Świat

Libera: Co do Czechów, to oszukujemy się na własne życzenie

Ze Zbigniewem Liberą rozmawia Robert Kowalski.

Robert Kowalski: W Polsce od lat panuje miłość do Czechów. Ty, który spędziłeś tam 5 lat, pracując na akademii jako profesor sztuki, nie wyglądasz na człowieka, który by tę miłość podzielał.

Zbigniew Libera: A jak wyglądają tacy, co się załapali? Noszą coś na sobie czeskiego?

No na przykład nigdy nie powiedzieliby nic złego na temat Havla, a ty mi już powiedziałeś.

Trzeba zacząć od tego, że ja też lubię Vaclava Havla, zawsze też uważałem go za postać z polskich marzeń, bo mamy  do czynienia z kimś, kto jest autorytetem społecznym, jest prezydentem i jeszcze do tego jest wykształcony, jest pisarzem, dramaturgiem, robi filmy i ma poczucie humoru. Do tego można go spotkać w knajpie na obiedzie, bo wiadomo, gdzie chodzi i nie prowadza za sobą całej jednostki wojskowej, która ma go chronić itd. Nie dziwi mnie, że Polacy chcieliby mieć takiego prezydenta, nie tylko Polacy zresztą, chyba wszyscy by chcieli mieć takiego prezydenta, wszelkie wątpliwości precz i polegać na nim jak na opoce. Zdaje się jednak, że prawda jest inna, nikt nie jest taki świetlisty, nikt nie jest taki do końca święty.

No to wyjaw tę znaną Ci prawdę.

Tak. Chcę powiedzieć, że mnie też to zabolało, jak odkryłem, że owszem był bardzo fajny, ale tylko jeśli chodzi o, powiedzmy, „rasowych europejczyków”, natomiast już pewną mniejszość narodową w swoim kraju nie bardzo cenił. Myślę tu o Romach oczywiście. Czesi są w gruncie rzeczy trudni do uchwycenia, Robią wrażenie bardzo tolerancyjnych, otwartych i że wszystko tam przejdzie, choćby legalizacja marihuany… 

No i za to nam się między innymi podobają.

Tak, ale to jest złudzenie, ponieważ w gruncie rzeczy Czesi nie są ani wcale tak otwarci, jak my im przypisujemy, ani tak tolerancyjni. 

Ale zostańmy jeszcze przy Havlu.

Zaraz do niego dojdziemy, ale zdaje się, że trzeba powiedzieć parę słów tytułem wstępu. Przede wszystkim ktoś, kto chce mówić o Czechach, musi wziąć pod uwagę ich odmienną historię. A w związku z tym inny sposób rozwiązywania najważniejszych problemów, z jakimi się stykały nasze narody. My, jak myślimy o trwaniu narodu, to zaraz trzeba chwycić za broń. Czesi tę broń sami produkują, nieźle na tym zarabiając, chociaż nie ma takiej bitwy, którą mogliby wygrać z kimś, kto im zagrażał w historii. W związku z tym przyjęli inną strategię. I ta strategia w końcu doprowadziła do tego, że mamy do czynienia ze społeczeństwem niezwykle utajnionym. Tworzą pozory. Jedną z cech, które zdołałem odkryć, jest ksenofobia. W pewnym momencie wydawało mi się, że Czesi po prostu myślą, że są niewidoczni. Ponieważ są w dolinie, między górami ułożeni, jak patrzy się z Niemiec w kierunku wschodnim, to nie widzi się Czech tylko od razu Ukrainę. W związku z tym wszystko tylko wobec samych siebie, tylko we własnym sosie, pomiedzy sobą. Jirka do Pepo, ten do Honzy a ten ostatni do Jirki z powrotem, bo nie ma już niczego więcej. Inną cechą, która z tego wynika, jest jednak nacjonalizm i nietolerancja, jeśli chodzi o Cyganów czy też Romów. To wyszło w latach 90. – kiedy zaczęto głośno mówić na temat czeskich obozów pracy dla Cyganów. 

Tylko krótki wtręt na temat, o którym mówiłeś. Na czeskim Facebooku jest profil „Chcemy morza, w miejscu, gdzie jest Polska”.

