylko prorosyjskość, ale też antyoligarchiczna retoryka socjalna i marzenie o sprawiedliwym społeczeństwie. Mozgowy w to wierzył i dawał perspektywę, że chodzi o budowę społeczeństwa sprawiedliwości społecznej.

Jedyną odpowiedzią Ukrainy na taką retorykę może być udana polityka gospodarcza, która byłaby silnym argumentem dla Doniecka i Ługańska. Obecnie jest jednak mało przekonująca. Ponadto Kijów powinien przełamać mit, który silnie eksploatuje propaganda, że idee socjalne są obce Europie. Ona poświęca im znacznie więcej uwagi niż putinowska Rosja.

Po trzecie, wielu ludzi przestraszano radykalnym nacjonalizmem, między innymi Prawym Sektorem i Stepanem Banderą. Niedawno w prasie propagandowej pojawiły się pogłoski, że gdy Kijów znowu będzie kontrolował Krym, to Sewastopol przemianują na Banderiwsk. To może brzmi śmiesznie, ale ludzi to denerwuje. Ukraina powinna dać jasny sygnał, że ani Krym, ani Donieck nie będą nazywały się w ten sposób i będzie starała się zrozumieć miejscową specyfikę. Musi pokazać, że te lęki w znacznym stopniu są bezpodstawne. Zresztą każdy, kto czytał Banderę, wie, że współczesna Ukraina nie jest państwem jego marzeń.

Ostatnio rosyjski deputowany do Dumy Ilja Ponomariow zwrócił uwagę, że wojna w obecnej skali jest tańsza niż reintegracja. Może Ukraina powinna jednak poczekać na jakiś lepszy moment, gdy państwo będzie dysponowało środkami i mogło się pochwalić lepszym poziomem życia i stabilnością, które mogą być atrakcyjne dla Donbasu?

Powtórzę tylko, że nie widzę, aby była jakaś konkretna strategia, co robić dalej. Nie bardzo też wierzę, że wszystkie punkty porozumień z Mińska zostaną szybko wypełnione.

Jeśli jest coś, czego nie można odkładać w czasie, to właśnie reformy na Ukrainie. Im więcej uda się zrobić, tym łatwiej i skutecznej Ukraina będzie mogła wrócić do Doniecka czy Ługańska. Oczywiście pod warunkiem, że na tym jej zależy.

Myślę, że elity w Kijowie zdają sobie sprawę, że nie ma teraz zasobów na odbudowę Donbasu. Nie mogą jednak powiedzieć na arenie międzynarodowej, że ten region nie jest potrzebny Ukrainie. Wówczas nie ma sensu, aby przedłużać sankcje wobec Rosji, a całe porozumienia z Mińska stają się jakimś nieporozumieniem.

***

Andrij Portnowhistoryk, redaktor naczelny portalu Historians.in.ua, obecnie wykłada na Uniwersytecie Humboldta w Berlinie.

**Dziennik Opinii nr 43/2016 (1193)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paweł Pieniążek
Paweł Pieniążek
Dziennikarz, reporter
Relacjonował ukraińską rewolucję, wojnę na Donbasie, kryzys uchodźczy i walkę irackich Kurdów z tzw. Państwem Islamskim. Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książek „Pozdrowienia z Noworosji” (2015), „Wojna, która nas zmieniła” (2017) i „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii” (2019). Dwukrotnie nominowany do nagrody MediaTory, a także do Nagrody im. Beaty Pawlak i Nagrody „Ambasador Nowej Europy”. Stypendysta Poynter Fellowship in Journalism na Yale University.
Zamknij