Świat

Nie ma szans na wielką zmianę

Polityczne centrum w USA jest przesunięte na prawo, podobnie jak w Polsce. A Obama jest człowiekiem kompromisów.

Patryk Walaszkowski: Jaka będzie Ameryka przez najbliższe cztery lata?

Irena Grudzińska-Gross: Trudno jest dokładnie przewidzieć scenariusz, gdyż polityka w Stanach Zjednoczonych, podobnie jak w Polsce, opiera się na bardzo silnych emocjach. Wydaje mi się jednak, że są małe szanse, żeby Ameryka się diametralnie zmieniła. Niższa izba parlamentu jest bardzo prawicowa; nie sądzę, żeby republikanie zrezygnowali z wojny przeciwko prezydentowi i demokratom. Obamie może być nawet teraz jeszcze trudniej, ponieważ do Izby Reprezentantów liczniej wybrani zostali przedstawiciele skrajnej prawicy popierani przez Tea Party.

Wynik tych wyborów jest jednak klęską Partii Republikańskiej, która musi się teraz przekształcić, aby przestać być jedynie partią białych mężczyzn. Demografowie wskazują, że elektorat demokratów będzie się zwiększał, bo w Stanach rosną mniejszości, a więc proporcjonalnie jest coraz mniej białych mężczyzn, szczególnie starszych, którzy głosują na Partię Republikańską. Okazuje się również, że wiele żon tych białych mężczyzn, choć deklaruje poparcie dla republikanów, w rzeczywistości oddaje głos na Obamę.

Polityka Romneya wobec kobiet jest ogromnie represyjna: narzuca im standardy, które nie odpowiadają rzeczywistości życia w Ameryce.

Kobiety pracują, używają srodków antykoncepcyjnych, chcą być wolne. Partia Republikańska ma dla nich jedynie taką wizję, że zostaną biznesmenkami i będą bogate. Nie wszyscy chcą w to wierzyć.

To druga i ostatnia kadencja Obamy – czy będzie bardziej stanowczy w przeprowadzaniu reform?

Liczę na to. Z przemówienia, które wygłosił dzień po wyborach, wynika, że ma zdecydowany plan. Zapowiedział chociażby zwiększenie podatków dla ludzi bogatych, dla korporacji. Jego przemówienie odbieram jako sygnał, że chce po sobie coś istotnego zostawić.

Czym, oprócz podatków, powinien się zająć w pierwszej kolejności?

Jest prawdopodobne, że Obama postara się pomóc ludziom biednym, o których w Stanach Zjednoczonych nie mówi się w ogóle. Panuje przekonanie, odzwierciedlone w języku, że wszyscy są klasą średnią. 98 procent społeczeństwa uważa się za klasę średnią, a pozostałe 2 procent to bogacze. Mam nadzieję, że Obama skupi się bardziej na dolnej warstwie tej „klasy średniej“. Że postara się zmniejszyć różnice finansowe między górą a dołem drabiny społecznej.

Powinien się też zająć finansowym wsparciem dla studentów. Zmniejsza się liczba osób biedniejszych na uniwersytetach, które są coraz droższe – nawet te stanowe, teoretycznie bezpłatne.

Coś jeszcze zostało z nadziei, które Obama obudził w swoich wyborcach podczas pierwszej kampanii?

Zawiódł na pewno tych ludzi, którzy sądzili, że skończy wszystkie wojny. Co prawda skończył wojnę w Iraku i będzie kończył wojnę w Afganistanie, ale nadal prowadzi wojnę w Pakistanie. Nie z Pakistanem jako państwem, ale na pewno w Pakistanie. Ogólny ton militarystyczny i poparcie dla establishmentu wojskowego są bardzo silne. Pozostaje jeszcze sprawa więzienia Guantanamo – nie udało mu się go zamknąć. Gdy został prezydentem, tortury się skończyły, ale więźniowe siedzą tam nadal i będą siedzieć być może do końca świata.

Obama zawiódł też niewątpliwie wyborców, którzy są mu najbardziej wierni, czyli Afroamerykanów.

 

W jaki sposób?

Ustępowanie prawicy republikańskiej było w pewnym sensie porzuceniem tego elektoratu – który jednak nie może porzucić jego, dlatego że republikanie nie zwracają na nich w ogóle uwagi, występują w gruncie rzeczy przeciw ich interesom.

A jednak powtórnie na niego zagłosowali.

Dlatego że alternatywa, szczególnie dla Afroamerykanów, jest potworna.

Głosując na Obamę, ludzie wybierali mniejsze zło?

Tak. Ja głosowałam na niego właśnie z tego powodu. Wybór Romneya byłby totalną katastrofą dla państwa opiekuńczego, jego pozostałości, które funkcjonują jeszcze w Stanach Zjednoczonych.

Czy wybór między Obamą a Romneyem był tak naprawdę wyborem między dwiema prawicowymi politykami?

Obama jest człowiekiem kompromisów. Było to szczególnie widać, gdy republikanie blokowali prawie wszystke jego projekty w Izbie Reprezentantów. Jego kompromis polegał na tym, że się do konserwatystów dostosowywał. Centrum przesunęło się w prawo. Tak jak i w Polsce.

Po ogloszeniu wyników Obama powiedział, ze teraz „jesteśmy jedną wielką amerykańską rodziną”. Do kogo kierował te słowa?

To jest przykład języka patriotyzmu, który wcześniej zagarniał Romney, mówiąc „Ameryka musi być Ameryką”. Obama chce odzyskać tę „amerykańskość”; wyciąga rękę do przegranej grupy i mówi tym ludziom: my wszyscy jesteśmy Amerykanami. Ta fraza krąży też wokół podskórnej i rzadko wypowiadanej wprost kwesti rasowej i pytania, czy Afroamerykanin może reprezentować cały naród. Nie jest ona, jakby się wydawało, nieobecna w dzisiejszym życiu politycznym Stanów.

Irena Grudzińska-Gross – historyczka literatury, historyczk idei, eseistka i publicystka. Autorka książek, esejów, recenzji i tekstów publicystycznych publikowanych w „Aneksie”, „Res Publice”, „The New Yorker”, „Slavic Review”, „La Fiera Letteraria”, „Polish Review”, „Gazecie Wyborczej”. Associate Research Scholar na Wydziale Języków i Literatur Słowiańskich w Princeton University oraz profesor wizytujący w Instytucie Slawistyki PAN. Mieszka w USA.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij