Świat

Pieniążek: Uwaga na snajpera

„Putin jest zbyt silny, nikt go nie zatrzyma, jeśli będzie chciał zdobyć miasto” – mówi Serhij.

W Mariupolu, gdzie przed konfliktem w Donbasie mieszkało prawie 460 tysięcy osób, główna ulica w niedzielę jest niemal pusta. Zawsze było tu pełno ludzi, szczególnie 8 marca,  który jest świętem państwowym, więc zawsze coś odbywało się w centrum, a mieszkańcy chętnie brali w tym udział.

Na prospekcie Lenina, głównej arterii Mariupola, ludzi spotyka się sporadycznie. Głównie osoby starsze, od czasu do czasu pary z kwiatami. 8 marca to jeden z pierwszych ciepłych dni w tym roku. Więcej osób można spotkać więc na plaży – spacerują, robią zdjęcia, piją alkohol i urządzają pikniki. Jednak i tutaj to nie to samo, co jeszcze kilka miesięcy temu. – W mieście czuć napięcie. Wszyscy oczekują najgorszego – mówi miejscowa dziennikarka Tetiana.

Uwaga na snajpera

Chociaż zawieszenie broni trwa już niemal od miesiąca, a ciężka artyleria rzekomo została odsunięta w bezpieczne miejsca, to walki wokół miasta trwają. Przede wszystkim dotyczy to miejscowości Szyrokyne, które znajduje się jakieś dwadzieścia kilometrów na wschód od Mariupola. W centrum miasta wyraźnie słychać wybuchy – głównie pocisków moździerzowych.

W Szyrokyne do konfliktu mieszkało ponad tysiąc osób. Teraz nie został tam praktycznie nikt. Wojskowi wiedzą o jednej rodzinie na skraju wsi, która nie chciała wyjechać. W trakcie kilku spokojniejszych dni do Szyrokyne przyjeżdżali mieszkańcy, aby zabrać swoje rzeczy.

Podjeżdżamy samochodem pod przestrzeloną w kilku miejscach tablicę „Szyrokyne”. – Dalej was nie zawiozę – mówi zwiadowca „Wostok” z 37. batalionu Zbrojnych Sił Ukrainy. Chociaż miejscowość teoretycznie jest kontrolowana przez ukraińskie siły, w praktyce linia frontu jest bardzo płynna. Zgodnie ze słowami wojskowych w zasadzie w dowolnym miejscu można zostać ostrzelanym przez snajpera. Puste domy są idealnym miejscem, aby wkraść się niepostrzeżenie i spokojnie poczekać na ofiarę.

Mimo wszystko na froncie jest jednak spokojniej. Czas ten stara się wykorzystać skrajnie prawicowy pułk „Azow”. – Nie wierzymy w żadne zawieszenie broni. Putin wykorzystuje je, aby przegrupować swoje siły i przygotować do ataku – ocenia działania prorosyjskich separatystów rzecznik „Azowu” o pseudonimie „Chorwat”. Dla nich koniec rozejmu to kwestia czasu, dlatego wciąż szkolą nowych rekrutów.

Ćwiczenia na poligonie skrajnie prawicowego pułku „Azow”

Coraz trudniej o pieniądze

W centrum Mariupola, na Lenina, tłum można spotkać w zasadzie jedynie przy bankomacie Pierwszego Ukraińskiego Banku Międzynarodowego. Należy on do najbogatszego Ukraińca Rinata Achmetowa, który jest jednocześnie właścicielem największych zakładów metalurgicznych znajdujących się w Mariupolu. Przeważnie w takim przypadku pracownik musi mieć konto w banku, który należy do jego pracodawcy. Obecnie na Ukrainie mało kto wierzy bankom, a już na pewno nikt nie wierzy w hrywnę. Lokalna waluta od 2013 roku osłabiła się względem dolara ponad trzykrotnie.

Według prezeski Narodowego Banku Ukrainy Walerii Hontarewej Ukraińcy od początku 2014 roku do 6 marca 2015 roku wypłacili 144 miliardy hrywien (zgodnie z kursem na 10 marca to około 23 miliardów złotych). Do tego jeśli konflikt w okolicach miasta się zaostrzy, bankomaty mogą przestać działać niemal z dnia na dzień.

Pieniądze są problemem wszędzie na Ukrainie (chyba że ktoś zarabia w obcej walucie), ale w miastach znajdujących się w strefach przyfrontowych pracy jest znacznie mniej. – Wychodzę do pracy, coś zarabiam, kupuję jedzenie i od razu je zjadamy. Nie mam czego wkładać do lodówki – mówi taksówkarz Ołeh. – Dlatego pracują nawet, gdy jestem chory, bo trzeba nakarmić rodzinę – dodaje. Wiele sklepów przestało mieć rację bytu i po prostu je zamknięto.

Nie wszystkim jednak powodzi się źle. – Też odczuliśmy ten kryzys, ale dajemy radę – twierdzi Mychajło, który pracuje w sklepie z kawą i ekspresami. Chociaż ceny na niektóre produkty wzrosły w ciągu ostatnich kilku miesięcy ponad trzykrotnie, to chętni wciąż się znajdują. – Nasi klienci przeważnie zarabiają w dolarach, więc im wszystko jedno – przyznaje Mychajło.

Na brak zainteresowania nie może też narzekać restauracja zrobiona w angielskim stylu, choć nie należy do najtańszych i przeciętny mieszkaniec Mariupola raczej nie może sobie na nią pozwolić. Każdego wieczora wszystkie stoliki są zajęte.

Pomoc nie dotarła

24 stycznia wschodnia część miasta została ostrzelana przez separatystów. W rezultacie ostrzału z wyrzutni rakietowych GRAD zginęło przynajmniej trzydzieści osób, a raniono ponad sto. Pociski spadły na sektor mieszkalny. Najbardziej ucierpiał rynek, tam też było najwięcej ofiar.

Ukraińska wyrzutnia rakietowa „Grad”, która odjeżdża z frontu do bazy

Dziś wciąż można tam zaopatrzyć się w warzywa, owoce, mięso, ubrania i wszystko inne, czym handluje się na bazarze. Jednak po styczniowym ostrzale wiele stoisk się zamknęło, niektóre nie nadają się już do niczego – są podziurawione odłamkami albo w ogóle zrujnowane. Tuż przy wejściu na rynek Serhij sprzedaje olej w butelkach po coca-coli. Skąd go wziął? Nie mówi. – Sprzedaję go dużo taniej niż w sklepach, bo coraz mniej osób może sobie na niego pozwolić – twierdzi. Za butelkę chce trzydzieści hrywien (mniej niż pięć złotych). Kobieta, która do niego podeszła, kręci nosem. Próbuje się targować. Ostatecznie Serhij stawia na swoim i zarabia swoje hrywny.

Rynek we wschodniej części Mariupola, gdzie wciąż widać ślady ostrzału

Kto mógł, wyjechał z dzielnicy – albo w inne części Mariupola, albo za miasto. Zostali tu w zasadzie tylko ci, którzy nie mają rodzinny gdzie indziej albo osoby w zaawansowanym wieku niewyobrażające sobie życia poza swoim domem.

Natalia jest już na emeryturze, ale pracuje na rynku. Sprzedaje ubrania. Wielu chętnych nie ma. – 24 stycznia byłam w domu. Pocisk trafił w nasz blok. Mnie odłamek trafił w nogę, a sąsiadkę – dwa w głowę – mówi. Jej mieszkanie jest zniszczone. – Cały czas obiecują pomoc, ale do tej pory nikt jej nie widział. Mówią, że dostaną ją ofiary ostrzału i rodziny zmarłych. Ja w to nie wierzę – przyznaje.

Na razie jedyną naprawdę widoczną reakcją władz miejskich po styczniowej tragedii są znajdujące się w całym mieście napisy „schron” i strzałki, które mają informować, gdzie mieszkańcy mają się ukryć, gdy konflikt znowu dosięgnie Mariupola.

Napis „Schron” na jednym z budynków, który ucierpiał w trakcie styczniowego ostrzału

Serhij, tak jak wielu innych mieszkańców, twierdzi, że wkrótce oznakowanie piwnic się przyda. – Putin jest zbyt silny, nikt go nie zatrzyma, jeśli będzie chciał zdobyć miasto – mówi.

fot. Paweł Pieniążek

***

Już w księgarniach: Pozdrowienia z Noworosji Pawła Pieniążka!

Wojna na Ukrainie zaskoczyła Europę, która przywykła do „odwiecznego” pokoju w pobliżu swoich granic. Jak się okazało, niesłusznie. Po dramatycznych wydarzeniach na kijowskim Majdanie i rosyjskiej aneksji Krymu akcja przeniosła się do Donbasu, gdzie prorosyjscy separatyści zamarzyli o nowym regionie Rosji – Noworosji. Nieliczne początkowo demonstracje przeistoczyły się w otwarty konflikt zbrojny podsycany i wspierany przez władze w Moskwie.

Paweł Pieniążek na bieżąco relacjonował te wydarzenia dla polskiej prasy, radia i telewizji. Był pierwszym dziennikarzem, który dotarł do wraku zestrzelonego przez separatystów samolotu malezyjskich linii lotniczych. W Pozdrowieniach z Noworosji opisuje tragikomiczne narodziny konfliktu i jego tragiczne konsekwencje – katastrofę humanitarną, zniszczone miasta i zdruzgotane marzenia ludzi o normalnym życiu.

Paweł Pieniążek (1989) – dziennikarz specjalizujący się w tematyce Europy Wschodniej. Relacjonował wydarzenia na Majdanie i konflikt zbrojny we wschodniej Ukrainie. Współpracuje z „Dziennikiem Opinii”, „Nową Europą Wschodnią”, „New Eastern Europe”,  Informacyjną Agencją Radiową Polskiego Radia S.A. i „Tygodnikiem Powszechnym”. Publikował m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Newsweeku”, „Polityce” i „Wprost”.

 

**Dziennik Opinii nr 71/2015 (855)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Paweł Pieniążek
Paweł Pieniążek
Dziennikarz, reporter
Relacjonował ukraińską rewolucję, wojnę na Donbasie, kryzys uchodźczy i walkę irackich Kurdów z tzw. Państwem Islamskim. Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książek „Pozdrowienia z Noworosji” (2015), „Wojna, która nas zmieniła” (2017) i „Po kalifacie. Nowa wojna w Syrii” (2019). Dwukrotnie nominowany do nagrody MediaTory, a także do Nagrody im. Beaty Pawlak i Nagrody „Ambasador Nowej Europy”. Stypendysta Poynter Fellowship in Journalism na Yale University.
Zamknij