Świat

Pole minowe, czyli Niemcy o antysemityzmie

Niemcy to kraj ludzi, którzy po 1945 roku – za sprawą świeżej pamięci wojny – z czasem uwierzyli w hasło „nigdy więcej”: wojny, rasizmu, antysemityzmu. To również kraj, który wszystko stara się zrobić najlepiej i zostać mistrzem świata nie tylko w piłce nożnej, produkcji samochodów i eksporcie, ale także w „anty-antysemityzmie”.

W roku 2018 do świadomości społecznej zaczęła przedzierać się prawda, że dziesięciolecia pedagogizacji każdego filmu dokumentalnego, fabularnego, serialu, reportażu, wywiadu, a także niekończących się komentarzy do komentarzy przekonujących jak strasznym wydarzeniem był Holocaust, niekoniecznie przyniosły pożądane efekty. Jeszcze parę lat temu wydawało się, że wzorce myślenia w kategoriach antysemickich należą w Niemczech do repertuaru wyłącznie historycznego. Problem faktycznie wyeliminowany z głównego nurtu przekazu publicznego znalazł jednak ujście w innych miejscach.

Prawda na ten temat zaczęła się przedzierać za sprawą jednego w zasadzie incydentu. W 2012 roku rabin Daniel Alter, wieloletni pełnomocnik do spraw antysemityzmu Gminy Żydowskiej w Berlinie, został pobity i zelżony przed drzwiami swego domu w dzielnicy Friedenau, gdy wracał ze spaceru z sześcioletnią córką. Atakującym był chłopak arabskiego pochodzenia, groził on śmiercią również dziewczynce. Wiadomość ta obiegła wszystkie media, politycy solidaryzowali się z ofiarą ataku, często wypowiadano też hasło: w Niemczech coś takiego nie możne mieć miejsca. Głos zabrali i ówczesny burmistrz Berlina, i ministrowie rządu. Gdy parę miesięcy potem rabin Alter udzieli wywiadu, w którym określi pewne miejsca w Berlinie jako „no-go-areas dla Żydów” Heinz Buschkowsky, ówczesny burmistrz dzielnicy Neukölln zamieszkałej przez mniejszość arabsko-turecką, zaprosił go na spacer po znanej „arabskiej” ulicy Sonnenallee. Po dwóch godzinach spaceru incydentów nie odnotowano. Buschkowsky to bardzo znany polityk socjaldemokracji – powiedział wtedy, tzn. w 2013 roku, że to bzdura, jakoby po ulicach Berlina nie można się było spokojnie poruszać i trzeba było się bać, zaś „prawicowi ekstremiści są na całym świecie”. Niemniej jednak żadna ze stron podczas spaceru nie została przekonana do swoich racji. Rabin Alter miał na głowie kipę, ale przykrył ją bejsbolówką. Taki to był spacer znanego polityka i rabina.

Cztery lata później, bo 8 grudnia 2017 roku w czasie palestyńskiej demonstracji przed ambasadą USA, tuż przy samej Bramie Brandenburskiej i parę metrów od Pomnika Pomordowanych Żydów spalono flagi Izraela oraz wznoszono okrzyki antyizraelskie i antysemickie, w tym: „zabić Żydów”. Była to reakcja na uznanie przez Donalda Trumpa Jerozolimy za stolicę państwa Izrael. Pierwsze reakcje medialne były bardzo ostrożne, raczej nie wiedziano, jak pisać o tym incydencie. Potem spalono jeszcze jedną flagę. Niektórzy komentatorzy zajęli się kwestią, czy to jest w ogóle legalne, żeby palić flagi jakiegoś państwa. Media podały, że nie jest to przestępstwo, o ile nie są to flagi oryginalne, np. z terenu ambasady danego kraju. Na demonstracjach palestyńskich używano gwiazd Dawida wymalowanych ręcznie na kawałku materiału. Domowej roboty były to flagi, zatem nie był to czyn karalny. W pierwszej demonstracji uczestniczyło ok. 1200 osób, a policję reprezentowała grupa 450 funkcjonariuszy, były też armatki wodne, choć ich nie użyto. Dziennikarze fotografowali płonące flagi izraelskie, co jak można sobie wyobrazić, wzbudziło dużo emocji. 10 grudnia w dzielnicy Neukölln znów spalono izraelską flagę. Policja nie podjęła żadnych działań, była tam w liczbie 300 funkcjonariuszy wobec 1000 protestujących. Jak można – w Niemczech w 2017 roku – palić gwiazdę Dawida, pytano.

12 grudnia to kolejna demonstracja palestyńska i okrzyki „zabić Żydów” wznoszone po arabsku. Policja przy tej demonstracji, tym razem przesuniętej na teren blisko Dworca Głównego i dzielnicy rządowej, zatrudniła tłumaczy, by rozumieć, co skandują protestujący. Niektóre hasła były znane np. „Intifada aż do zwycięstwa”.

Pułapki na dobrych ludzi

czytaj także

21 grudnia 2017 roku w modnej dzielnicy gejowskiej Schöneberg podpity, dobrze ubrany Niemiec wyżył się werbalnie na żydowskim właścicielu prosperującej restauracji Feinberg. Wysyczał: „Jesteście tylko gośćmi”, „Wracaj do Palestyny”, „Za dziesięć lat nie będziesz tutaj mieszkał”, „Idźcie do waszych komór gazowych”. Ten przypadek, również dzięki temu, że został nagrany i puszczony w sieci, obiegł wszystkie media. Atak w starym nazistowskim stylu został dobrze rozpracowany, bo przypadkowo przejeżdżał tam patrol policyjny i zgarnął agresywnego 60-latka. Będzie odpowiadał z wolnej stopy za podżeganie do nienawiści. Kolega znający ofiarę ataku wie, że incydent odbił się szerokim echem w środowisku lokalnym. Właścicielowi restauracji gratulowali odwagi sąsiedzi, mieszkańcy, klienci, a nawet ambasador Izraela.

W 2017 i 2018 roku do prasy przedostały się wieści o przypadkach mobbingowania dzieci pochodzenia żydowskiego w kilku berlińskich szkołach podstawowych i średnich. Szkoły chciały zamieść swą bezradność, ale tym razem się nie udało. Rodzice dzieci już wiedzieli , że bez mediów i artykułów w prasie nic się nie zmieni. Słowo „Yahudi” czyli po arabsku „Żyd” jest przezwiskiem, wyzwiskiem, największą obelgą i słychać je często na podwórkach berlińskich szkół. Weźmy przypadek dziewczynki, która od drugiej klasy szkoły podstawowej w szkole w dzielnicy Tempelhof była prześladowana z powodu żydowskiego pochodzenia. Zapytana, czy jest Żydówką, potwierdziła i od tego czasu musiała wysłuchiwać uwag w rodzaju: „Powinnaś zostać zabita, bo nie wierzysz w Allaha”, „Twoi rodzice nie wychowują cię w wierze w Allaha i są głupkami”, „Niewierni powinni zostać spaleni”. Poza tym w szkole wśród uczniów kursował filmik z odcinania głowy „niewiernemu” przez ludzi Państwa Islamskiego. Reakcją szkoły było następujące oświadczenie, że wideo kursowało rok wcześniej, rodzice zostali listownie pouczeni o prawnych konsekwencjach rozpowszechniania tego typu filmów, a poza tym komórki są w szkole zabronione. Rozpoczęto również program na temat tolerancji. Ojciec dziewczynki jednak zarzucił szkole brak adekwatnej reakcji.

22 grudnia 2017 roku tygodnik „Der Spiegel” donosi o kolejnych antysemickich incydentach w berlińskich szkołach. I tak np. uczeń szkoły średniej w dzielnicy Gesundbrunnen musi spędzać przerwy w budynku szkolnym, gdyż na podwórku czuje się zagrożony. Sytuacja eskalowała, gdy w stołówce szkolnej rozgorzała dyskusja o konflikcie na Bliskim Wschodzie: kilku uczniów obstąpiło chłopca krzycząc m.in.: „Jesteście mordercami dzieci”, „Powinno wam się poodcinać głowy”, „Hitler był dobry”. W kolejnej szkole w dzielnicy Friedenau, żydowski 14-latek został zaatakowany nie tylko werbalnie, ale i fizycznie, był przyduszany, zastraszany pistoletem-zabawką, łudząco podobnym do prawdziwego. Rodzice dziecka oskarżyli szkołę o zbyt pobłażliwą, spóźnioną reakcję i przenieśli syna do innej.

To najczęstsza droga wyjścia z sytuacji: rodzice zabierają dziecko do innej szkoły, często prywatnej. Dziecko zyskuje wówczas szansę na bezpieczne otoczenie koleżanek i kolegów, zaś szkoły publiczne pozbywają się w ten sposób problemu: skoro nie ma u nich żydowskich dzieci, nie ma ryzyka trafienia do gazet i publicznego tłumaczenia się z niewprowadzania środków zapobiegawczych. Szkoła z Friedenau informowała prasę, że uczestniczy w programie „Szkoła bez rasizmu – szkoła z Courage”, wszędzie w budynku były świadczące o tym naklejki.

Kolejny dzień, 12 kwietnia 2018 i nagroda przemysłu muzycznego Echo przyznana w kategorii Hip- Hop/Urban National dwóm raperom: Kollegah i Farid Bang otrzymują ją za album Jung Brutal Gutaussehend 3 („młodzi, brutalni, przystojni 3”). Artyści śpiewają na nagrodzonej płycie między innymi: „Robię znowu Holocaust, przyjdź z mołotowem” i „Moje ciało lepiej wyrzeźbione niż więźnia z Auschwitz”. Nie pierwszy raz od czasu przyznawania tej nagrody padło podejrzenie o propagowanie antysemickich treści w sztuce, ale pierwszy raz z tak wielką siłą. Widziałam wywiad z owymi raperami, którzy początkowo w ogóle nie rozumieli, w czym problem: jest nagroda, jest impreza. Gdy skandal zaczął zataczać coraz szersze kręgi, coraz więcej artystów zaczęło zwracać wcześniejsze nagrody. W końcu 25 kwietnia ogłoszono, że nagroda Echo w dotychczasowym kształcie zostaje zlikwidowana. Straty wizerunkowe są nie do odrobienia.


7 maja w gazetach pojawiły się głosy, że Campino – muzyk zespołu Die Toten Hosen, który jako pierwszy zwrócił, jeszcze w trakcie trwającej gali, uwagę na padające ze sceny słowa i kategorycznie odrzucił ten rodzaj prowokacji – powinien dostać Order Zasługi Republiki Federalnej Niemiec. O order faktycznie wnioskuje świeżo powołany przez rząd Pełnomocnik do Spraw Antysemityzmu, Felix Klein.

Listę incydentów można jeszcze długo ciągnąć, byłyby na niej i antysemickie ekscesy na ostatnich targach turystycznych w Berlinie (zatrudnieni tam arabscy ochroniarze zaatakowali stoisko Izraela), incydenty na targach książki, ataki na żydowskie cmentarze, miejsca pamięci. Należałoby napisać też o ochronie każdej synagogi, szkoły żydowskiej, biura wspólnot itd. Od lat stoi tam przez całą dobę policja.

Moje Niemcy od podszewki

czytaj także

Według najnowszych danych policja odnotowała w 2017 roku w całych Niemczech 1504 przestępstwa zakwalifikowane jako antysemickie, co daje wzrost o 2,5 procenta w stosunku do roku 2016. Aż 95 procent z nich popełnić miała niemiecka prawica. Liczby te wynikają jednak raczej ze specyficznej klasyfikacji przestępstw. I tak np. każdy atak antysemicki, którego sprawca nie został zidentyfikowany, jest zapisywany automatycznie na konto radykalnej prawicy. Ze zdarzenia, w trakcie którego osoba napadnięta została np. obrażona słownie na tle antysemickim, stosowano wobec niej groźby, a także została okradziona i pobita, w rejestrze ląduje tylko najwyżej karalny z tych czynów, czyli np. uszkodzenie ciała. Aspekt antysemicki zdarzenia w ogóle nie znajduje wtedy odzwierciedlenia w statystyce. „Berliner Zeitung” podaje przykład, gdy w lipcu 2014 roku na demonstracji szyickiego Hezbollahu w Berlinie wznoszono okrzyki Sieg Heil!, a policja zaklasyfikowała je jako skrajnie prawicowe, bo to przecież hasło nazistowskie ścigane z paragrafu 86a Kodeksu Karnego.

W badaniach przeprowadzonych w 2016 roku wśród społeczności żydowskiej w Niemczech w pytaniu dotyczącym wypowiedzi o ukrytej treści antysemickiej, obrażania słownego, fizycznego ataku oraz tego, od jakich osób wychodziły te czyny, najczęściej podawano osobę z kręgu muzułmańskiego. Było tak np. w 62 procentach przypadków zniewag czy obrazy i aż 81 procent w przypadku fizycznego ataku; potem wskazywano „osobę nieznaną”, dopiero potem zdefiniowaną jako lewicowy bądź prawicowy ekstremista. Eksperci nie znajdują przekonującego wytłumaczenia dla różnic między doświadczeniem grupy a czynami zarejestrowanymi przez policję jako przestępstwa na tle politycznym i antysemickim. W dyskursie medialnym nie zabrakło jednak głosów, że takimi badaniami daje się pożywkę populistycznej AfD, która tylko czeka na argumenty oczerniające nową migrację.

Ciekawym przypadkiem klasyfikacji przestępstw jest wyrok sądu w Wuppertalu z 2015 roku w sprawie obrzucenia koktajlami Mołotowa miejscowej synagogi przez trzech arabskich chłopaków. Sprawcy dostali wyrok w zawieszeniu za próbę podpalenia, sąd nie uznał jednak ich motywacji za antysemicką, tylko uwierzył w zapewnienia, że „nic nie mają do Żydów”. Dwóch sprawców pochodziło z Zachodniego Brzegu Jordanu, jeden ze Strefy Gazy i stąd – wyjaśniano – ten atak, bo ich poglądy na świat zostały ukształtowane przez konflikt bliskowschodni. 29-letni Ismael, ojciec dwójki dzieci, mieszkał wtedy już od 15 lat w Niemczech i był azylantem. 25-letni Mohamed miał „pobyt tolerowany”, podobnie jak 19-letni Jamil. Cała trójka była bezrobotna i żyła z zasiłków. Zeznali, że przed podpaleniem byli pijani, a sąd dał wiarę ich zapewnieniom. Wyrok oburzył wszystkie środowiska żydowskie w Niemczech, a brak klasyfikacji podpalenia synagogi jako czynu antysemickiego zwyczajnie nie mieścił się ludziom w głowie. Przedstawiciele gminy żydowskiej mówili publicznie: boimy się.

17 kwietnia 2018 roku na ulicy bogatej mieszczańskiej dzielnicy Berlina Prenzlauer Berg arabski chłopak wyciągnął ze spodni pas i zaczął nim z pełnym rozmachem bić i wyzywać od Żydów chłopaka idącego w kipie na ulicy. Zrobione za pomocą telefonu nagranie z tego incydentu obiegło wszystkie media społecznościowe oraz zostało opublikowane przez wszystkie gazety i telewizje. Chłopak w kipie był arabskim Izraelczykiem a kipę założył, bo mu żydowscy koledzy mówili, że w Berlinie nie można jej nosić, a on chciał im udowodnić, że można. Wybrał więc spokojną i mieszczańską dzielnicę – i został zaatakowany kilka minut później. Sprawca ataku, palestyński uchodźca z Syrii, lat 19, po tym, jak już wszystkie redakcje i wiadomości pokazały filmik, zgłosił się na policję w towarzystwie adwokatki i został zatrzymany.

Antisemitischer Angriff in Berlin

Antisemitischer Angriff in BerlinEinzig weil er eine Kippa trug, soll ein junger Jude heute, 17. April 2018, am Helmholtzplatz in Berlin-Prenzlauer Berg angegriffen worden sein.In einem Video von der Tat, das der Betroffene in einer Facebook-Gruppe teilte, ist zu sehen, wie einer der mutmaßlichen Täter mit einem Gürtel auf den Filmenden einschlägt und ihn wiederholt als "Yahudi" (arabisch für "Jude") bezeichnet, ehe ein anderer Mann ihn wegzieht.Die Polizei Berlin bestätigte den Vorfall gegenüber dem JFDA und hat die Ermittlungen aufgenommen.Levi Salomon, Sprecher des Jüdischen Forums für Demokratie und gegen Antisemitismus e.V., sagte dazu:"Es ist unerträglich anzusehen, dass ein junger jüdischer Mann auf offener Straße im gut situierten Berliner Stadtteil Prenzlauer-Berg angegriffen wird, weil er sich als Jude zu erkennen gibt. Das zeigt, dass jüdische Menschen auch hier nicht sicher sind. Nun sind Politik und Zivilgesellschaft gefragt. Wir brauchen keine Sonntagsreden mehr, sondern es muss gehandelt werden."Update: Laut Polizei habe der mutmaßliche Schläger bereits vor der im Video gezeigten Szene versucht, das Opfer mit einer Glasflasche anzugreifen – eine Zeugin sei dazwischen gegangen. Der Staatsschutz ermittelt gegen insgesamt drei Beschuldigte wegen Beleidigung und gefährlicher Körperverletzung.

Opublikowany przez JFDA – Jüdisches Forum für Demokratie und gegen Antisemitismus Wtorek, 17 kwietnia 2018

 

Na tym etapie jesteśmy obecnie. Ten właśnie incydent przerabiamy i to on okazał się kroplą przelewająca czarę goryczy.

Goryczy jest pełno zwłaszcza po stronie środowisk żydowskich oraz tych, którzy bili na alarm już parę lat temu. Politycy poza deklaracjami słownymi nie zrobili nic, by stworzyć choć cień polityki zapobiegającej podobnym sytuacjom. W tym roku powołano wspomnianego już pełnomocnika do spraw antysemityzmu, ale wciąż nie do końca wiadomo, jakie ma on uprawnienia.

Kilka dni po napadzie na Prenzlauer Berg, 25 kwietnia, odbyła się w Berlinie demonstracja pod hasłem „Berlin nosi kipę”, był to gest solidarności ze społecznością żydowską. Burmistrz miasta, socjaldemokrata Michael Müller mówił: „Nie ma miejsca na antysemityzm w naszym mieście”. Cem Özdemir, znany polityk Zielonych, sam pochodzenia tureckiego, dodawał: „Musimy występować przeciw wszystkim formom antysemityzmu. Nie ma miejsca w Niemczech dla antysemityzmu przebranego za arabski nacjonalizm”. Pytanie, jak to zrobić, pozostaje jednak otwarte.

W Niemczech – inaczej niż w Polsce – nie mamy do czynienia tylko z tzw. klasycznym antysemityzmem, ale i z antysemityzmem wtórnym, i z islamskim. Ten prawicowy jest bardzo dobrze przepracowany jako skutek przegranej, haniebnej wojny. Wtórny zaś jest często zakłamywany, a ten islamski wprost bagatelizowany lub relatywizowany. Problem mamy już z samą definicją: czym są te rodzaje antysemityzmu. W średniowieczu objawiał się np. przekonaniem, że Żydzi zatruwają studnie lub zabiją dzieci na macę; w XIX wieku, że są niższą rasą lub wrogim narodem, zaś obecnie wini się każdego Żyda za politykę państwa Izrael.

W Niemczech – inaczej niż w Polsce – nie mamy do czynienia tylko z tzw. klasycznym antysemityzmem, ale i z antysemityzmem wtórnym, i z islamskim.

Ukryte antysemickie nastawienie prezentuje ok. 20 procent niemieckiego społeczeństwa – tak podają badania opublikowane przez niezależnych ekspertów powołanych przez Bundestag w 300-stronicowej publikacji pt. Antysemityzm w Niemczech – aktualny rozwój, z tej publikacji pochodzi też większość danych w tym tekście. Klasyczny antysemityzm mierzy się według przekonań typu: „nawet dzisiaj wpływy żydowskie są za duże” lub „Żydzi bardziej niż inni posługują się podłymi trikami w celu osiągnięcia korzyści”, ewentualnie „przez swoje zachowanie ponoszą współodpowiedzialność za prześladowania”.

Antysemityzm wtórny mierzy się zaś stosunkiem do tez w rodzaju: „wielu Żydów próbuje wyciągnąć korzyści z przeszłości Trzeciej Rzeszy” lub „irytuje mnie, że dzisiaj wciąż wypomina się Niemcom przestępstwa na Żydach z czasów wojny” – aż 55 procent „zgadza się” lub „częściowo się zgadza” z tą opinią.

Dalej mamy antysemityzm w odniesieniu do polityki państwa Izrael: „Przy takiej polityce jaką uprawia Izrael, mogę zrozumieć, że można mieć coś przeciwko Żydom” – 40 procent potwierdziło tę tezę. „To, co robi Izrael Palestyńczykom w zasadzie niczym się nie różni od tego, co naziści robili Żydom w czasie wojny” – tutaj 27 procent zgadza się z tą opinią. Wreszcie: „Izrael prowadzi ludobójczą wojnę przeciwko Palestyńczykom”: na to pytanie 40 procent dało odpowiedzi: „zgadzam się” lub „częściowo zgadzam się”.

Zarzut antysemityzmu związany z krytyką polityki państwa Izrael budzi w Niemczech ogromne emocje. Jedna strona zarzuca, że wszelka dyskusja o Izraelu jest blokowana zarzutem antysemityzmu, a przecież to jest takie państwo jak każde inne i musi podlegać krytyce. Centralna Rada Żydów odniosła się do tego argumentu następująco: krytyka Izraela nie jest per se antysemityzmem. Jest jednak antysemityzmem, jeśli posługuje się antysemickimi stereotypami, zawiera porównanie do narodowego socjalizmu i odwraca rolę sprawców i ofiar, a także gdy podważa egzystencję państwa Izrael.

Antysemityzm islamski był do niedawna zupełnie nieznanym polem badań, nie wypadało wręcz o nim ani pisać, ani mówić. Teraz jednak nie ma dnia bez doniesień na ten temat, bo większość ostatnich przypadków znanych opinii publicznej w Niemczech dotyczy właśnie tej kategorii. Do tej pory nie ma jeszcze pełnych studiów w tym obszarze, ale są już opublikowane pojedyncze badania wyprowadzające w temat. Organizacje żydowskie zresztą już w czerwcu 2016 roku informowały o wzroście tendencji antysemickich ze strony uchodźców.

Jesteśmy zatem na etapie określania, czym jest w ogóle i czym jest motywowany ten antysemityzm. Czy jest motywowany religijnie, a może raczej jest skutkiem politycznej socjalizacji w krajach pochodzenia migrantów? Czym innym jest przecież islam w Malezji, a czym innym w Egipcie, Iraku czy Libanie. Gdzie leży więc granica pomiędzy nienawiścią do Żydów wyczytaną w Koranie, a antysyjonistycznym arabskim nacjonalizmem? Kolejną barierą dla rozpoznania sytuacji jest określenie grup według kryterium długości pobytu w Niemczech, czy jest to pierwsze, czy np. drugie pokolenie przybyszów. Zasadnicza kwestia do rozstrzygnięcia dotyczy tego, czy socjalizacja miała miejsce już w Niemczech, czy jeszcze w kraju pochodzenia. Przebadano pod tym względem dość gruntownie młodzież, w tym głównie młodych chłopców. Stwierdzono silne paralele: im mocnej jest ktoś emocjonalnie zaangażowany w konflikt na Bliskim Wschodzie, tym bardziej jest antysemicki, przy czym arabscy uczniowie częściej niż tureccy. Co ciekawe, w badaniu sondażowym pt. Integracja i religia z punktu widzenia osób pochodzenie tureckiego w Niemczech wynika, że tylko 5 procent postrzega chrześcijan negatywnie, Żydów 21 procent, ale negatywną konkurencję wygrywają bezapelacyjnie ateiści – tych nie lubi aż 27 procent respondentów. Naukowcy stawiają sobie też pytanie, czy dyskryminacja muzułmanów w Niemczech ma wpływ na ich antysemickie nastawienie. Pytanie, jak to się dzieje, że doświadczenie antyislamizmu przekłada się na antysemityzm pozostaje na razie otwarte. Niektórzy podają interpretację, która i mi jest bliska: chodzi o rywalizację o status ofiary. Arabowie solidaryzują się z uciskanymi Palestyńczykami i czują się „ofiarą agresji Izraela”, gdy tymczasem w Niemczech status pierwszej ofiary mają bezapelacyjne Żydzi. Jeśli się doda do tego motywację religijną, w efekcie powstaje bardzo silna mieszanka przekonań antysemickich.

Refugee porn: Seksualne fantazje o dziewczynach w hidżabach

Incydenty z antysemityzmem islamskim wprowadzają wszystkich ludzi– światłych, dobrych i moralnych – w stan dysonansu poznawczego. Jak może bowiem ofiara wojny w Syrii, której pomagamy, równocześnie nienawidzić Żydów, czyli dotykać najboleśniejszej, niezagojonej rany na niemieckim organizmie? Czy ktoś, kto sam jest ofiarą, może być równocześnie sprawcą? I jeśli tak, co ja mogę z tym zrobić? Najpierw zapadało milczenie, prasa nie podawała pochodzenia sprawców antysemickich ataków, chyba że sprawcą był rodowity Niemiec lub ktoś ze wschodniej Europy. Czytelnicy od razu wyłapali ten kod. Sytuacja uległa zmianie, gdy media społecznościowe zostały zalane przekazami, które nie przechodziły przez żadne kolegia redakcyjne, za to miały niezwykłą moc rażenia. Tak właśnie było przy ataku pasem na Prenzlauer Bergu i antysemickim wyskoku przy restauracji Feinberg. Jesteśmy bowiem w momencie, gdy media tradycyjne tracą swoją wyjątkowa pozycję. Niekoniecznie są rzeczywiście „opiniotwórcze”.

Większość opisanych przeze mnie incydentów długo określano jako „jednostkowe”, dopiero ostatnio pojawiły się teksty w gazetach mówiące „stop!” takiemu bagatelizowaniu tych zdarzeń. To już nie są „pojedyncze przypadki”. Dziennikarze bawiący się w rzeczników określonych partii czy idei politycznych stracili na wiarygodności najbardziej, choć niektórzy jeszcze tego nie zauważyli. Politycy już zresztą zmieniają narrację dopasowując się do oczekiwań wyborców, te niosą zmianę na prawo w aspekcie polityki migracyjnej.

Antysemityzm w Niemczech to soczewka skupiająca wielką ilość problemów, nie tylko na tle rasistowskim, ale i społecznym. Można w niej dostrzec dynamikę zmian całego społeczeństwa: tego starego, i tego nowego. W badaniach przeprowadzonych na Uniwersytecie w Bielefeld wśród społeczności żydowskiej w Niemczech (Perspektiven der Jüdinen und Juden in Deutschland auf Antisemitismus) zapytano co jest określają jako problem w Niemczech. 76 procent podało „antysemityzm i rasizm”, 66 procent „religijny fundamentalizm”, 64 procent „antyislamizm”, zaś 63 „migracje”. Antysemityzm uwidacznia się najmocniej w internecie, na forach dyskusyjnych i w mediach społecznościowych. Wykrzywiony obraz Izraela w mediach razi aż 84 procent badanych. Na pytanie o wzrost antysemityzmu w ostatnich pięciu latach 39 procent uznało go za silny. W perspektywie kolejnych pięciu lat aż 48 procent obawia się dużego wzrostu antysemityzmu.

Antysemityzm w Niemczech to soczewka skupiająca wielką ilość problemów, nie tylko na tle rasistowskim, ale i społecznym.

Wśród wielu Niemców funkcjonuje też psychologiczna potrzeba odrzucenia ciężaru czynów przodków, a w tym kontekście polityka państwa Izrael ma dla nich działanie wręcz terapeutyczne: oto zło nie ma już narodowości. Ostatnio często pojawiało się w wielu wypowiedziach mocne zdanie przypisywane izraelskiemu psychoterapeucie Zvi Rix: „Niemcy nigdy nam nie wybaczą Auschwitz”.

W mojej okolicy jest kilka synagog, w tym jedna ortodoksyjna, są żydowskie organizacje, restauracje, knajpy z szakszuką w ofercie i cmentarze pełne starych drzew i nagrobków z niemieckimi napisami – nie tak jak w moim polskim miasteczku, gdzie wszystkie nagrobki podpisano hebrajskim pismem i nie potrafię odczytać nawet imion. Gdzie tam mieszczańskiemu Berlinowi do moich prowincjonalnych żareckich Żydów sprzed siedemdziesięciu lat, myślę sobie, spacerując wśród macew. Wszędzie też są w mojej dzielnicy Stolpersteine, czyli wmontowane w chodniki małe kwadratowe, pokryte mosiądzem płytki z nazwiskami dawnych mieszkańców domów, których wywieziono i zamordowano w czasach wojny. Często się przy nich zatrzymuję, obliczam, ile lat mieli moi sąsiedzi z przeszłości, i czytam, w jakich obozach ich zamordowano. Takich płytek w chodnikach jest w samym Berlinie 7900. Żydowskie życie w Berlinie kwitnie, jest ciekawe, bogate, twórcze. To nie są „współobywatele”, lecz po prostu mieszkańcy tego kraju.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij