Świat

Majmurek: Czy to europejski 11 września?

Europejska solidarność nigdy nie była tak potrzebna i tak zagrożona jak dziś.

W sprawie makabrycznych zamachów we Francji wciąż sporo jest pytań. Nie znamy ostatecznej liczny ofiar, trwa śledztwo, kim naprawdę byli terroryści, jakie związki łączyły ich z przywództwem Państwa Islamskiego, które oficjalnie wzięło odpowiedzialność za zamachy, co chcieli osiągnąć swoim barbarzyństwem. Wszelkie spekulacje na temat politycznego kontekstu ataków i ich możliwych politycznych konsekwencji pozostają więc obarczone wielkim ryzykiem błędu.

Zdając sobie w pełni z niego sprawę, nie sposób jednak nie postawić kilku pytań. Dlaczego znów, po raz drugi w ciągu roku zaatakowano Francję? Czy miejsca ataków były przypadkowe? Jakie będą konsekwencje ataku dla francuskiej sceny politycznej? Dla zaangażowania Francji na Bliskim Wschodzi i w Afryce? Wreszcie dla Unii Europejskiej, dla której ataki w Paryżu są kolejną kryzysową sytuacją, testującą solidarność wspólnoty. Podsumowując: czy 13 listopada będzie tym dla Europy, czym 11 września dla Stanów?

Cios w hipsterski Paryż

Ataki ze stycznia miały jasno określone i w swojej barbarzyńskiej logice „zrozumiałe” cele – redakcję znanego z prześmiewczych wobec islamu karykatur magazynu i sklep z koszerną żywnością, którego klienci mieli zostać „ukarani” za politykę Izraela. Siedem ataków w Paryżu i atak na Stade de France w podparyskim Saint-Denis wydają się na tym tle zupełnie przypadkowe.

A jednak może wcale przypadkowe nie są. Jak w „Guardianie” zauważa Agnès Poirier, zamachowcy nie zaatakowali żadnej z turystycznych ikon Paryża, żadnego miejsca, gdzie gromadziłby się przede wszystkim międzynarodowy tłum. Zaatakowany został „Paryż paryżan”, ten, gdzie gromadzą się mieszkańcy miasta. Jak podkreśla Manu Saadia, zaatakowano okolice, które choć ostatnio wyraźnie się gentryfikują, ciągle zachowują ludowy, wielokulturowy charakter. Miejsca, gdzie spotykają się chrześcijanie, świeccy Francuzi, migranci i ich potomkowie. Okolice zamieszkanie przez „hipsterskich socjalistów”, wybierające posłów i radnych z Partii Socjalistycznej i Zielonych – nie białe i chrześcijańskie twierdze burżuazji, głosujące na partię Sarkozy’ego. Miejsca, gdzie problem z integracja muzułmanów czy osób pochodzących z muzułmańskich krajów wydaje się stosunkowo w całej Francji najmniejszy. W podobną logikę wpisuje się atak na Stade de France, ikonę multietnicznej Francji. To tam w 1998 roku złożona z czarnych i białych reprezentacja zdobyła mistrzostwo świata, prowadzona przez potomka imigrantów z Afryki Północnej.

Gra na radykalizację

Czy ataki miały być więc grą na dezintegrację francuskiego społeczeństwa wzdłuż religijnych, kulturowych i etnicznych linii? Jest to cel, który wydaje się dość oczywisty z punktu widzenia strategii Państwa Islamskiego. Francja ma dziś największą muzułmańską populację w Europie. Jej zdecydowana większość nie ma nic wspólnego z radykalnym islamizmem, o terroryzmie nie wspominając. Jest gorzej lub lepiej włączona w życie polityczne, społeczne, kulturowe i gospodarcze Francji. Często, zbyt często, doświadcza społecznego wykluczenia, różnych codziennych niedogodności; ma mniejsze szanse i ograniczoną mobilność społeczną. W interesie PI i innych sił radykalnego islamu leży zniszczenie tych wszystkich przestrzeni, w których może ona harmonijnie współżyć z resztą Francuzów.

Patrząc na geografię zamachów w Paryżu, można przypuszczać, że Państwo Islamskie gra na podwójną radykalizację Francji.

Z jednej strony na radykalizację nastrojów społecznych niemuzułmańskiej większości, z drugiej – muzułmańskiej mniejszości. Na radykalizację działań francuskiego aparatu bezpieczeństwa i jego „sprofilowanie” tak, by działał uciążliwie głównie wobec francuskich muzułmanów.

Nie jest to nic w historii terroryzmu nowego. Na całym świecie, od rosyjskich nihilistów z czasów Aleksandra III, grupy terrorystyczne zakładają wzmożenie represji państwa jako część pożądanych efektów swoich działań. Represje mają zwiększać nacisk na masy ludowe, radykalizować je, wytwarzać rewolucyjną sytuację. Wszystko to ma doprowadzić do osłabienia i zerwania więzów francuskich muzułmanów z ich sąsiadami, współobywatelami, państwem. Do jeszcze większej radykalizacji, zwłaszcza młodych muzułmanów. Do sytuacji, w której coraz więcej obywateli Francji odkrywa dla siebie radykalny islam i dołącza do skrajnych grup, takich jak PI.

Od dojrzałości Francuzów zależy, czy dadzą się rozegrać zgodnie z tym scenariuszem. Od dojrzałości służb specjalnych i policji oraz kierujących nimi polityków. Od dojrzałości liderów opinii publicznej, w tym tych z cywilizowanej prawicy. Jeśli Nicolas Sarkozy chce udowodnić, że jest jednak postacią historycznego formatu, to właśnie ma okazję. Jeśli postawi tamę rasizmowi w swoim obozie, jeśli zakreśli wyraźną granicę, jaka dzieli jego i jego ugrupowanie od Madame Le Pen, przejdzie do historii nie tylko jako bohater mniej lub bardziej gorszących afer na styku polityki i biznesu. Wreszcie, wiele zależy od postawy liderów muzułmańskiej opinii publicznej: intelektualistów, polityczek, duchownych. Czy utrzymają autorytet wśród słusznie zagniewanych młodych z przedmieść? Czy dostarczą im inną sensotwórczą narrację niż nihilizm radykalnych islamistów?

Geopolityka bez zmian?

Niektórzy komentatorzy pytają też, w jakim stopniu Francja płaci cenę za swoje zaangażowanie międzynarodowe. W ostatnich latach przyjęła ona bardzo aktywne, także militarnie, stanowisko w świecie muzułmańskim. Obok Wielkiej Brytanii była główną siłą, która przyczyniła się do upadku Kaddafiego – bardziej niż Stany Zjednoczone. W 2013 roku francuskie wojsko interweniuje w Mali przeciw tamtejszemu oddziałowi Al-Kaidy. Francuskie lotnictwo bierze udział w nalotach na Syrię. Jak podaje „The Daily Telegraph”, za granicami Francji stacjonuje dziś ponad 10 tysięcy jej żołnierzy – w tym 3 tysiące w Afryce Zachodniej, 2 tysiące w Afryce Środkowej, ponad 3 tysiące w Iraku. Oprócz destabilizacji Francji i radykalizacji jej islamskiej populacji zamachowcom może też chodzić o nacisk na nią, by wycofała sił z Syrii i innych miejsc w świecie islamu. Takie jest zresztą stanowisko PI w komunikacie biorącym odpowiedzialność za zamachy.

Ale czy ataki na Paryż rzeczywiście zmienią zasadniczo politykę wojskową Francji?

Nie, bo byłby to znak słabości i zachęta do kolejnych ataków. Taki manewr udał się radykalnym islamistom w historii tylko raz, w 2004 roku w Hiszpanii. Po zamachach na madryckie metro zwycięzcy socjaldemokraci pod wodzą premiera Zapetero wycofali się z Iraku. Ale tam społeczeństwo od początku podzielone było w sprawie udziału Hiszpanii w wojnie mniej więcej po połowie. Zapatero zapowiadał też wycofanie wojsk jeszcze przed zamachami. Tymczasem wśród francuskiej klasy politycznej panuje pewien konsensus co do konieczności aktywnego militarnego zaangażowania Francji poza jej granicami.

Można jednak sobie wyobrazić inny scenariusz. Być może zamachy uczynią popularną we Francji narrację: „to PI jest dziś głównym zagrożeniem, trzeba je zniszczyć za wszelką cenę, w tym celu musimy dogadać się z Putinem i Assadem”. Z tym pierwszym choćby za cenę Ukrainy, jeśli nie całej Europy Wschodniej.

W tym kontekście zastanawiające jest, że zamachy miały miejsce na dzień przed początkiem kolejnej tury rozmów w Wiedniu o przyszłości Syrii. Bierze w nich udział dwadzieścia państw, w tym przedstawiciele reżimu Assada. Nie bierze udziału opozycja syryjska. Rosja przed konferencją przedstawiła plan pokojowy, zakładający poddanie referendum nowej konstytucji, a następnie wolne wybory. Do ich czasu władzę miałby sprawować Assad, porozumienia nie wykluczałyby go z tych wyborów. Plan został odrzucony przez większość krajów Zachodu. Niektóre, jak Wielka Brytania, domagały się wręcz, by to od odejścia Assada zaczął się proces pokojowy. Czy zamachy zmienią sytuację? Znana z prorosyjskich postaw Marine Le Pen nie będzie miała problemów, by iść do wyborów hasłami „dogadania się z Rosją i Assadem”. Największymi zwycięzcami wczorajszych zamachów mogą się okazać właśnie Damaszek i Moskwa.

Czy to już koniec Hollande’a?

A trzeba przyznać, że prawdopodobieństwo przejęcia władzy przez Front Narodowy znacznie wzrasta. Czy to jest jednak nieunikniony scenariusz? Wierzę, że nie, choć szanse na to, że Francois Hollande i socjaliści powstrzymają Marine Le Pen, są coraz bardziej nikłe. Hollande jest prezydentem, pod władzą którego dwukrotnie została uderzona stolica kraju. Czasami takie wydarzenia skupiają naród wokół przywódcy. Tak było w Stanach: ataki z 11 września skonsolidowały świeże przywództwo Busha, dały jego administracji społeczne poparcie dla wojen w Afganistanie i Iraku, być może także zapewniły mu drugie zwycięstwo w wyborach 2004 roku. Ale w przypadku Hollande’a taki scenariusz jest wątpliwy. Prezydent i jego partia od dawna oceniani są bardzo negatywnie. Hollande’owi zarzuca się brak charyzmy, powagi, rozgarnięcia, umiejętności radzenia sobie w kryzysie.

Na razie politycy prawicy, tacy jak Alain Juppé, wzywają do wewnętrznego pokoju, zjednoczenie się wokół urzędującego prezydenta. Ale media społecznościowe prawicy już atakują prezydenta. W kampanii wyborczej pytania o to, jak mogło dojść do dwóch krwawych zamachów w tak krótkim czasie i czy Hollande jest osobą na tak trudne dla Francji czasy, na pewno wrócą. I odpowiedzi nie będą dla Hollande’a korzystne. Już wcześniej druga tura Marine Le-Pen kontra Sarkozy w następnych wyborach prezydenckich nie wydawała mi się nieprawdopodobna. Teraz wydaje mi się coraz bardziej pewna.

Zmierzch Europy Schengen?

Ktokolwiek wygra politycznie tej sytuacji we Francji, można spodziewać się, że w całej Europie wzmocnią się ksenofobiczne, atakujące migrantów siły, wzywające do umacniania granic. Po kryzysie finansowym i uchodźczym paryskie zamachy to kolejny cios dla Unii, który może ją poważnie osłabić. Będą wracały głosy o konieczności rewizji postanowień o ruchu bezgranicznym. Nie wiadomo, czy obciążona kryzysem bezpieczeństwa we Francji i napływem uchodźców do Niemiec i Austrii sfera Schengen przetrwa.

Atak na jeden z dwóch najważniejszych krajów Unii osłabia jej legitymację. Wzmacnia pokusę narodowych egoizmów i szukania pozaeuropejskich rozwiązań w dziedzinie bezpieczeństwa.

Pokaz egoizmu i solidarności dała już zresztą Polska, ogłaszając ustami kandydata na ministra spraw europejskich, Konrada Szymańskiego, że po paryskich zamachach żadnych uchodźców nie przyjmie.

Z pewnością zamachy dają także nową siłę zwolennikom autorytarnych, policyjnych rozwiązań na kontynencie. Od wczoraj komentatorzy we wszelkich możliwych mediach – od drukowanych po społecznościowe – zastanawiają się, czy to będzie „europejski 11 września”. Miejmy nadzieję, że – także dzięki naszym działaniom – nie musi być. Uczmy się na błędach Amerykanów. Szok wywołany atakami na WTC wpędził Amerykę w dwie katastrofalne wojny, uwikłał w tortury w Guantanamo i innych miejscach (z naszymi Kiejkutami włącznie), dał jej służbom narzędzia do nieograniczonej niemalże inwigilacji obywateli. Czy Ameryka stała się od tego bezpieczniejsza niż była w 2000 roku? Czy świat stał się bezpieczniejszym miejscem? Samo istnienie Państwa Islamskiego każe negatywnie odpowiedzieć na to pytanie.

Ucząc się od Amerykanów, pamiętajmy, że – choć nie wolno lekceważyć twardych policyjnych i wojskowych środków – obecny kryzys bezpieczeństwa wymaga przede wszystkim politycznych rozwiązań. A żadne państwo Europy, nawet tak wielkie jak Francja, nie jest w stanie w pojedynkę ich wypracować. Europejska solidarność nigdy nie była tak potrzebna i tak zagrożona jak dziś. Także od nas zależy, czy zwycięży wizja i mądra odwaga, czy głupi egoizm i strach.

 

 **Dziennik Opinii nr 319/2015 (1103)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Majmurek
Jakub Majmurek
Publicysta, krytyk filmowy
Filmoznawca, eseista, publicysta. Aktywny jako krytyk filmowy, pisuje także o literaturze i sztukach wizualnych. Absolwent krakowskiego filmoznawstwa, Instytutu Studiów Politycznych i Międzynarodowych UJ, studiował też w Szkole Nauk Społecznych przy IFiS PAN w Warszawie. Publikuje m.in. w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, Oko.press, „Aspen Review”. Współautor i redaktor wielu książek filmowych, ostatnio (wspólnie z Łukaszem Rondudą) „Kino-sztuka. Zwrot kinematograficzny w polskiej sztuce współczesnej”.
Zamknij