Świat

Popęda: Pocztówka znad krawędzi

Podczas gdy Ameryka spod znaku new age oczekiwała apokalipsy 21 grudnia, dla przeciętnego obywatela świat miał się skończyć 1 stycznia 2013.

„Klif fiskalny” (fiscal cliff) to jedna z najbardziej nadużywanych metafor ostatnich miesięcy. Z językowego punktu widzenia świetnie spełnia swoją funkcję – zastrasza amerykańską publikę. Podczas gdy Ameryka spod znaku new age oczekiwała apokalipsy 21 grudnia, dla przeciętnego obywatela świat miał się skończyć 1 stycznia 2013, wraz z wygaśnięciem 10-letnich ulg podatkowych Busha i wprowadzeniem cięć w budżecie.

American Taxpayer Relief Act przeforsowano w nocy z pierwszego na drugiego stycznia, mimo gwałtownego sprzeciwu republikanów z Izby Reprezentantów, czy – jak chce „New Yorker” – „szalonego gangu” pod wodzą Erica Cantora Allena Westa i Michele Bachmann. Sprzeciw był tak gwałtowny, że w efekcie liberałowie zaczęli dostrzegać korzystne strony dealu, który wydawał się tak mało obiecujący. Nagle dowiadujemy się, że tak dobrze nie było od czasów Jimmy’ego Cartera. Nawet „New Yorker”, po dokładnym przedyskutowaniu swojego rozczarowania zachowawczością noworocznego porozumienia, przedstawia nową, optymistyczną wizję „clintońskiej linii obrony”. Bo przecież republikanie ustąpili w miejscu symbolicznym. Jeśli klęska wyborcza Romneya nie złamała partii republikańskiej, zrobił to 1 stycznia 2013. Jest to dla GOP pierwszy krok w „poszukiwaniu duszy”. Republikanie stają twarzą w twarz z nowymi wyborcami: sceptycznymi reprezentantami młodej, wieloetnicznej Ameryki. Jeśli Newt Gingrich przyznaje, że republikanie muszą odpuścić w kwestii gejowskich małżeństw, to znak, że stara, dobra, konserwatywna Ameryka się wali.

Tak więc, teoretycznie, jeśli twój dochód nie przekracza $400 tysięcy rocznie ($450 tysięcy w przypadku par), twoje życie i finanse nie powinny ulec żadnej zmianie. Jednak pierwsza wypłata w nowym roku – dla większości był to piątek, 4 stycznia – wyglądała inaczej. Ludzie dostali od kilkudziesięciu do kilkuset dolarów mniej (wypłata obejmuje zwykle dwa tygodnie). To wprowadza konfuzję u przeciętnego Amerykanina, który dawno pogubił się w podatkowym gąszczu i wie tylko, że miało się nie zmienić, a się zmieniło. Bo choć American Taxpayer Relief Act został koniec końców przepchnięty i podpisany, większość problemów wciąż przed nami – jak choćby kwestia podniesienia progu deficytu budżetowego albo to niewinne 0,2% na ubezpieczenie społeczne, które tak zmyliło odbierających pierwszą noworoczną wypłatę Amerykanów.

Ale to tylko jeden z aspektów problemu. „The Economist” nie bez przyjemności odnotował, że wreszcie Amerykanie bolejący nad bałaganem w strefie Euro, stracili wszystkie argumenty. Okazało się, że jak przychodzi co do czego, również oni załatwiają sprawy na ostatnią chwilę, a wszystko, co potrafią wykombinować, to rozwiązania prowizoryczne i tymczasowe. Długo wyglądane porozumienie w sprawie fiskalnego klifu nie załatwia niczego i spycha większość problemów w głąb lutego. W efekcie „The Economist” oskarża amerykański rząd o budowanie Brukseli nad Potomakiem, gdzie interesy wąskich grup i lokalne sympatie blokują wszelkie prace. Wewnętrzne problemy Ameryki przekładają się zdaniem pisma na politykę międzynarodową, bo niby dlaczego kraje rozwijające się mają zaufać amerykańskiemu przywództwu, skoro „nie potrafi ono rozwiązać problemów u siebie w domu?”.

Im dalej od centrum, tym mniej osób zadowolonych z porozumienia. Stanowisko prawicy jest tu jasne, ale także lewica szydzi z „reformy podatkowej”, której tak naprawdę nie ma i nie będzie. Według Timothy’ego Noah z „The New Republic” 1 stycznia był szansą Obamy, aby wreszcie opodatkować bogaczy. I nie chodzi tu o 0,3 % krezusów, których zmiana faktycznie dotyka. W ramach jakiej logiki nazywa się ludzi zarabiających $250 i $300 tysięcy rocznie klasą średnią? – chcą wiedzieć demokraci. Czy mamy do czynienia z kolejną metaforą.

Polityczna agresywność metafory „fiskalnego klifu” zwróciła uwagę nawet językoznawców z „Lexicon Valley” (pojawiający się co dwa tygodnie podkast magazynu „Slate”), których zdaniem ujawniła ona naszą skłonność do dramatyzowania i manipulacji.

Cóż, nawet jeśli nie rozwiązaliśmy żadnych problemów, mamy spokój z klifem przynajmniej na kilka tygodni. A to oznacza, że stolica może spokojnie przygotowywać się do drugiego zaprzysiężenia prezydenta Baracka Obamy. Ma się ono odbyć w niedzielę, 20 stycznia. Waszyngtońskie hotele będą pękać w szwach.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Agata Popęda
Agata Popęda
Korespondentka Krytyki Politycznej w USA
Dziennikarka i kulturoznawczyni, korespondentka Krytyki Politycznej w USA.
Zamknij