No jasne kochają morze – przecież mówią na powitanie „ahoj”. Ale wracając do rzeczy, jeszcze przed samą wojną w 1938 roku na terenie Czech powstały dwa obozy koncentracyjne dla Cyganów. Nazywało się to obozy dla uchylających się od pracy, ale trafiali tam przede wszystkim Romowie. Obóz, który znajdował się w miejscowości Lety, to są południowe Czechy, jest bardzo dobrze udokumentowany. Prawie wszyscy jego więźniowie, koło 3 tysięcy, trafili ostatecznie do Auschwitz. Dowództwo było czeskie, obsługa była czeska. Zapoznałem się z tym zupełnie w Stanach Zjednoczonych kilka lat wcześniej. Poznałem wówczas człowieka, nazywa się Paul Polansky.

To Amerykanin, poza nazwiskiem przypominającym znanego reżysera nie ma nic wspólnego z Polską. Polansky zajmuje się Romami już od wielu lat, a w latach 90. sporo czasu spędził w Republice Czeskiej, mieszkając z tamtejszymi Cyganami. Żył tak jak oni, badał ich życie i dzielił je z nimi. Czescy skinheadzi w tamtych latach mieli jego zdjęcie. Często zmieniał wygląd, bo wiedział, że jak go złapią, to może nie ujść z życiem. I Paul Polansky tę sprawę przede mną odkrył, tzn. istnienia tego obozu koncentracyjnego w Letach. No i tu dopiero zaczyna się właściwy skandal – w barakach, w których kiedyś siedzieli ci Cyganie, znajduje się obecnie farma świń. Przez cały czas po wojnie był tutaj duży JZD, odpowiednik naszego PGR-u, pewnie teraz jest prywatny. W każdym razie w miejscu obozu koncentracyjnego w dalszym ciągu znajduje się chlewnia.

Pewien minister w latach 90. poruszył tę sprawę podczas obrad parlamentu, skończyło się w taki sposób, że podał się do dymisji. Paul Polansky w roku 1998 opublikował  na temat obozu w Letach książkę pod tytułem Black Silence. Odnalazł około 200 ocaleńców. Mówił mi, że zdecydowana większość z nich odmówiła wywiadu, motywując to tym, że się boją sąsiadów. 

Oni ciągle mieszkają w Czechach?

Tak. Część znich jednak zgodziła się na rozmowę na temat obozu. W książce są też zdjęcia i pamiętam, że kiedy podczytywałem sobie tę książeczkę w czasie pobytu w Minnesocie i zobaczyłem zdjęcie pszczelarza, starszego dziadka, pomyślałem wtedy – może dlatego, że nie znałem swoich dziadków – że fajnie byłoby mieć takiego dziadka. I potem czytam o tym dziadku, a to był jeden z najbardziej znęcających się nad Cyganami strażników, który bardzo lubił bić. Jego ulubionym pretekstem do bicia było to, że ktoś nie mówi po czesku. Bił na śmierć, głównie dzieci.

W pobliskim lesie znajduje się masowa mogiła, w której chowano pomordowanych Cyganów, i tam rząd czeski w pewnym momencie postawił pomnik. No i teraz wreszcie dochodzimy do Vaclava Havla, który podczas jednej z konferencji prasowych poświęconych obozowi w Letach spytany o to, dlaczego tego pomnika w ogóle nie można znaleźć – bo on jest w lesie i nie ma tam żadnej drogi – odpowiedział, że rząd czeski wybudował pomnik, a Cyganie niech sobie sami zbudują drogę. A dalej pytany o stosunek do Cyganów powiedział, że to jest naród bez żadnej kultury, który nie przyczynił się niczym do wzbogacenia chwalebnego dziedzictwa ludzkości i on nie zamierza dla nich niczego specjalnie robić. Wiem to wszystko od Polansky’ego, bo to on właśnie był na konferencji prasowej prezydenta Havla i zadawał te pytania.

Słucham tego ze zdumieniem, bo to diametralnie kłóci się z systemem wartości wyznawanym przez Havla.

Być może Havel wyrażał powszechny w latach 90. ale zarówno wcześniejszy, jak i późniejszy stosunek Czechów do Romów, że przypomnę tylko haniebny mur w Usti nad Łabą, przegradzający dzielnicę Czechów od dzielnicy Cyganów. Absurdalny na maksa. Burmistrz się tłumaczył, że to był nacisk mieszkańców miasta, którzy chcą się odgrodzić od Cyganów, bo wiadomo, jacy oni są źli, kradną itd. No, ale, jeśli Cyganie by chcieli coś ukraść, to ten mur ich powstrzyma? W końcu mur ten został usunięty, ale zdaje się że interweniowała Unia Europejska. Natomiast kiedy tam byłem od 2007 przez następne 5 lat, widziałem, jak zmieniał się lekko ten stosunek. I nawet znajomi mówili, że to jest coś zadziwiającego. Przypominam sobie na przykład takie wrzenie małe, bo właśnie naziole postanowili zaatakować małe miasteczko, gdzie mieszkało dużo Cyganów, gdzieś na północnym zachodzie, przy granicy z Niemcami. Kiedy przyszli napaść na Romów, nagle przed sobą zobaczyli grupę anarchistów, lewaków, czy jak to tam nazwać – ludzi z dredami, młodych. Ci ludzie zagrodzili naziolom drogę i powiedzieli „Chcecie się bić, to bijcie się z nami”. To już było coś, co daje nadzieję, że sytuacja się zmieni, że w przyszłości będzie inaczej. 

Myślisz, że to Czechów szczególnie wyróżnia? Romowie w ogóle mają strasznie. W czasie wojny procentowo zginęło ich więcej nawet niż Żydów, a ich kultura nie jest kulturą słowa, to jest słabo opisane…

Romowie nie mają swojego państwa i nic nie wskazuje na to, żeby kiedyś je mieli, ponieważ w ogóle nie chcą go zakładać, a w związku z tym nikt o nich nie dba i takie nacje często bywają kozłem ofiarnym. Był moment, zdaje się, że pod koniec lat 90., kiedy w wyniku polityki władz Romowie zaczęli na większa skalę emigrować z Republiki Czeskiej. Co więcej, zdarzały sie paskudne rzeczy niezgodne z jakimkolwiek kodeksem etycznym, otóż wpisywano im w paszport literkę G. Pamiętam sytuację, kiedy grupa może nawet z trzystu Romów, która opuściła Czechy, znalazła się gdzieś na lotnisku w Brukseli, czy może w Londynie, już nie pamiętam gdzie i nie mogli przez te literkę opuścić lotniska, nie wypuszczono ich i nie mieli się gdzie podziać. Okupowali lotnisko przez 10 dni. Więc, jak widać, ciągle się to wyprawia i to w cywilizowanym świecie przy międzynarodowej aprobacie.

I to właśnie te historie sprawiły, że nie polubiłeś Czechów ani Havla?

Nie o to chodzi. W dalszym ciągu lubię Czechów i czeską kulturę, natomiast może warto jedną rzecz podkreślić – i to nie jest tylko moje doświadczenie tylko coś, co konfrontowałem z różnymi ludźmi, a jest tam jest wielu cudzoziemców – wszyscy podkreślają, że z Czechem nie można zaprzyjaźnić.

Jak to?

No normalnie, możesz mieszkać w Pradze i mieć przyjaciela Słowaka, Jugola, Niemca, Szwajcara, Amerykanina, cokolwiek Ruskiego, Ukraińca, ale nie Czecha. Z Czechem się nie zaprzyjaźnisz. 

Z nikim się nie zaprzyjaźniłeś przez te 5 lat?

Nie! Znasz różnych ludzi i możesz się z nimi spotykać, ale nigdy nie wejdzie się z Czechem na stopień taki, który my byśmy tutaj nazwali przyjaźnią. 

A jak ty to tłumaczysz?

Nie mam pojęcia. Oni są tak ksenofobiczni i tak zamknięci w sobie. Nie zdajemy sobie sprawy do jakiego stopnia, jak mocno. Kolejny schemat, który wart byłby rozbicia, to ich świeckość. Jak dostajesz czeski formularz spisu powszechnego, to pytanie o religię jest najdłuższym w całym kwestionariuszu. Ono zajmuje całą jedną stronę. I wymienionych jest pięćdziesiąt różnych wyznań, łącznie z takimi jak Jedi (legalnie zarejestrowana w Czechach religia), kilka odmian buddyzmu, no i kilkanaście odmian chrześcijaństwa pohusyckiego. Więc, chcę powiedzieć, że to nie jest tak, że oni nie są w ogóle religijni. Oczywiście duża część społeczeństwa jest ateistyczna, ale nie chodzi o to, że oni są niereligijni, u nich jest  n i e  d o  p o m y ś l e n i a, żeby religia odgrywała jakąkolwiek rolę polityczną w kraju. Religia służy do czegoś innego.

Pozazdrościć…

W czeskich kościołach czy zborach ludzi jest dość mało, spotkasz tam 10–15 osób. Natomiast wiem, że ci którzy chodzą do tego samego zboru, zupełnie inaczej przeżywają swoje uczestnictwo niż nasi chrześcijanie. Oni sobie rzeczywiście nawzajem pomagają, żyją jak rodzina.

Ale nie zapominajmy, że w Czechach funkcjonuje też Kościół katolicki, który mógłby niejednego zadziwić. No, na przykład jedno z najsłynniejszych miejsc związanych z chrześcijaństwem w Pradze i to na skalę międzynarodową to tak zwane Jezulatko, czyli rodzaj fetysza. To jest figurka małego Jezuska wyrzeźbiona z drewna i pokryta woskiem. Robota hiszpańska z połowy XVI wieku. Mówi się, że w czasie pożaru, który strawił cały kościół cudownie ocalała jedynie ta właśnie woskowa laleczka Jezuska. 

Bo ktoś ją pewnie wyniósł i postawił z powrotem, jak było po wszystkim.

Nie, została na ołtarzu. Wszystko spłonęło, a ona nie. 

To jest Jezusek katolicki, uznawany przez Watykan?

Tak i ma własności cudowne. Laleczka jest ubierana w specjalne szaty. Kościół odbudowano oczywiście i są specjalne zakonnice, które nie zajmują się niczym innym, jak tylko codziennym przebieraniem cudownego Jezulatka. Ono ma koronę i całe skomplikowane składające się z kilku warstw ubranie. W krużgankach kościoła znajduje się wystawa tych ubranek. Obok jest jeszcze druga większa wystawa prezentująca ubrania dla Jezulatka przysłane ze wszystkich zakątków świata. Więc masz ubranka z Kolumbii, Wenezueli, Peru, Kostaryki, całej Ameryki Południowej, z Hiszpanii, to jest coś niesamowitego. Jezulatko to jest taka instytucja, jak Matka Boska Częstochowska. Mówią, że jest najsłynniejszym na świecie sanktuarium dzieciątka Jezus. Jest wielki biznes wokół tego. W oryginale Jezulatko ma czterdzieści parę centymetrów, mniej więcej jak lalka, ale można kupić jego nieskończone kopie w różnych  wielkościach. Im dalej od Kościoła Panny Marii Zwycięskiej przy ulicy Karmelickiej na Malej Stranie tym drożej. Ja mam w domu ceramiczne, pięknie wypalane, w różnych kolorach płaszczyka, w złotej koronie. Po prostu przepiękne. Czesi, jak to Słowianie, mają jednak skłonność do duchowości. 

Burzysz moją opinię o nich, jako o racjonalistach.

Ale ta duchowość u nich lgnie do pogaństwa, lgnie do natury. W Czechach wielkim świętem jest Wielkanoc. Piją wówczas specjalnie uwarzone zielone piwo, powracają do celtyckich guseł. Bardzo popularne jest przebieranie się za takich średniowieczników, ale przedchrześcijańskich. Duchowość Czecha przejawia się też w zachwycie naturą. Rozwinęli wysoką świadomość ekologiczną. Znam Czechów, którzy mówią „Jestem Słowianinem, ale w połowie jestem Celtem”. Radegast słynny, czyli Radogoszcz, to jest bóg celtycki, który ma co prawda brodę, ale kobiece piersi, który mieszkał w okolicy Ostrawy, a dzisiaj patronuje fantastycznemu piwu Radegast. To piwo, jak się wypije na miejscu, lane i wyjdzie im akurat dobre ciśnienie i keg jest dobrze podłączony, to muszę powiedzieć, że to najlepsze piwo, jakie kiedykolwiek w życiu piłem. Idealnie uwarzony Radegast.

Polskie myślenie o Czechach w ostatnich latach w znacznej mierze ukształtował Mariusz Szczygieł, bardzo zdolny pisarz i reporter.

Tak, w dużej mierze. Spotkałem Mariusza Szczygła zarówno w Pradze, jak i w Warszawie. 

Uważasz, że on nas jakoś oszukał?

Jeśli już, to raczej oszukaliśmy się na własne życzenie. Każdy wysłany do Czech pisałby o czymś innym. Ten spotkał to, to pisał o tym. Trudno go oskarżać o jakieś nieprawdy. Bardzo lubię jego książki. Mój ulubiony kawałek pochodzi z jego drugiej książki – Zrób sobie raj. Ale trzeba wiedzieć, że to właśnie pierwsza – Gottland ma w Czechach wielką renomę, oni czekali na kogoś takiego, kto ich im pokaże. 

Tak, jak u nas się kocha Normana Davisa.

Ten mój ulubiony kawałek z książki Zrób sobie raj to ten, w którym siedzi Mariusz Szczygieł z taksówkarzem w knajpie „Pod spadochroniarzem” Knajpa jest koło kościoła, w którym ukrywali się spadochroniarze, którzy w 1942 zabili protektora Czech i Moraw Heydricha i którzy zostali zdradzeni, ale nie poddali się Niemcom. Wszyscy popełnili samobójstwo. Na tym kościele są ciągle ślady kul niemieckich. A ja tam często chodziłem, to bliskie mi miejsce, ponieważ dokładnie po przeciwnej stronie jest ulica Dietrichova, tam jest galeria Transit Display, którą odwiedzałem dosyć często, i zawsze patrząc na tę cholerną knajpę przypominałem sobie rozmowę Szczygła z taksówkarzem. „Wy Polacy, to trochę nami gardzicie. A skąd, no jak to? No, bo my żeśmy się nie bili. Jak to żeście się nie bili? Przecież zabiliście Heidricha. A gdzie tam, to było wszystko nieporozumienie, nie udało się. Ale przecież zginął. Ci partyzanci nawet nie wcelowali w niego, nie potrafili go zabić, tylko go ranili. I Heydrich dopiero zmarł dwa dni później, z ran”. Ten spór jest fenomenalny, bo pokazuje, jak bardzo Czech brzydzi się patosu, bo to mu śmierdzi. Tu mu śmierdzi, więc woli nie być wielkim, nie być bohaterem. Czech chce po prostu fajnie żyć. Piwko popić, pośmiać się, poflirtować, coś tam… Ale jeszcze coś…  przypisuje się takie słynne powiedzenie, że „Czesi to śmiejące się bestie” Hrabalowi, ono pada w Pociągach pod specjalnym nadzorem, ale ktoś mówił, że to były ostatnie słowa Heydricha właśnie.

A co to znaczy?

Po prostu, że to bestialscy ludzie, którzy się śmieją! Myślisz, że Czech to człowiek, który nie potrafi zrobić krzywdy? Ponad milion Niemców Sudeckich zostało wyjebanych z Czech po wojnie. Widziałem taki film archiwalny, jak ciężarówka jedzie po nogach niemieckich trupów leżących wzdłuż drogi – aż podskakują. Albo moment taki, już po zdobyciu Berlina, armia niemiecka na terenie Czech dostaje się w okrążenie i zostaje rozproszona i po prostu ludność wykańcza tych Niemców tak po dwóch, po trzech. Pięciu sobie przyszło i w stodole przysypiają, już się nie obudzili. Zneutralizowali armię niemiecką, tak po cichu, tak śmiejąc się.

Sam powiedziałeś kiedyś, że Morawianie mówią o Czechach, że to Niemcy.

Tak. W Ostrawie usłyszysz, że Praga to Niemcy, tylko mówiący po słowiańsku. Czasami do mojej żony Marioli, która świetnie mówi po czesku, mówili „Ty nie mówisz po czesku, tylko po prażsku, a Praga to są Niemcy, co mówią po słowiańsku”. Jest w tym jakaś prawda. Bo kto na przykład zbudował Pragę? Trudno w tym przypadku mówić o jakimś narodzie, może to też jest fenomen, dzięki któremu takie piękne miasto powstało, w tak dobrym miejscu. Niemcy je budowali, ale też Austriacy, Żydzi, Hiszpanie. Dużo Włochów jest w Pradze itd. To dużo bardziej międzynarodowe miasto niż Warszawa i tego można pozazdrościć. 

Powiedz na koniec, co szczególnego robiłeś w Pradze przez 5 lat?

Niewiele, na początku po prostu sobie mieszkaliśmy. Najlepiej było przez pierwszy rok, kiedy nikt nas nie znał, z nikim się nie spotykaliśmy, tylko włóczyliśmy się po mieście albo robiliśmy, co nam się spodobało. Niestety ta fantastyczna laba się skończyła, kiedy odkryto, że tam jestem.

Po roku cię zdekonspirowano?

Tak. No i zaproponowano mi pracę: „Skoro już tu jesteś, to daj z siebie coś dla nas”. Uczyłem więc na Akademii Vytvarnych Umieni, czyli tamtejszej Akademii Sztuk Pięknych, w skrócie AVU. Byłem profesorem gościnnym i prowadziłem pracownię, w której wraz ze studentami praktykowaliśmy formę otwartą. Zainteresowanych odsyłam do broszury wydanej przez praską Galerię Transit-Display, która towarzyszyła wystawie przygotowanej przez Łukasza Rondudę, a poświęconej tej mojej aktywności. Wszystko to właściwie dobrze wyszło, bo studio, w którym uczy profesor gościnny, nie znajduje się na terenie szkoły. Szkoła mieści się na Letnej po zachodniej stronie Wełtawy, ale ma też do dyspozycji niezwykły budynek przy ulicy Slovenskiej na granicy dzielnic Vinehrady i Vrsowice. Warto się nim zainteresować, gdyby ktoś był kiedyś w Pradze. Budynek ten o doprawdy niezwykłej architekturze służył niegdyś jako pracownia wielkiemu czeskiemu artyście Ladislavowi Salounowi. Nosi też nazwę Saloun Studio. Był to artysta przełomu wieków. Taki trochę nasz Wyspiański, to był okres secesji. Saloun jest między innymi autorem pomnika Jana Husa, który stoi na Staromestkim Namesti w Pradze. Każdy, kto kiedykolwiek Pragę odwiedził, ten pomnik musiał widzieć, a ja nawet go lubię. Za pieniądze, które Saloun zarobił, tworząc ten pomnik, zbudował sobie willę i pracownię. W willi do dzisiaj mieszka jego rodzina, a obok jest pracownia, która została wzięta w dzierżawę przez AVU na 100 lat, a w zamian wyremontowana. Pamiętam, że widzieliśmy to miejsce, zanim jeszcze zaczęliśmy tam mieszkać, i zastanawialiśmy się z Mariolą, co to jest? Wygląda jak świątynia jakiegoś kultu, którego nie można odgadnąć, o niezwykłym kształcie i niezwykłych proporcjach. Patrzysz bliżej, a tam jeszcze jakaś głowa – Posejdona, czy coś – w stylu secesyjnym, pod spodem napis po grecku „Thalatta! Thalatta!”, co znaczy „Morze! Morze!”. Ateńczycy byli na dalekiej wyprawie lądowej (401 pne), wracali już do domu i tęsknili za morzem i nagle jeden z nich zobaczył z góry fale morskie i krzyknął „Thalatta! Thalatta!” i to znaczyło, że wodę widzi, to prawie już są w domu. Myśmy przyjechali tam właśnie po roku spędzonym w Grecji. No i znienacka wylądowaliśmy w tym domu z napisem „Thalatta! Thalatta!”. 

Ladislav Saloun był okultystą i, jak się zdaje, Studio wykorzystywał głównie w tym celu. Nie widziałem zdjęć, które by świadczyły, że robił tam jakieś rzeżby. Samo studio składa się z dwóch części, pierwsza to duża sala, jakieś 400 m2, przeszklona jedna ściana i cały sufit, a do tego mały aneksik około 40 m2, w którym można mieszkać. Msze, które się tam odbywały, były podobno niezwykle wystawne, jak opery jakieś. Bogate stroje, ważni ludzie. Bo trzeba dodać, że uczestniczyła w tym cała śmietanka artystyczna Pragi. Przychodzili tu Karel Capek i jego brat Josef, słynna śpiewaczka Emmy Destinn, skrzypek Kubelik a także Alfons Mucha we własnej osobie. Jak pójdziesz na praski cmentarz dla najbardziej zasłużonych na Vysehradzie, oczywiście leży tam i Saloun, i Mucha, i Capek i inni, którzy brali udział w tych mszach okultystycznych.

Ale po co ja to opowiadam? Otóż ja sam nic nie widziałem, nigdy przysięgam niczego nie widziałem, natomiast moja żona spotykała przeróżne tam duchy. 

Jak to?

No normalnie duchy. Jakiś cień człowieka w kapeluszu i jakiś pies, który ma ogon gada. Zarówno w nocy jak i w ciągu dnia. Był tam człowiek, cieć, który zajmował się tym budynkiem. Kiedyś Mariola mówi do niego, że spotyka tu jakieś duchy, że widziała cień człowieka w kapeluszu, a on na nią patrzy i spokojnie mówi – a psa z ogonem gada już widziałaś? 

Zbigniew Libera – polski artysta, autor instalacji i wideoinstalacji, fotograf. Od 2009 roku wykłada na praskiej ASP.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Robert Kowalski
Robert Kowalski
Dziennikarz radiowy i telewizyjny
Dziennikarz radiowy i telewizyjny, jego program "Sterniczki" usunięto z radiowej Jedynki w ramach "dobrej zmiany". Obecnie program gości na stronie Krytyki Politycznej.
Zamknij