Świat

Popęda: Iść na wojnę czy nie?

Na temat możliwego ataku na Syrię wszyscy mają tu swoje zdanie. Mówi się o tym wszędzie – na poczcie, na stacjach benzynowych i w kolejce po lunch.

W porównaniu z legislacyjnym chaosem Waszyngtonu, który niewielu ma odwagę komentować, tu problem jest namacalny. Konkretny. A pain in the Assad, jak zabawnie przybliżył tę kwestię swoim czytelnikom magazyn „Slate”. Wystarczy przejrzeć tytuły prasowe z całego świata – problem wydarzeń z 21 sierpnia przestawia się nie jako problem syryjski, lecz zagwozdkę z zakresu zewnętrznej (wewnętrznej?) polityki USA. Iść na wojnę czy nie? Kiedy Amerykanie kłócą się o Syrię, kłócą się o swoją tożsamość.

Syria jako problem Obamy, który stawia USA ponad prawem międzynarodowym, w dodatku w imię obrony tego prawa. Kompleks przywódczej roli Ameryki, rycerzy w lśniącej zbroi, i płynących z tej roli trudnych zobowiązań. Jak to zrobić, żeby buty amerykańskich żołnierzy nie dotknęły syryjskiej ziemi, ale żeby pokazać, kto jest kim? Czyli demonstracja siły, która coraz bardziej męczy amerykański naród, bo staje się coraz bardziej nieadekwatna w stosunku do tego, co dzieje się w kraju. W tym kontekście ofiary na przedmieściach Damaszku, tak jak wszystko inne, stają się „zagrożeniem dla narodowego bezpieczeństwa Ameryki”. I faktycznie, nikt nie może z niezbitą pewnością wykluczyć, że kiedyś problem jakiejś tam broni biologicznej w Syrii nie wpłynie na życie jakichś tam obywateli USA. To jest właśnie natura „niezbitej pewności”. Że się wymyka i że nigdy nie można jej mieć.

Syria jako problem Kerry’go, na którym „New Yorker” nie zostawił suchej nitki za ignorowanie ONZ i „niezbitą pewność” w ocenie sytuacji. Czterysta dzieci leżących pokotem na podłodze, otoczonych ciałami ich ojców, matek i dziadków. Nie można pozwolić, żeby takie bestialstwo uszło Asadowi na sucho. Nawet jeśli wszystko dotychczas w regionie na sucho uchodziło – fakt, że prawdopodobnie nie jest to pierwsze użycie broni chemicznej przez Asada i że konflikt w Syrii trwa dwa lata i pochłonął już 100 tysięcy ofiar, o które jakoś Obama się nie upomniał. Nie wspominając o tym, że Syria nie jest jedynym krajem, w którym rząd morduje swoich obywateli. A więc arogancja i selektywne adresowanie problemu.

Syria jako problem Mike’a (lat 35), który był w Iraku i w Afganistanie i nie może spać po nocach, bo dusi go survivor guilt czy też inny syndrom KZ. Mike przełyka ślinę, a potem wyznaje, jak bardzo nienawidzi Waszyngtonu. Ma ochotę rozpieprzyć wszystkich – Asada, który morduje syryjskie dzieci, i pieprzoną Al-Kaidę po stronie rebeliantów. A najlepiej byłoby zacząć od wystrzelania administracji Obamy, która właśnie zaczyna trzecią wojnę w tej dekadzie. Najpierw będą drony, a potem sytuacja wymknie się spod kontroli i znów będzie śmierć, złamane kariery i ruina zdrowia psychicznego amerykańskich chłopców, I’m tellin ya. A więc rozpacz.

Syria jako problem Jane (24), która gada właśnie z fajnym kolesiem w barze. Small talk nagle zamiera i trzeba go czymś podsycić. Jane jest słodką, inteligentną dziewczyną i co prawda nie ma własnego zdania w sprawie Syrii, ale może z pamięci recytować ustępy z „New York Times’a” i „Washington Post”. Pracuje dla Reutersa, a właściwie to jest stażystką, ale za trzy miesiące być może zaczną jej płacić. Jane oświadcza, że prezydent Obama i sekretarz Kerry są pewni, że rząd Syrii ponosi odpowiedzialność i że w Syrii jest multum broni chemicznej, która prędzej czy później będzie użyta do ataku na Amerykę. To jest ten sam rodzaj pewności, z którą mówiono o broni w Iraku, co posłużyło za pretekst do najazdu na Saddama. A więc znowu, „niezbita pewność”.

Syria jako problem dla liberalnych dziennikarzy, którzy właśnie przełknęli gorzką pigułkę o smaku Snowdena i coraz bardziej obawiają się decyzji, które rząd podejmuje za zamkniętymi drzwiami. Ostatecznie to NSA i podsłuchane rozmowy dają Kerry’emu niezbitą pewność co do winy i przebiegu wydarzeń z 21 sierpnia. W relacjach amerykańskich mediów widać zresztą ogromną różnicę – podczas gdy „Washington Post” i „Wall Street Journal” ograniczają się do podawania faktów, „New York Times”, „New Yorker” czy „Slate” wyraźnie ironizują, zachęcając czytelników do zastawienia się nad tym, dokąd zmierza amerykańska polityka. „The Nation”, „TNR” i „Dissent” mówią zdecydowane „nie” atakowi.

W piątek wieczorem Obama zreflektował się i zapowiedział, że sprawa ataku na Syrię pójdzie przez Kongres. Ostatecznie mamy tu demokrację konstytucyjną. A co będzie, jeśli Kongres nie pozwoli Obamie na atak? Albo, co bardziej prawdopodobne, nie podejmie żadnej decyzji, bo niewydolność decyzyjna jest przecież jego główną cechą. Nie mogą dogadać się w sprawie amerykańskich farm, a zabierają się za Syrię? Przed Białym Domem trwają protesty. Gasi je upał i fakt, że jest właśnie długi weekend z wolnym poniedziałkiem (Święto Pracy). W Waszyngtonie jest gorąco i pusto.

Czytaj także:

Przemysław Wielgosz: Ta interwencja tylko podsyci wojnę

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Agata Popęda
Agata Popęda
Korespondentka Krytyki Politycznej w USA
Dziennikarka i kulturoznawczyni, korespondentka Krytyki Politycznej w USA.
Zamknij