Świat

Mason: Po co wciąż protestują?

Pokolenie, które dziś ma dwadzieścia kilka lat, nigdy nie zgromadzi oszczędności na takim poziomie jak ich rodzice. Gromadzi jedynie gniew.

Minęły dwa lata od czasu Tahrir Square. Prezydent Egiptu jest z Bractwa Muzułmańskiego, na ulicach Aten partia Złoty Świt urządza antyimigranckie pogromy, najważniejsi liderzy rosyjskiego ruchu demokratycznego mają postawione zarzuty kryminalne. Około 200 ludzi tygodniowo zabija reżim Assada w Syrii. Od tego ewidentnie czarnego obrazu łatwo przejść do wniosku, że rok 2011, w którym wszystko się zaczęło, był słomianym ogniem. Ale taki wniosek byłby całkowicie błędny.

Arabska Wiosna i ruch Occupy – i ich oddźwięk w tak odległych miejscach jak Santiago czy Quebec – wyzwoliły coś realnego i ważnego, co bynajmniej nie zanikło. Mam wystarczającą pewność, by nazwać to rewolucją. Wiele z jej procesów pasuje do wzorca ustanowionego w roku 1848, wiele też się nie zgadza. Przede wszystkim przestawiona wydaje mi się relacja między tym, co materialne, a tym, co siedzi w umysłach, między polityką a kulturą. Mamy do czynienia z przemianą świadomości, z przeczuciem, że możliwe jest coś wielkiego, że wielka zmiana w hierarchii świata jest na wyciągnięcie ręki. Jak napisał Manuel Castells, kluczową sprawą jest załamanie się zaufania do dawnego ustroju w połączeniu z niemożnością kontynuowania życia sprzed kryzysu: „Dostrzegana niezdolność elit politycznych do rozwiązania problemów zniszczyła zaufanie do instytucji odpowiedzialnych za radzenie sobie z kryzysem” [Aftermath: The Cultures of the Economic Crisis, Oxford 2012, s. 211].

Głuchota oficjalnej polityki na argumenty – intuicyjnie odczuwana przez miliony ludzi jej niezdolność do choćby częściowego przyjęcia krytyki finansowego kapitalizmu – z pewnością pogłębiła poczucie alienacji i nieufność. Ale zmiany poglądów, zachowań i oczekiwań daleko wyprzedzają zmiany w świecie materialnym. Tu akurat trudno dostrzec postęp. Jest więcej przestrzeni dla ruchów demokratycznych w świecie arabskim, ale jest ona wciąż zagrożona. „Protestujący” mógł się dostać na okładkę „Time’a” jako Człowiek Roku, ale jak dotąd żaden ruch przeciwko cięciom nie osiągnął swojego celu.

Jeśli za model przyjęlibyśmy lata 1848–1851, krytyczne wydarzenia, które zamykałyby okres politycznego wrzenia, wydają się być tuż tuż. Pesymizm intelektu skłania nas do oczekiwania, że będą to epizody reakcji: policyjny zamach stanu w Grecji, gdzie demokracja już jest ograniczona; zdławienie sił świeckich, liberalnych i lewicowych w Egipcie; inspirowane przez wywiad załamanie się ruchu Occupy w Ameryce; kto wie czy także nie wojna – prawdopodobnie z Iranem. Jest jednak pewien potężny czynnik, który utrudnia przywrócenie stabilności i porządku: gospodarka. 

Wielkie ześlizgiwanie się Europy po równi pochyłej, począwszy od października 2011, kiedy to paraliżem zakończył się szczyt G20 w Cannes, uderzyło w całą gospodarkę światową. W czasie kryzysu płatniczego, kiedy balast długów osłabia możliwości ożywienia, polityka może co najwyżej podtrzymywać pacjenta przy życiu. Trwałe ożywienie gospodarcze może się zacząć dopiero wówczas, kiedy góry długów się zmniejszą – przez inflację, wojny walutowe bądź agresywne bankructwa. Tak czy inaczej każde z tych rozwiązań podkopuje podstawy dawnego porządku ekonomicznego: inflacja wymiata oszczędności pracowników najemnych i klasy średniej; wojny walutowej prowadzą do załamania globalizacji; bankructwo – państw, banków czy jednostek – rujnuje niektóre części systemu finansowego. W efekcie możemy być dopiero w połowie drogi, gdy chodzi o recesyjne skutki kryzysu roku 2008. W krajach takich jak Grecja, Hiszpania czy Portugalia, spirala śmierci w stylu lat 30. stanowi wciąż poważne zagrożenie. 

W tytule tej książki pada pytanie „dlaczego” różne ruchy społeczne eksplodowały w roku 2010. Nie odpowiada ona jednak ani nie może odpowiedzieć na pytanie: „Dlaczego przegrywają?”; intencją tej analizy nie było też nigdy odpowiedzenie na pytanie „Co powinny robić?”.

Ogólnie rzecz biorąc, w dotychczasowej historii ruchy społeczne przegrywały, ponieważ nie były wystarczająco zdecydowane, ponieważ same się oszukiwały, były zbiurokratyzowane bądź źle kierowane, albo też nadmiernie podzielone. Często przegrywały dlatego, że działały w momencie, w którym warunki zewnętrzne uniemożliwiały im zwycięstwo. Tym, które jednak zwyciężyły, udało się te warunki przezwyciężyć. Nie da się powiedzieć na tym etapie, czy opisane przeze mnie ruchy przegrają; jeśli jednak tak się stanie, okoliczności ich porażki mogą obejmować – jak np. w Grecji – odwrót od demokracji i od państwa dobrobytu, a także prawdopodobnie odwrót od globalizacji.

Mając to na uwadze, chciałbym zrewidować swój wpis blogowy z 5 lutego 2011 o „20 powodach, dlaczego się zaczęło”, który pierwotnie był inspiracją dla tej książki. Moje ówczesne spostrzeżenia były prowizoryczne, podobnie zresztą jak wnioski. Twierdzę, że moje oryginalne argumenty – zaznaczone poniżej kursywą – wciąż są przekonujące; pojawiły się jednak i nowe kwestie.

1. W samym środku tego wszystkiego pojawił się nowy typ socjologiczny: absolwent bez przyszłości:

Gdy pisałem te słowa, Indignados nie zalali jeszcze madryckiego Puerta del Sol; o obozach Occupy jeszcze nikt nie myślał; do protestu studentów w Quebecu pozostawał jeszcze rok. „Absolwenci bez przyszłości” byli kluczowi dla wydarzeń z lat 2011–2012, choć – jak zobaczymy, bo obecnie możemy analizować więcej przypadków – granice tego, na co są gotowi, są dziś wyraźniejsze.

Wolnorynkowy kapitalizm oferował pokoleniom urodzonym po roku 1985 gwiazdkę z nieba. Dziś ma do zaoferowania niewiele. Tym, co mają pecha – bezrobocie. W małym hiszpańskim miasteczku San Miguel de Salinas znalazłem bezrobotną młodzież szwendającą się po ulicach, palącą i pijącą od zdecydowanie zbyt wczesnych godzin. „Nie mamy samochodu”, powiedziała mi pewna młoda kobieta, „ani nawet prawa jazdy, no bo po co za nie płacić, skoro i tak nigdy nie będziesz mieć samochodu?”. Gdy mija kolejny rok, następuje cicha emigracja ze strefy kryzysu; absolwent chemii, którego spotkałem w San Miguel, jest barmanem w Edynburgu. Powiedział mi: „zaoszczędzę trochę pieniędzy i wtedy spróbuję poszukać jakiegoś zajęcia związanego z chemią”.

Nawet dla tych, którzy mają pracę, historia zmieniła się tak dramatycznie, że nie widzą żadnego znośnego wariantu przyszłości. W Atenach rozmawiałem z antyfaszystką, której zrobiono rewizję osobistą i molestowano na policyjnej komendzie. Czym się zajmuje? „Nakrywam do stołu”, powiedziała śmiejąc się z zażenowaniem, „ale z wykształcenia jestem inżynierką budownictwa lądowego”. Na ulicach Madrytu i Barcelony późno w nocy przy zamkniętych dziś a niegdyś tak pełnych życia knajpach, widać młodych ludzi koczujących grupkami na chodniku, pijących ciepłe piwo z puszek sprzedawanych przez krążących wokół imigrantów. Styl życia biednych z małych miasteczek obejmuje dziś również wytworną młodzież z najwytworniejszych miast. 

Aby móc przetrwać, młodzi stali się pokoleniem włóczęgów, ożywiając wątki z filmów lat 30. Dla kończących studia już po rozpoczęciu kryzysu oferty płac są w okolicach minimum; umowy o pracę nie zawierają tradycyjnych świadczeń; na załamany rynek mieszkaniowy nie mają wstępu – choć nieruchomości walą się i zarastają chwastami od Las Vegas po Valencię. Podniesione podatki, ogromne długi już od dnia skończenia studiów, wiek emerytalny podniesiony tak wysoko, że równie dobrze można o nim w ogóle nie myśleć. A ponad tym wszystkim opowieści, które już nie trzymają się kupy: Amerykański Sen, Europa Socjalna. 

Jakby tego było mało, żywe wcielenia wschodzącego kapitalizmu – dla idei, że mieszkanie na Zachodzie i wykształcenie powinny być gwarancją przyzwoitych warunków życia – żywią tylko pogardę. „Płaca minimalna to machina niszcząca miejsca pracy” mówił Tidjane Thiam, urodzony w Wybrzeżu Kości Słoniowej szef Prudentialu, publiczności na szczycie w Davos w roku 2012. „Płaca minimalna jest wrogiem młodych, wchodzących na rynek pracy”. Wrogiem młodych miały być także związki zawodowe broniące warunków tych, którzy już pracują. Logika polega na tym, że aby w ogóle wejść na rynek pracy, obecne pokolenie – być może najlepiej wykształcone, najzdrowsze, emocjonalnie najdojrzalsze pokolenie w historii – będzie musiało pracować za głodowe pensje i zapomnieć o uzwiązkowieniu. To często powtarzany slogan. Na szczycie United World Colleges w Londynie Ruben Vardanian, szef wartego miliard dolarów funduszu hedgingowego Trojka Dialog powiedział mi, że „Europejczycy muszą pracować dłużej, ciężej i za mniejsze pieniądze. Albo później przechodzić na emeryturę. Albo w ogóle nie będzie tu żadnej gospodarki”.

Bez jakiegoś zasadniczego, oczyszczającego zwrotu w większości krajów Zachodu pokolenie, które dziś ma dwadzieścia kilka lat, nigdy nie zgromadzi oszczędności na takim poziomie jak ich rodzice; nigdy nie zgromadzi uprawnień do emerytury w takiej wysokości, która pozwoliłaby im się realnie utrzymać na starość. Gromadzi jedynie gniew. 

przełożył Michał Sutowski

Taksim Square Sunday evening 2 June from Paul Mason on Vimeo.

 

Fragment książki Paula Masona Why it’s Still Kickin’ off Everywhere, której przekład ukaże się wkrótce nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij