Świat

Popęda: Lepszy rydz niż Bernie? Hillary Clinton i feminizm

Wszystkie chcemy zobaczyć kobietę w Białym Domu, ale za jaką cenę?

Do wyborów prezydenckich zostało 10 miesięcy. Od kluczowego zgromadzenia w Iowa i prawyborów w New Hampshire dzieli nas zaledwie parę tygodni.

Amerykańskie feministki mają nie lada orzech do zgryzienia. Zachowanie Hillary Clinton w czasie „afery rozporkowej” Billa budzi wątpliwości niejednej z nas. Wiele z nich postawiło na kobiecą solidarność – takie stanowisko proponuje ikona feminizmu, Gloria Steinem, która w niedawno opublikowanej książce My Life on the Road tłumaczy, że jej poparcie dla Hillary w 2008 roku nie wynikało z braku uznania dla Baracka Obamy, lecz z głębokiego przeświadczenia, że najwyższy czas, żeby amerykańskim prezydentem została kobieta. Jeżeli nie teraz, to kiedy?

Mimo całej swojej sympatii dla Bernie’ego Sandersa, którego w 1996 roku mianowała nawet „honorową kobietą”, chwaląc za zasługi dla feminizmu, także w 2016 roku Steinem stoi murem za Clinton.

Podobnego zdania jest Lena Dunham, królowa świata hipkultury, która bierze aktywny udział w kampanii Clinton, walcząc dla Hillary o głosy ważnego w tych wyborach pokolenia Milenium. Jednak, jak donosi „New York Times”, również Dunham nie jest wolna od obaw. Podobno dała im upust na prywatnym przyjęciu w Nowym Jorku, kwestionując sposób, w jaki pierwsza dama potraktowała kobiety, które stały się ofiarami nadużywania władzy przez jej męża. Czy Hillary to mitologiczna Atena – kobieta zrodzona z głowy ojca i postawiona na straży patriarchatu?

Być może grzebanie w historii sprzed niemal dwudziestu lat nie jest do końca fair… Sądzę, że obawy feministek da się wyrazić prościej: w czasie afery z Monicą Lewinsky Hillary Clinton pokazała swoją zdolność – przesadną? – do kompromisu. Udowodniła, że dla kariery politycznej gotowa jest zrezygnować z prywatnego szczęścia. Byleby tylko móc grać dalej przy politycznym stole dużych chłopców…

Kogo zatem powinny poprzeć feministki-socjalistki? Jak się okazuje, nie jest to takie oczywiste. W debacie dla „Democracy Now” mieliśmy okazję wysłuchać dwóch kobiet reprezentujących to środowisko. Liza Featherstone, autorka głośnej książki o nadużyciach firmy Walmart wobec pracownic, twierdzi, że Bernie Sanders znacznie lepiej wciela w życie feministyczne ideały – walcząc o państwową służbę zdrowia i podniesienie płacy minimalnej do $15. Według Featherstone Hillary prezentuje feminizm elitarny – to, że przebije szklany sufit i zostanie pierwszą prezydentką, nie poprawi opresji kobiet w Walmarcie, w którego zarządzie Clinton nota bene niegdyś zasiadała.

Suzanna Walters z wydziału Studiów Genderowych uniwersytetu Northeast myśli o wyborach w sensie strategicznym. Według niej Hillary jest kandydatką centrum z lekkim ukłonem na lewo i w odróżnieniu od Sandersa ma faktyczne szanse w wyborach generalnych. Jest to zresztą bardzo popularna opinia wśród liberalnych demokratów. Poza tym, nawet jeśli Bernie ostatecznie zostałby prezydentem, nie będzie w stanie nic wskórać w Senacie i w Izbie Reprezentantów. To, że Clinton jest kobietą, jest dla Walters kluczowe i nie zamierza się tego wstydzić – ostatecznie prezydentów od zawsze wybierano ze względu na płeć… Hillary nie jest może lewicową feministką, ale gotowa jest walczyć o prawa kobiet (w tym te reprodukcyjne).

W ostatnim starciu demokratów w Karolinie Południowej Hillary zagrała naprawdę brzydko, zarzucając Sandersowi, że chce znieść program Obamacare. Zdumiony Bernie protestował, że wręcz przeciwnie; podkreślił również, że nie będzie atakować pani Clinton, ponieważ pragnie prowadzić kampanię opartą na programie politycznym, a nie na nokautowaniu oponenta.

Tak jak prawica nie doceniła Donalda Trumpa, sztab Hillary nie docenił Sandersa.

Kiedy kandydaci zaczynali kampanię, dzieliło ich 50 punktów w sondażach wyborczych, teraz idą łeb w łeb. Przedstawienie Bernie’ego jako krytyka Obamy jest niesłychanie ważne dla Clinton, która pozuje na spadkobierczynię obecnego prezydenta. Chodzi oczywiście o głosy czarnych wyborców. Jednocześnie – zgodnie z nadziejami liberałów – Bernie przesuwa swoją oponentkę coraz bardziej na lewo – nagle okazuje się, że Hillary też chce regulacji Wall Street, reformy systemu więziennictwa, złagodzenia wojny z narkotykami i w ogóle reformy całego skorumpowanego procesu wyborczego. Jednak – jak słusznie zauważa Sanders – nie da się brać pieniędzy od Wall Street i jednocześnie regulować Wall Street.

W czasie, gdy Hillary zgarnia kolejne tysiące za przemówienia dla Goldman Sachs, Bernie zebrał więcej małych dotacji od zwykłych obywateli niż jakikolwiek kandydat na prezydenta w historii Stanów Zjednoczonych. Przekłada się to na polityczną niezależność, której nie brak, gdy Goldman Sachs jednocześnie regularnie płaci grzywny za łamanie prawa, gdy jego byli pracownicy notorycznie wchodzą w skład rządu. Hillary twierdzi, że zgadza się z Sandersem – tak być nie może, że wielkie spekulacje na Wall Street nie mają żadnych konsekwencji podczas gdy amerykańskie dzieciaki siedzą w więzieniu za jointa… Ach, czy wspomniałam już, że jednym z najnowszych sponsorów kampanii Clinton są prywatne więzienia?

Na radykalnej lewicy słychać desperackie głosy, że lepszy Trump przez cztery lata jako policzek i nauczka dla narodu niż osiem lat stagnacji w bagnie Clintonów. Może coś w tym jest…

 

**Dziennik Opinii nr 22/2016 (1172)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Agata Popęda
Agata Popęda
Korespondentka Krytyki Politycznej w USA
Dziennikarka i kulturoznawczyni, korespondentka Krytyki Politycznej w USA.
Zamknij